Morderstwo w domu na uboczu. Wstrząsająca historia

71-letni Józef W. mieszkał w niewielkiej wsi Chomęciska Małe w pobliżu Zamościa. Był emerytem rolniczym. Świadczenia, jakie co miesiąc wpływały na jego konto, były skromne – żeby nie powiedzieć żałośnie skromne. Pomimo tego mężczyzna nie narzekał na biedę, bo biedy nie cierpiał.

Prawdziwym źródłem utrzymania Józefa W. był handel. Ale nie taki oficjalny, lecz pokątny. Miał do tego żyłkę od najmłodszych lat. Nieważne co sprzedawał bądź kupował, zawsze wychodził na swoje. Największe doświadczenie w handlu zdobył w okresie PRL-u, kiedy na rynku brakowało wielu artykułów. Nigdy nie zdarzyło się, aby nie miał czegoś, na co akurat był popyt. Oczywiście, ludzie płacili mu więcej niż wynosiła wartość owej nieosiągalnej rzeczy i tym sposobem wiodło mu się nadzwyczaj dobrze. Po komunie też nie zarzucił intratnej działalności, bo chociaż półki w sklepach się zapełniły, to jednak z pewnymi artykułami nadal były problemy. Fragment popularnej okupacyjnej piosenki brzmiący „Kto handluje, ten żyje”, jak najbardziej odnosił się do Józefa W.

Co jeszcze można było o nim powiedzieć? Cieszył się nie najgorszym zdrowiem, czego dowodem było jego upodobanie do chodzenia wszędzie, gdzie się dało, pieszo. Nie miał bliskiej rodziny, we wsi nie wiedziano, czy kiedykolwiek był żonaty. Mieszkał na uboczu miejscowości, z dala od zabudowań sąsiadów. Jego dom nie olśniewał przepychem, był to zwyczajny parterowy budynek z cegieł, wzniesiony w latach 70.
ubiegłego wieku. Wewnątrz także próżno by szukać jakichś szczególnych oznak bogactwa. Wyjątkiem, ale także nie jakimś przesadnym, był płaski telewizor.

Czasami ludzie pytali go, czemu nie pozwoli sobie na więcej niż odrobinę luksusu. Odpowiadał, że wystarcza mu tyle co ma. Wbrew pozorom nie był skąpy. Gdy ktoś potrzebujący zwracał się do niego o pożyczkę, prawie nigdy nie odmawiał. I nie żądał odsetek od pożyczonej sumy. Ogólnie był lubiany i szanowany.

Ostatnio przerzucił się na handel cielętami, gdyż w okolicy, w której mieszkał, był na nie popyt. Józef W., w sobie tylko wiadomych miejscach, zakupywał je po niższych cenach, sprzedawał zaś drożej. Chętnych nie brakowało. Na słupie energetycznym w pobliżu gospodarstwa przykleił kartkę, że sprzedaje cielęta. Niektórzy zainteresowani wprost z drogi wstępowali do niego by dowiedzieć się co ma do zaoferowania i w jakiej cenie. Często od razu dochodzili z Józefem W. do porozumienia.

W taki właśnie sposób trafił do niego Dariusz S. Podczas pierwszej wizyty obejrzał cielęta i oznajmił, że kupi parę. Ustalili cenę i umówili się za dwa dni. Dariusz S. miał przyjechać z pieniędzmi i zabrać zakupione zwierzęta.

To było 22 lipca 2015 roku. Od rana słońce przygrzewało, zapowiadał się upał. Dariusz S. zaparkował furgonetkę na podjeździe przy posesji, wysiadł z samochodu i zastukał do drzwi domu. Gospodarz nie otworzył, więc ponownie zapukał. Z takim samym skutkiem.

– Panie Józefie, przyjechałem po cielęta! – zawołał.

Odpowiedziała mu cisza. Mężczyzna zdziwił się, przecież był punktualnie, Józef W. powinien na niego czekać. Mówił, że gdyby coś mu wypadło, zadzwoni żeby przełożyć spotkanie. Jednak nie zrobił tego. A właśnie, telefon. Dariusz S. sięgnął po swój i wybrał numer do handlarza cieląt. Ten nie odbierał połączenia. Przybysz usłyszał natomiast fragment utworu Gran Vals, charakterystyczny dla dzwonka w starych modelach Nokii. Pamiętał, bo sam kiedyś go miał. Widział taki aparat u Józefa W.

Może wyszedł bez telefonu, starsi ludzie nie wszędzie noszą komórki. Ale mogło się stać coś złego – wypadek, zasłabnięcie. Dariusz S. odruchowo szarpnął klamką. Drzwi nie były zamknięte na klucz ani na zasuwę. Wszedł do pokoju i zobaczył rozciągnięte na podłodze, w kałuży krwi zmasakrowane ciało starszego mężczyzny.

Józef W. nie dawał oznak życia. Musiał zostać dotkliwie pobity. Człowiek, który przyjechał kupić od niego cielęta, zadzwonił po policję. Lekarz stwierdził zgon. Ze wstępnych badań wynikało, że Józef W. nie żył od 1-2 dni. Na jego ciele ujawniono szereg obrażeń zadanych pięściami, narzędziem o tępych krawędziach i przedmiotami ostrymi. Przyczyną śmierci – jak wykazała sekcja zwłok – okazały się uszkodzenia umiejscowione w rejonie głowy. Charakter ran, liczba ciosów i przynajmniej dwa rodzaje narzędzi zbrodni sugerowały, że sprawców było kilku.

Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 2/2023 (tekst Mariusza Gadomskiego pt. Morderstwo w domu na uboczu). Cały numer do kupienia TUTAJ.