Napalony ordynator. Historia z Lubelszczyzny

Napalony ordynator. Kluczowe znaczenie dla śledztwa miały oczywiście zeznania lekarek, utrzymujących, że Leopold C. je molestował. Jednej z nich kazał się rozebrać, wyjaśniając, że kobieta musi się poddać badaniu ginekologicznemu, które on osobiście przeprowadzi.

Siedziała w sekretariacie gabinetu ordynatora oddziału wewnętrznego. Trzymała swoje atuty w ręku, a ściślej rzecz biorąc w plastikowej teczce. Miała w niej dyplom ukończenia studiów medycznych oraz zaświadczenie o odbytym stażu zawodowym i wolontariacie w hospicjum. Zapewnienia, że dołoży wszelkich starań by zyskać uznanie przełożonych i jest gotowa na przyjęcie nawet najtrudniejszych wyzwań zawodowych ułożyła sobie w głowie. Jeszcze rano przy śniadaniu przećwiczyła co ma mówić. Głęboko wierzyła, że dostanie etat na tym oddziale, ale oczywiście pewność zyska po rozmowie kwalifikacyjnej. Przyszła parę minut przed umówionym spotkaniem. Sekretarka wskazała jej krzesło i powiedziała, żeby poczekała aż szef ją wezwie. Po czym wyszła. Czekanie się przedłużało. Już dwadzieścia minut tu siedzi. Ale zależało jej na tej pracy, więc jak będzie trzeba poczeka nawet dwie godziny.

Ze mną też chciał…

W końcu klamka w drzwiach gabinetu poruszyła się. Wyjrzał przystojny szpakowaty mężczyzna w białym fartuchu narzuconym na zielony kitel. Jego aparycja mogła budzić skojarzenia z serialowymi lekarzami. Przyjrzał się uważnie kandydatce na rezydentkę. Miał nieprzenikniony wyraz twarzy.

– Zapraszam – powiedział po chwili.

Gdy weszła, zamknął drzwi gabinetu. Rozmowa trwała niespełna 10 minut. Agata wybiegła pobladła, zszokowana. Nie czekając na windę pognała schodami.

Gdy kilka dni później opowiedziała o swojej „przygodzie” z ordynatorem jednej z koleżanek, także młodej lekarce, tamta pokiwała głową i powiedziała, że to żadna nowość.

– Ze mną też chciał to robić. Niewiele brakowało, a dałabym mu w pysk – dodała.

Napalony ordynator

Zdarza się, że naukowcy, ale nie tylko, również ludzie wybitni, z osiągnięciami w uprawianej przez nich dziedzinie, mają różne dziwactwa, nietypowe nawyki, upodobania, niekiedy potrafią wprawić bliźnich w osłupienie swoim zachowaniem. Albert Einstein na najsłynniejszym zdjęciu, jakie mu wykonano, pokazuje język. Genialny inżynier i wynalazca Nikola Tesla panicznie bał się zarazków i z tego powodu rzadko podawał komuś rękę na powitanie. Twórca Facebooka Mark Zuckerberg ma słabość do szarych swetrów i koszulek. W gronie tym nie brakuje znanych, wybitnych lekarzy. Południowoafrykański kardiochirurg, doktor Christiaan Barnard, który jako pierwszy na świecie przeprowadził transplantację ludzkiego serca, w takim samym stopniu uwielbiał kobiety (słynny był jego romans z włoską gwiazdą ekranu, Giną Lollobrigidą), jak też samego siebie, potrafił godzinami podziwiać w lustrze swoje odbicie. W Polsce opinię oryginała miał profesor Zbigniew Religa, niektóre jego wypowiedzi weszły do mowy potocznej.

Medyczne osiągnięcia doktora Leopolda C., byłego ordynatora oddziału wewnętrznego jednego z lubelskich szpitali nie były tak spektakularne jak wyżej wymienionych, niemniej cieszył się opinią doskonałego fachowca i mógł się poszczycić wieloma sukcesami zawodowymi. Podobnie jak słynny transplantolog z Kapsztadu miał słabość do pięknych kobiet. Podziwianie wdzięku i urody pań nie jest grzechem, trzeba to jednak robić z klasą. A tej lubelski ordynator najwyraźniej nie miał.

***

W tamtejszym światku medycznym od dawna się o tym mówiło. Zachowanie Leopolda C. budziło zgorszenie i sprzeciw. Doktor nie ograniczał się bowiem do prawienia damom słownych komplementów, lecz w mało wyszukany sposób zaczepiał je, podszczypywał, obłapiał, a czasami posuwał się jeszcze dalej w swoich zuchwałych „amorach”.

Jego „zdobyczami” – chociaż bardziej na miejscu byłoby nazwać te kobiety ofiarami – nie były znane aktorki, modelki i piosenkarki (to jednak nie ta liga), lecz podległy mu żeński personel szpitalny. I w tym był szkopuł. Szef to nie kolega, któremu, gdy sobie zanadto pozwala można ostro powiedzieć „precz z tymi łapami”. Wszak poprawne stosunki z przełożonym, podobnie jak łaska pańska, na pstrym koniu jeżdżą. Brak przyzwolenia na takie zachowanie ordynatora, wyrażenie sprzeciwu, mogło grozić różnymi konsekwencjami: negatywną oceną pracy, pominięciem przy podziale premii, złośliwym wyznaczeniem dyżuru w dniu, kiedy kobieta miała na przykład wesele u kuzynki.

Leopold C. był, jak każdy człowiek, mieszanką zalet i wad. Do jego przywar, oprócz nieposkromionego apetytu erotycznego, należała także mściwość.

Chcesz poznać całą tą historię? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 4/2022 (tekst Mariusza Gadomskiego pt. Napalony ordynator). Cały numer do kupienia TUTAJ.