Napad – jak skończyła się ta sprawa?

Napad. Policjanci pracujący przy sprawie wprost nie mogli uwierzyć, że człowiek, na którego posesji znaleziono pistolety i ubrania użyte w czasie napadu, wyszedł wolny i nie trafił do aresztu. Próbowali przekonywać prokuraturę, że z ich ustaleń operacyjnych wynika, że Jacek Ch. wcale nie był bezwolnym, przymuszanym, pionkiem, ale wręcz jednym z filarów grupy. Żaden gang, ich zdaniem, nie oddałby jakiemuś „frajerowi” na przechowanie pistoletów i ubrań użytych w trakcie napadu.

Pierwszy kontakt 42-letniego Jacka Ch. z organami ścigania, był od razu bardzo poważny i brzemienny w skutki. Został zatrzymany za nielegalne posiadanie broni, udział w grupie przestępczej o charakterze zbrojnym oraz współudział w innych nielekkich przestępstwach takich, jak porwania i napady. Ku zdumieniu policjantów okazało się, że Jacek Ch. to pracownik naukowy jednej z prestiżowych uczelni. Na dodatek z tytułem doktora nauk ścisłych.

Na ślad jego przestępczej działalności policjanci natrafili w kwietniu 2018 roku. Podczas przygotowywania realizacji rozbicia jednej z groźnych grup przestępczych działających na południu Polski. Jej członkowie specjalizowali się w napadach na domy bogatych ludzi oraz w porwaniach dla okupu. Przez długi okres trudno było ich rozpracować, aż w końcu policjantom dopisało szczęście. Podczas jednego z napadów całą sytuację obserwował emerytowany pracownik Służby Ochrony Kolei, który skrzętnie zanotował wygląd napastników i numery rejestracyjne samochodów, którymi przyjechali. Auta zostawili 200 metrów od domu, na który mieli zamiar napaść i poszli w jego kierunku pieszo. Maski zakładali pod budynkiem.

Napad

Byłemu sokiście udało się nawet wykonać telefonem kilka fotografii dobrej jakości.  Napad. Operacyjnie ustalono także, że po dokonaniu napadu, jeden z członków grupy. Właśnie Jacek Ch., nie biorący udziału w akcji, zbierał od pozostałych broń i odzież użytą podczas napadu i ukrył ją na terenie swojej posiadłości letniskowej. Dlatego też podczas zatrzymywania członków grupy, policjanci pojawili się zarówno w miejscu zameldowania, jak i na terenie domu letniskowego mężczyzny.

Niestety, wielogodzinne przeszukiwania obu posesji, połączone nawet z przerzuceniem odpadków zgromadzonych w kompostowniku, nic nie dały. Jednak policjanci mieli precyzyjne informacje o ukryciu przedmiotów, więc z uporem sprawdzali te miejsca. W końcu zdecydowano o sprowadzeniu psa wyszkolonego do odnajdywania broni i łusek. Kudłaty pomocnik prawie natychmiast podprowadził policjantów do wiaty, pod którą parkowany był samochód. Zwierzak wyraźnie wskazywał na dach wiaty. Dopiero wtedy policjanci zorientowali się, że ma on podbicie z desek, tworzące dodatkową przestrzeń o szerokości około 60 cm. Z zewnątrz trudno było to zauważyć, a i znalezienie sposobu otwierania tej wnęki nie było łatwe. W końcu jednak zauważono, że jedna z desek się wysuwa. Tym sposobem znaleziono skrytkę z kombinezonami roboczymi, kominiarkami i czterema pistoletami. Jacek Ch., który wcześniej udawał bardzo zdziwionego zatrzymaniem, teraz wyglądał na spokorniałego i zaczął się tłumaczyć. Jedynie on, bo pozostali członkowie grupy, wielokrotnie karani za różne przestępstwa, konsekwentnie odmawiali składania wyjaśnień.

Przymuszony

Mężczyzna ten wyznał, że z grupą „Cichego” (lub „Walo”, jak w telewizyjnej kreskówce „Blok ekipa”, bo różnie nazywano Bogdana C.), ma styczność od ponad 2 lat. Jego kontakty z przestępcami miały mieć sporadyczny charakter. Twierdził, że był przymuszany do różnych usług na ich rzecz. Cała sytuacja powstała, kiedy związał się ze swoją obecną partnerką, a jej były mąż nie dawał im spokoju. Nachodził ich, straszył i żądał zrezygnowania z alimentów na dziecko, które zgodnie z postanowieniem sądu rodzinnego teraz mieszkało z matką i Jackiem Ch. Sytuacja przeciągała się i w niczym nie pomagało nawet zgłaszanie tych gróźb w komendzie. Nie mieli dowodów, a on wypierał się wszystkiego i pozostawał bezkarny.

W końcu mężczyzna ten rozzuchwalił się na tyle, że wprost groził swojej byłej partnerce porwaniem i zgwałceniem. Czarę goryczy przelała próba porwania dziecka z przedszkola. Nie doszło do tylko dlatego, że przedszkole zostało wcześniej uprzedzone i odmówiło mężczyźnie wydania dziecka, pomimo że jest jego ojcem. Przed przybyciem matki malucha, powiadomionej telefonicznie przez przedszkole. Mężczyzna uciekł. Obiecał, że i tak znajdzie sposób, aby zabrać córkę i wywieźć za granicę do jednego z krajów arabskich. A tam dziewczynka będzie już nie do odzyskania. Oczywiście powiadomiono o sytuacji policję i mężczyzna został nawet przesłuchany. Stwierdził jednak, że chciał się tylko spotkać z córką, pomimo sądowego zakazu. Nie spotkał się, więc przestępstwa nie popełnił. Sprawę zamknięto.

***

Przez kilka tygodni dziecko nie chodziło do przedszkola. Jego matka była pełna nerwów, bo obawiała się, że napastnik czai się za każdym rogiem. Aż w końcu Jacek Ch. uznał, że dosyć tego i postanowił zadziałać, jak to określił „niekonwencjonalnie”.

Rozpatrując sprawę naukowo uznał, że jeśli były mąż jego partnerki nie boi się przedstawicieli prawa, trzeba skorzystać z pomocy takich ludzi, którzy jeszcze bardziej mają prawo za nic niż on.

Napad. Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 10/2023 (tekst Dariusza Gizaka pt. Doktorek). Cały numer do kupienia TUTAJ.