Trzydzieści lat temu w Nowej Soli (woj. lubuskie) zamordowano wójta tamtejszej gminy cygańskiej, jego przyjaciółkę i syna. Była to wtedy jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych w zachodniej Polsce. Ponad wszelką wątpliwość sprawcy działali z pobudek materialnych. Wiele wskazuje na to, że chcieli ukraść bezcenne jajo Fabergé, niezwykle precyzyjne, filigranowe dzieło sztuki złotniczej, którego wartość szacowana jest w milionach dolarów. Na sądowy finał okrutnego dramatu trzeba było czekać kilkanaście lat.
Akta tej sprawy to kilkadziesiąt tomów dokumentujących przesłuchania, analizy sądowe, opinie biegłych. Do tego zeznania świadka incognito, nagrania z kaset magnetowidowych dokumentujących wizje lokalne i eksperymenty procesowe. I jeszcze kilkanaście więziennych grypsów. To historia na filmowy scenariusz, choć pewnie wielu widzów powie, że scenarzystów za bardzo poniosła fantazja.
Dlaczego ich zabili wójta cygańskiej gminy i jego rodzinę
Był 20 czerwca 1991 roku. Do mieszkającego w Nowej Soli Waldemara H., wójta gminy cygańskiej, przyjechał jego znajomy. Panowie byli umówieni w interesach. O dziwo, furtka była zamknięta, pomimo naciskania dzwonka, z domu nikt nie wychodził. Sytuacja powtórzyła się również następnego dnia. Nieobecność pana H. była o tyle dziwna, że wewnątrz domu paliły się światła. Kiedy i kolejnego dnia nikt nie otwierał, znajomy podjechał do mieszkających w tym samym mieście członków jego rodziny. Był przekonany, że oni będą wiedzieć, co dzieje się cygańskim wójtem. Niewiele mu jednak pomogli. Krewni, zaniepokojeni losem pana H., następnego dnia pojechali do jego domu z nadzieją, że uda im się dowiedzieć czegoś więcej. Matka, siostra, kuzynka i siostrzenica, podwiezione przez znajomego taksówkarza, zjawiły się pod domem Waldemara H.
Furtka była nadal zamknięta. Zaskoczyły ich jednak otwarte drzwi garażowe. Otwarte były również drzwi do piętrowej willi. Pierwsze kroki kobiety skierowały do salonu na parterze. Pomieszczenie nosiło ślady plądrowania: szafy były pootwierane, na podłodze leżały bielizna, pościel i ubrania. Nawoływania mieszkańców nie na wiele się zdały. Odpowiedzią była głucha, przerażająca cisza. Kobiety domyślały się, że stało się coś złego. Schodami weszły na pierwsze piętro. Rozległ się krzyk, potem płacz.
– Jezus Maria! O Boże! Zabili! Dlaczego? Ratunku!
***
Z protokołu zeznania matki Waldemara H.: „Najpierw zobaczyłam syna leżącego twarzą do podłogi, a obok niego, leżącą w takiej samej pozycji, młodziutką dziewczynę, jego narzeczoną. Oboje mieli powiązane ręce i nogi. Łudziłam się że może jeszcze żyją, chociaż widziałam krew. Kiedy podeszłam bliżej, zobaczyłam ich sine ręce. Wtedy już nie miałam wątpliwości, że nie żyją. Zaraz potem, w kuchni, odnalazłam zwłoki mojego wnuka. On też miał skrępowane ręce i nogi. Tuż przy głowie leżał czarny od krwi kuchenny nóż”.
Wezwani na miejsce zbrodni policjanci i prokurator ustalili wstępnie, że zabójstwa dokonano najprawdopodobniej kilkadziesiąt godzin przed odkryciem zwłok. Bardziej szczegółowych informacji miała dostarczyć dopiero sekcja. Z uwagi na rozkład ciał (czerwcowy upał w całym kraju dawał się we znaki co najmniej od 2 tygodni), niemożliwe było precyzyjne określenie daty śmierci. Biorąc pod uwagę jednakowy we wszystkich trzech przypadkach charakter zmian gnilnych, przyjęto, że cała trójka została zamordowana w tym samym czasie. Stało się to nie później niż 3 dni przed ujawnieniem zbrodni. Potem ustalono, że zabójstwa dokonano 19 czerwca, między godziną 22 a 24. Nie ulegało wątpliwości, że sprawców musiało być przynajmniej dwóch. Budynek był porządnie zabezpieczony, miał solidne zamki i kraty w oknach. A zatem gospodarz musiał otworzyć drzwi sprawcom. Być może napastnicy nie byli mu obcy, jednak – póki co – była to tylko hipoteza niepoparta żadnymi dowodami.
Ważny może być każdy, nawet najdrobniejszy szczegół
„Porachunki, wendetta czy rabunek” to tytuł informacji prasowej opublikowanej na pierwszej stronie „Gazety Lubuskiej” z 25 czerwca 1991 roku o potrójnym zabójstwie w Nowej Soli. Zbrodnia dla mieszkańców tego niewielkiego miasta była szokiem. Tym bardziej, że Waldemar H. był powszechnie znaną osobą. Pełnił funkcję wójta gminy cygańskiej, prowadził rozległe interesy nie tylko w Polsce, ale również w Europie Zachodniej. Zaliczał się do ludzi bogatych. Wręcz bardzo bogatych. Od dawna krążyły legendy o zgromadzonym przez niego olbrzymim majątku. Handlował antykami, meblami, walutą. Niektórzy twierdzili, jakoby był najbogatszym Romem w Polsce. Nic dziwnego, że pytanie postawione przed dziennikarza miało sens.
Tymczasem Nowa Sól huczała od plotek. Podobno w szpitalu dogorywała czwarta ofiara brutalnego zabójstwa, a sprawcami masakry mieli być wynajęci kilerzy. Podobno zabójstwo cygańskiego wójta było konsekwencją trwającej wśród Romów walki o przywództwo i dominację. Tyle tylko, że nie wiadomo, co taka władza miałaby dać. Był to raczej zwrot tytularny i nie przekładał się na żadne profity materialne.
***
Dwa dni po ujawnieniu zwłok, za pośrednictwem lokalnych mediów, prokuratura i policja zwróciły się do wszystkich osób, które cokolwiek widziały lub miały jakąkolwiek wiedzę o okolicznościach zbrodni o zgłaszanie się do organów ścigania. Ważny mógł być każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Potencjalnym informatorom oczywiście zapewniano dyskrecję.
Zajrzymy jeszcze na chwilę do „Gazety Lubuskiej” z końca czerwca 1991 roku. Dziennikarz pisał: „Zbrodnia wywołała duże poruszenie wśród Cyganów polskich. Bardzo wielu przyjechało do Nowej Soli w ostatnich dniach. Najprawdopodobniej będzie gorąca sprawa sukcesji po zamordowanym, który miał niezwykle liczną rodzinę, podobno kilkanaścioro samego rodzeństwa, nie licząc bratanków, siostrzeńców, szwagrów, szwagierek i innych krewnych. Najbliższe dni i tygodnie, jeśli nie nastąpi jakiś zwrot w sprawie, zapowiadają się jako bardzo pracowite dla ekipy policyjno-prokuratorskiej, która prowadzi śledztwo. Trwają obecnie wielokierunkowe czynności operacyjne. Bada się każdą poszlakę i każdy trop”.
Dom wygląda na dobrze strzeżoną fortecę, jak to w cygańskiej, bogatej rodzinie
W środę, 26 czerwca, pochowano Waldemara H. i jego syna, dzień później pożegnano zamordowaną dziewczynę. Pogrzeb obu Romów miał wyjątkowo uroczysty charakter. Kondukt przeszedł od ich domu na nowosolskim Zatorzu, ulicami miasta na cmentarz komunalny. Towarzyszyła mu wynajęta orkiestra wojskowa, a policja kierowała ruchem. Ponad wszelką wątpliwość, tak okazałego pogrzebu bardzo dawno w Nowej Soli nie było. Przyjechało wielu Cyganów z różnych miast Polski. W kondukcie pojawiły się nawet samochody z zagraniczną rejestracją. Zamordowany zostawił majątek wielkiej wartości. Oprócz willi z wyposażeniem i sąsiedniej zabudowy, także kilka samochodów osobowych. Na temat kont bankowych, biżuterii i walut nie było żadnych informacji.
Willa, która była niemym świadkiem zbrodni, robiła ponure wrażenie. Tak przynajmniej relacjonowali dziennikarze lubuskich mediów: „Willa i ogrodzenie zwieńczone drutami kolczastymi, pomalowane są na biało. W skrytce na listy znajduje się rachunek za telefon. W ogrodzie jest spora kaplica, a obok dwie figury Matki Boskiej i kolorowe krasnale ogrodowe. Zwraca uwagę sporo elementów dekoracyjnych, ale dom wygląda na dobrze strzeżoną fortecę”.
Nikt nic nie widział i nie słyszał
W piątym dniu po odkryciu zwłok trzech osób, zamordowanych w okrutny sposób w willi przy Narutowicza w Nowej Soli, prokuratura i policja poczyniły szereg spostrzeżeń i zgromadziły dowody, zmierzające do wykrycia sprawców. Jest to sformułowanie enigmatyczne, ale innego nie można było uzyskać. Tymczasem prokuratura zgromadziła trzy pękate tomy akt operacyjnych i procesowych. Uściślono między innymi wiek ofiar. Zamordowany wójt nowosolskiej gminy cygańskiej nie miał jeszcze ukończonych 37 lat, syn liczył lat 18, a dziewczyna nie miała jeszcze ukończonych 20 lat. W chwili, gdy zbrodniarze weszli do mieszkania, dziewczyna była już w łóżku, a syna nie było w mieszkaniu. Nadszedł później z dyskoteki.
Jaki był przebieg wydarzeń w mieszkaniu? Tego nie można było precyzyjnie odtworzyć. Musiało dojść do jakiejś walki. Ofiary skatowano, powiązano i zamordowano. A przecież i ojciec, i syn byli sprawni fizycznie i z pewnością nie poddaliby się bez walki. Chyba że dali się zaskoczyć napastnikom i nie byli w stanie nic zrobić dla ratowania życia. Oprócz różnych zabezpieczeń willi (zamek elektryczny w furtce, kraty w oknach), na miejscu były jeszcze dwa psy. Jeden z nich zaliczał się do tzw. ostrych. Obydwa reagowały tylko na komendy wydawane w języku cygańskim. Sąsiedzi nie słyszeli ujadania psów tamtej dramatycznej nocy. Dlaczego? Czyżby psy znały nocnych gości? Jednego z tych czworonogów wzięła rodzina, drugi – nadal pilnował obejścia i swobodnie biegał po całym ogrodzie.
Cyganka w średnim wieku, powiedziała jednemu z dziennikarzy, że „teraz wszystko jest w ręku Boga”. Sąsiad denata, mieszkający w odległości kilkunastu metrów, absolutnie niczego nie widział i nie słyszał. Jego współdomownicy również.
Cygańskiej sprawiedliwości ciąg dalszy?
„Śledztwo w sprawie zbrodni nowosolskiej zatacza szerokie kręgi” – relacjonował dziennikarz „Gazety Lubuskiej”. „Liczna grupa operacyjna złożona z funkcjonariuszy różnych służb Komendy Wojewódzkiej Policji w Zielonej Górze i Komendy Rejonowej Policji w Nowej Soli bada każdą poszlakę, hipotezę i wątek”. Z analizy przebiegu i sposobu dokonania zbrodni wynikają również pewne spostrzeżenia odnośnie sprawców, ich środowiska, zwyczajów, sposobów załatwiania porachunków. Jest bardzo bogata literatura fachowa na ten temat, a także dokumentacja innych zbrodni o porównywalnym przebiegu i skutkach. Wszystkie plotki, jakie krążyły wokół tej zbrodni, nie znajdowały pokrycia w faktach już przez policję ustalonych, choć policja nie lekceważyła także plotek.
Tych ostatnich było wiele. Spekulowano np., że jeśli sprawcą zbrodni są Cyganie, to już oni sami wymierzą sprawiedliwość. W jaki sposób? Można się było tylko tego domyślać.
Ponad wszelką wątpliwość, potrójne zabójstwo miało tło rabunkowe.
Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 6/2021 (tekst Tomasza Przemyskiego pt. „Cygańskie złoto splamione krwią”). Do kupienia TUTAJ.