Morderca z UB-e. Około południa ktoś powiedział, że w miejscu, w którym zakopała się taksówka, znaleziono trupa. Zaraz też sołtys ustanowił tam wartę do pilnowania nieboszczyka. O tajemniczej sprawie z Warchoły mówili już wszyscy. Jedni, że to wojenne porachunki, drudzy, że poszło pewnie o kobietę, jeszcze inni dopatrywali się nieporozumień rodzinnych.
Podjechał rowerem pod budynek posterunku, oparł go o ścianę i wszedł do środka. Za progiem zdjął czapkę z głowy, splunął do spluwaczki stojącej w rogu i usiadł na wskazanym przez komendanta krześle.
– Co tam panie młynarzu, z czym pan do nas przychodzi? – milicjant od samego początku rozmowy przejął inicjatywę.
– Panie komendancie, stało się coś okropnego, zobaczyłem i od razu przyjechałem.
– Fonek, do rzeczy, wyduś z siebie, co cię tu sprowadziło.
– Przy drodze Warchoły-Andrzejewo leży mężczyzna bez żadnych znaków życia. W ciemnej kurtce, filcowych butach.
– Jasny pieron.
Komendant wyciągnął z szuflady protokół zawiadomienia o przestępstwie i zapisał: niedziela, 4 grudnia 1949 rok, godzina 9.
Pouczył o odpowiedzialności za fałszywe oskarżenie, oskarżenie siebie samego, zawiadomienie o niepopełnionej zbrodni lub występku i wypełnił poszczególne rubryki.
Morderca z UB-e
Komendant wstał, odwrócił kartkę papieru do przesłuchiwanego, na której zapisał kilka zdań, prawą ręką podniósł słuchawkę telefonu.
– Przeczytaj protokół i podpisz – powiedział.
– Przed chwilą zostałem – mówił do słuchawki – powiadomiony o NN zwłokach – naraz zamilkł i jedynie słuchał.
– Jedziemy, muszę mieć więcej szczegółów. Chodź, pokażesz mi to miejsce.
Wsiedli na rowery. W niedalekiej odległości od rozchodzącej się szosy do Zambrowa i Czyżewa, przy krzakach, pod pierwszą od Warchoł sosną, rzeczywiście leżał twarzą do góry, mężczyzna w wieku około 45 lat, z kurtką przykrywającą prawe ramię.
O godzinie 14 do czynności przystąpił chorąży Kazimierz Łuczuk z komendy powiatowej w Ostrowi.
– Dobrze, że jesteś. Będę spokojny, że wszystko zauważysz – powitał go gospodarz terenu.
– Co tam ja, zaraz z wojewódzkiej przyjadą na wyścigi. O patrz, na ziemi z burty szosy do rowu i zwłok są ślady na ciągnięcia jakiegoś przedmiotu, najprawdopodobniej ciała tego mężczyzny.
Obok leżała skórzana czapka szoferska, poniżej wojskowy pas główny. W kieszeniach spodni znajdowało się – jak skrupulatnie zapisano w milicyjnych dokumentach – 2665 złotych. Śladów opon na drodze nie dostrzegł, w szczelinie znalazł odstrzeloną łuskę kaliber 7.62.
Komendant złapał się za głowę, usłyszał wycie wszystkich syren alarmowych.
– Kradzieże, włamania, tylko trupa mi brakowało – mówił sam do siebie. – Prawdziwy koszmar.
W dokumentach zapisano
Chorąży Łuczuk do protokołu oględzin metodycznie wpisywał: „kluczyk mosiężny, mała gwintownica, kwit Centrali Produktów Naftowych na pobraną benzynę na stacji nr 396. W odległości 200 m od miejsca, gdzie leży trup, w kierunku południowo-zachodnim, przy skręcie szosy w lewo, pod kątem 130 stopni, po lewej stronie, w rowie i na polu wydeptane miejsce oraz ślady wgłębienia kół samochodu, nienadające się do odlewu. Ślady kół ciągniętych do tyłu, po łące, a następnie skręcających w prawą stronę w kierunku wsi Warchoły. Na bruździe leży kawałek zderzaka, tylny, od samochodu marki Opel, obok kawałek żelaza o długości 62 cm, wygięty, szerokości 3,5 cm”.
Oderwał wzrok od dokumentu i rozejrzał się po okolicy. Chwilę później napisał: „Poza tym innych śladów nie stwierdziłem” i w miejscu „Oględzin dokonał” złożył swój zamaszysty podpis. Wreszcie mógł włożyć ręce do kieszeni kurtki i ogrzać je.
Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 7/2023 (tekst Jerzego Kirzyńskiego pt. Morderca z ube). Cały numer do kupienia TUTAJ.