Ostatni wykonany wyrok śmierci w Polsce Ludowej

Andrzej Czabański był ostatnim skazańcem po drugiej wojnie światowej, na którym wykonano wyrok śmierci.  Wyrok w tej sprawie zapadł 12 czerwca 1986 roku. Sąd Wojewódzki w Tarnowie skazał go za zgwałcenie i brutalne zabójstwo kobiety oraz usiłowanie zabójstwa dwóch córek zamordowanej. Mimo że jego nazwisko jest rozpoznawalne, stosunkowo mało jest materiałów na temat tego osobnika. Dlaczego Czabański zawisł na szubienicy?

Był środek nocy, 11 czerwca 1984 roku, kiedy Andrzej Czabański zapukał do drzwi mieszania sąsiadki. – Pani mąż dzwoni z Chicago, chce z panią porozmawiać – oznajmił mężczyzna, kiedy Anna B. wreszcie mu otworzyła.

 Kobieta zdziwiła się, co odmalowało się na jej twarzy. Andrzej natychmiast dodał, że ma znajomego w Urzędzie Telekomunikacyjnym, stąd wie o telefonie. Zaproponował, że ją podwiezie. Pod blokiem stał zaparkowany fiat 125p.

Tak zaczyna się historia, która doprowadziła do skazania go na karę śmierci.

Anna B. mieszkała razem z mężem i córkami w jednym bloków w Tarnowie. Małżonek często jeździł do USA. Miał dobry fach w ręku, był protetykiem. Rozłąkę z rodziną rekompensowały zarobione za granicą dolary, z których można było zrobić doskonały użytek w Peweksie. Do tego paczki z luksusowymi towarami i szara PRL-owska rzeczywistość nabierała innych barw.

Córki państwa B. wyróżniały się na tle rówieśniczek. Ubierały się w modne zachodnie ciuchy, o których wówczas marzyła każda dziewczyna. I każdy chłopak też.

Nie dało się ukryć tzw. zewnętrznych znamion luksusu. B. uchodzili za zamożnych, ale nie za takich, co zadzierają nosa.

Kilka klatek dalej mieszkał z rodziną Andrzej Czabański, jeszcze kawaler. Z rodziną B. byli w dobrych stosunkach. Anna bywała w mieszkaniu państwa Czabańskich i odwrotnie.

Kiedy w 1980 roku, Andrzej wziął ślub, dobra sąsiadka została zaproszona na wesele. Podobała się mu, mimo że była od niego starsza. Widywał ją, kiedy bywał z wizytą u matki, a wpadał dość często. Kobieta nie myślała o nim jako o mężczyźnie, z którym mogłoby ją cokolwiek łączyć. Kiedy on był jeszcze brzdącem, ona miała już głowę zafrasowaną problemami dorastających panien.

Andrzej Czabański: fakty z życiorysu

Andrzej Czabański urodził się w listopadzie 1959 roku. W szkole nie był orłem. Jako tako przeszedł przez podstawówkę, potem trzy lata zawodówki i miał fach w ręku: kierowca-mechanik. W tym czasie miał też do czynienia z prawem: za włamanie do piwnicy przydzielono mu kuratora sądowego. W okresie dorastania był dość nerwowy i lubił innym dokuczać.

Przygodę z alkoholem zaczął w wieku 15 lat, ale potem nie nadużywał wódki. Beztroskie lata szybko się skończyły i w 1977 roku Andrzej poszedł do pracy. Najpierw zarabiał na życie w przedsiębiorstwie handlu wewnętrznego, a później w zakładzie remontowo-budowlanym szpitala w Tarnowie. Potem ślub i wojsko oraz ojcostwo. W międzyczasie pomagał żonie prowadzić sklep z częściami samochodowymi i pracował jako taksówkarz.

10 czerwca 1984 roku, kiedy lada chwila na świecie miało pojawić się drugie dziecko Andrzeja, mężczyzna ruszył w rejony rodzinnego miasta. Zdążył się jeszcze spotkać z kolegami. Coś wypili. W środku nocy, 11 czerwca 1984 roku, zapukał do drzwi mieszkania Anny B.

– Pani mąż dzwoni z Chicago, chce z panią porozmawiać – oznajmił mężczyzna, kiedy Anna B. wreszcie mu otworzyła.

Kobieta zdziwiła się, co odmalowało się na jej twarzy. Andrzej natychmiast dodał, że ma znajomego w Urzędzie Telekomunikacyjnym, dlatego wie o telefonie. Zaproponował, że ją podwiezie. Pod blokiem stał zaparkowany fiat 125p. Wsiedli i ruszyli w czarną jak smoła noc.

Po drodze zatrzymał ich nawet patrol MO. Jadący o tej porze samochód oznaczał, że koniecznie trzeba go skontrolować. „Pan władza” był jednak wyrozumiały, sprawdził papiery i machnął ręką na lekką woń alkoholu, jaką zapewne było czuć od Andrzeja.

Kobieta także musiała czuć, że był „po jednym”, a mimo to wsiadła z nim do pojazdu. Trzeba jednak pamiętać, że w tamtych czasach było przyzwolenie na prowadzenie pojazdów na podwójnym gazie.

Na poczcie jednak nie potwierdzono, aby do Anny B. dzwonił ktoś z USA. Andrzej zdziwił się, stwierdził, że musiała zajść jakaś pomyłka. Postanowił, że powinni sprawdzić to u źródła, czyli u kolegi, który mu o tym powiedział. Jedyny problem w tym, że ów mieszkał za miastem, ale dla Andrzeja to nie był problem.

Czy Anna czuła, że coś jest nie tak… Nawet jeśli, to prawdopodobnie szybko odgoniła złe myśli. Była w towarzystwie 25-letniego mężczyzny, którego znała od maleńkości. Teoretycznie powinna czuć się bezpiecznie… Tylko teoretycznie. W drodze powrotnej mężczyzna zgwałcił ją, a potem zamordował. Zadawał ciosy kluczem do kół, a później podnośnikiem do samochodu.

Następnie udał się do domu ofiary, aby zabić jej córki, ponieważ widziały, że to właśnie z nim wychodziła ich matka, więc ich ewentualne zeznania mogłyby go pogrążyć.  Nastoletnią Olę, która otwiera drzwi, dusi krawatem.

Młodsza Julia biegnie siostrze na pomoc, więc uderza ją z całych sił. Gdy dziewczynki zaczynają krzyczeć, przestraszony Czabański ucieka oknem.

Następnie kieruje się do swojej babci, która mieszka pod Tarnowem i tam zostaje aresztowany.

Andrzej Czabański został skazany na śmierć 12 czerwca 1986 roku przez Sąd Wojewódzki w Tarnowie za zgwałcenie i brutalne zabójstwo kobiety oraz usiłowanie zabójstwa dwóch córek zamordowanej.

Rodzina Czabańskiego do ostatniej chwili walczyła o to, by pozostał przy życiu. Adwokat bezskutecznie składał apelacje, matka próbowała wszelkimi kanałami błagać o łaskę dla syna. Choć trwały już rozmowy o zniesieniu kary śmierci, zabójca Iwony nie doczekał ich finału. Dwa lata później wyrok wykonał kat w więzieniu na Montelupich.

Ostatnim życzeniem Czabańskiego przed wykonaniem wyroku był papieros. Zgodnie z procedurami nie spełniało się prośby, której realizacja zajęłaby ponad godzinę, albo byłaby uznana za niemoralną. Skazany nie mógł również poprosić o alkohol, musiał być w pełni świadomy.

Tak ostatnie chwile życia Andrzeja Czabańskiego wspomina człowiek, który w imieniu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej dokonał na nim egzekucji:

„Kopał, gryzł, szarpał się, bluźnił i wył.  Strażnicy skuli mu z tyłu ręce kajdankami i ciągnęli jak worek ziemniaków”. To cytat z książki Jerzy Andrzejczaka „Spowiedź polskiego kata”.

Niezwykle ciekawy wątek w tej sprawie dotyczył listu napisanego w kwietniu 1986 r. przez Andrzeja Czabańskiego, tuż przed rozpoczęciem swojego procesu. Oskarżony prosił w nim — o zwiększenie konwoju i ochrony, bo „miał informacje”, że mąż sąsiadki będzie chciał dokonać na nim samosądu oraz że „ubliża i straszy jego rodzinę”. Został wysłuchany. Już podczas pobytu w więzieniu zrobił sobie tatuaż „Urodziłem się po to, by na ziemi stworzyć piekło 666”.

Ciężko sobie nawet wyobrazić, co może czuć człowiek, wiedząc, że są to jego ostatnie chwile. Paraliż? Żal za popełnione czynny? Niewykorzystanie wyjątkowego daru, jakim bez dwóch zdań jest życie? Oczywiście, te rozmyślania nie mają na celu zrobić z niego ofiary. Andrzej Czabański doskonale zaplanował swoje bestialskie działania. Chodzi tu bardziej o aspekt psychologiczny. Jak tak naprawdę zachować się przy spotkaniu ze śmiercią?

Historia zna wiele przypadków, gdy skazańcy próbowali za wszelką cenę wydostać się z tego miejsca. Atakowali strażników, udawali atak padaczki, czy też wyrażali skruchę z nadzieją na nagłą zmianę decyzji. Ta jednak nigdy nie zapadała…

W celi śmierci prokurator odczytywał skazanemu wyrok oraz decyzję Rady Państwa, że nie skorzystała z prawa łaski. Skazany miał prawo do ostatniego życzenia. Mógł poprosić o papierosa, kieliszek alkoholu, posiłek. Mógł napisać list do bliskich, wyspowiadać się. Bywało, że lekarz dawał mu środek uspokajający, ale nie silny, bo skazany musiał być przytomny. Z tego powodu alkoholu też nie mógł dostać dużo.

Po spełnieniu ostatniego życzenia odsłaniano kurtynę, za którą czekał kat. Strażnicy przenosili skazańca ze skutymi rękoma i nogami na zapadnię. Kat zakładał mu na głowę czarny worek i pętlę na szyję.

Przy egzekucji Andrzeja Czabańskiego nie zachowały się relacje mówiące, jak umierał ostatni stracony przez system sprawiedliwości Polak. Wiadome tylko, że jako ostatnie życzenie poprosił o papierosa. Mężczyzna nie do końca wierzył w to, co się za niedługo zdarzy. Dopiero w ostatnich chwilach życia zaczął rozpaczliwie walczyć o swój los. Ten był już jednak przesądzony…

Egzekucję na 29-latku z Tarnowa wykonano 21 kwietnia 1988 r. Był to ostatni przypadek kary śmierci w Polsce.

Rok przed egzekucją Czabańskiego Komisja ds. Reformy Prawa Karnego rozpoczęła prace nad projektem moratorium w sprawie wykonywania kary śmierci. Zawieszenie wykonywania egzekucji zostało wprowadzone po kilku miesiącach od ostatniego stracenia – 7 grudnia 1989 Sejm Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej ogłosi amnestię, która zniosła wyroki śmierci i zamieniła je na 25 lat pozbawienia wolności. Moratorium obowiązywało do formalnego wyeliminowania kary śmierci przez nowy kodeks z 1997 roku. Łącznie w latach 1956-1988 w PRL stracono 321 osób. Andrzej Czabański został pozbawiony życia jako ostatnia osoba w Polsce. Po nim na śmierć skazano jeszcze kilkanaście osób – wszystkie wyroki zmieniono na karę 25 lat więzienia.

Żródło: magazyndetektyw.pl, onet.pl, kronikidziejow.pl, onet.pl