Otylia Gburek – polska modliszka z Chicago

Otylia Gburek przyszła na świat w Polsce rozdartej między zaborców, w 1876 roku. Urodziła się w zaborze pruskim. Polski jednak pamiętać nie mogła, gdyż wyjechała z rodziną za Ocean, gdy miała roczek. Była dzieckiem pionierów polskiej emigracji do USA. W tamtym czasie masa rodaków szukała szczęścia na nowej ziemi, w kraju, który obiecywał szansę na miliony, nawet jeśli zaczynasz od roli pucybuta. Tym zresztą kierowali się państwo Gburkowie, przekonani, że w rozebranej przez państwa ościenne Polsce, nie czeka ich bezpieczna i zamożna przyszłość. Wybrali nowy adres, popularny wśród szukających szczęścia za Oceanem, czyli Chicago – najstarsze i do dziś największe skupisko polskiej emigracji. Gburkowie osiedlili się w Polish Downtown. Choć początki nie były łatwe, a Stany Zjednoczone nie okazały się rajem na ziemi, dzięki wsparciu innych Polaków, zaadoptowali się w nowym miejscu i zadomowili w polskiej społeczności na obczyźnie.

Otylia jak każda młoda dama w XIX wieku, wychowywała się na przyszłą żonę i gospodynię. W tym celu uważnie przyglądała się mamie, pobierała od niej życiowe i praktyczne nauki, nie tylko dotyczące zachowania, jakie przystoi kobiecie statecznej, ale też praktycznych umiejętności – m.in. gotowania. Bardzo szybko okazało się, że dziecko jest kulinarnie uzdolnione. Mała Otylia już w wieku 7 lat potrafiła zrobić zupę, drugie danie z mięsem, a nawet upiec kaczkę, czy wołowinę.

– Toż to będzie pani domu na wagę złota. Zasługuje na dobrego męża! – pewnego razu rzekł jeden z gości.

Dziecko słyszało te słowa i rosło w przekonaniu własnej wyjątkowości i świetlanej przyszłości w towarzystwie mężczyzny, który zapewni jej bezpieczną i dostatnią przyszłość. W tamtych czasach głównym i dominującym scenariuszem dla kobiety, było dobre zamążpójście. To ono wyznaczało życiowy sukces. Jeśli więc panna miała opinię, „dobrej partii”, mogła liczyć na korzystną transakcję, a taką przecież było małżeństwo – zarówno dla samych małżonków, jak i ich rodzin. Dobrze wydana dziewczyna miała prawo oczekiwać opieki i godziwego bytu, z kolei mężczyzna inwestujący w małżeństwo, mógł wymagać wierności, lojalności, dbania o dom i jego samego. Kobieta miała być po części służącą, a po części ozdobą i powiernicą męża.

W takim handlu wymiennym mniejszą rolę odgrywały autentyczne uczucia, „zakochanie”, czy też „miłość”, podobnie jak dobranie seksualne. Małżeństwo jako wymiana wzajemnych życiowych usług, stanowiło większą wartość niż burze hormonalne.

Tillie istotnie szybko doczekała się oferty matrymonialnej. Miała zaledwie 14 lat, gdy rodzice postanowili wydać ją za dużo starszego Johna Mitkiewicza – również Polonusa, o stabilnej profesji, dobrych zarobkach i pogodnym usposobieniu. 14-latka, zupełnie niedoświadczona w relacjach damsko–męskich, dała się urobić wizji szczęśliwego domu i chyba faktycznie była szczęśliwa. W każdym razie związek przetrwał 25 lat. To właśnie Mitkiewicz, patrząc na małżeński staż, był mężczyzną życia Tillie. Miała z nim dwoje dzieci. Państwo Mitkiewiczowie, znani i szanowani w polskiej społeczności Chicago, prowadzili dom otwarty dla gości. Na niedzielnych obiadach często bywali sąsiedzi i znajomi.

Finansowo wiodło im się dobrze. Jako że John zarabiał przyzwoicie i miał odłożone trochę grosza, rodzina Mitkiewiczów przeprowadziła się do domku z czerwonej cegły, w zielonej okolicy Chicago, przy obecnej Dickens Avenue. Otylia, już jako żona, by bardziej wtopić się realia amerykańskiego społeczeństwa, zaczęła używać zamerykanizowanej wersji swojego imienia, czyli Tillie.

Życie upływało państwu Mitkiewiczom spokojnie. Byli zgodnym małżeństwem, odchowali dwójkę dzieci. Tillie zdobyła popularność w kręgach Polonusów. Otaczała się wianuszkiem znajomych i koleżanek, których często podejmowała u siebie w domu obiadami. Więzy serdecznej przyjaźni łączyły ją zwłaszcza z kuzynką – Nellie Kulik. Obie panie, można powiedzieć, jechały na tym samym wózku. Obie młodo wyszły za mąż, za dużo starszych mężczyzn, obie były niesamodzielne finansowo i miały dużo czasu. Ploteczki, pogaduszki, wzajemne odwiedziny stały się codziennością. Nellie podzielała zainteresowanie przyjaciółki sprawami kuchennymi. Doradzała jej czasem, jakich przypraw użyć, by potrawy miały zniewalający smak.

W czasach, gdy Tillie zbliżała się do 40. urodzin, to właśnie kuzynka była najczęstszym gościem w jej domu i powiernicą jej tajemnic. Wówczas coś się zaczęło zmieniać. Pani Mitkiewicz coraz częściej opowiadała wszem i wobec, że miewa dziwne sny. Obrazy te, wedle opowieści Tillie, którym gorliwie przytakiwała kuzynka Nellie, miały być niezwykle wyraziste. Najczęściej dotyczyły śmierci… Pewnego dnia oświadczyła, że pies sąsiadów wkrótce umrze. Skąd o tym wiedziała? Otóż miała widzenie senne… Jakiś czas później istotnie czworonóg zdechł. Potem udało jej się przewidzieć śmierć kolejnego psa.

Pod wpływem takich epizodów, w społeczności polskiej Chicago zaczęła kształtować się legenda „jasnowidzki”. Tillie dbała zresztą o to, by fama na temat jej tajemniczych zdolności roznosiła się jak najdalej. Twierdziła, że miewa prorocze sny i ma też widzenia na jawie. Wystarczy, że spojrzy na człowieka lub zwierzę i już wie, kiedy nadejdzie kres…

Niewykształceni, za to łatwowierni i zabobonni ludzie, przyjmowali jej historyjki z dobrodziejstwem inwentarza, zwłaszcza że kilka kolejnych psich zgonów Tillie przewidziała bezbłędnie. Opowieści niesamowite trafiały na podatny grunt nie tylko zresztą u ludzi niewykształconych. W tamtych czasach najróżniejsze odmiany ezoteryki cieszyły się popularnością także w wyższych sferach.

Wróżbiarstwo, mediumizm, hipnoza, tarot, chiromancja i wiele innych odmian ponad naturalnego wglądu w rzeczywistość były modne do tego stopnia, że traktowano je jako swego rodzaju obowiązek towarzyski.

Wywoływanie duchów, bytów astralnych, stawianie kart, czy spoglądanie w głąb czarnej kuli – wszystko to odbywało się niejednokrotnie w tzw. dobrych i bogatych domach. Seanse miały zapewniać damom jakże potrzebne emocje i tematy do ploteczek, jednak ówcześni ludzie podchodzili do nich znacznie bardziej poważnie niż dziś. Traktowali hipnozę oraz zjawiska nadprzyrodzone, jako kolejne stopnie poznania. Próbowano podchodzić do takich zagadnień z naukowym zacięciem. W 1882 roku, w Londynie założono Towarzystwo Badania Zjawisk Mediumicznych, działające pod kierunkiem profesora Henry’ego Sidgwicka, szanowanego filozofa z Uniwersytetu Cambridge.

Ówcześni jasnowidze, stanowili odpowiednik dzisiejszych celebrytów. Wystarczy wspomnieć o karierze Edgara Cayce, tzw. śpiącego proroka, który stał się sławny dzięki temu, że podczas hipnozy, wydawał polecenia lekarzowi wykonującemu operację. Cayce był w tamtych czasach największym jasnowidzem w Stanach Zjednoczonych.

W Polsce z kolei sławą człowieka o nadprzyrodzonych mocach okrył się choćby inżynier Stefan Ossowiecki. Twierdził on, że umie korzystać z telepatii, telekinezy (poruszanie przedmiotów na odległość), potrafi lewitować, widzi ludzką aurę i umie być w dwóch miejscach naraz (bilokacja). Z usług Ossowieckiego korzystali najwięksi tamtych czasów, z marszałkiem Józefem Piłsudskim na czele.

Nic więc dziwnego, że Tillie, wspierana przez gorliwą przyjaciółkę Nellie, stała się lokalną gwiazdą. Sam John Mitkiewicz do talentów żony odnosił się sceptycznie, ale nie przeszkadzał jej ich rozwijać ani też nie ingerował w spotkania z przyjaciółkami, podczas których dzieliła się opowieściami niesamowitymi. Opowiadała np. o tym, że prorocze sny zdarzają jej się zwłaszcza wtedy, gdy wyspowiada się i przyjmie komunię świętą. Twierdziła też, że by być nawiedzonym przekazem z przyszłości trzeba zachowywać czystość organizmu – nie nadużywać alkoholu i nie jeść za dużo mięsa.

Chcesz poznać cała historię Otylii Gburek? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 3/2024 (tekst Krzysztofa Struga pt. Polska modliszka z Chicago). Cały numer do kupienia TUTAJ.