Siedzieli długo w nocy, oceniając zamożność swoich „klientów” i szacując, jakie mogą im przynieść korzyści. Ta miła i do niedawna uczciwa para dorabiających się młodych ludzi w ciągu kilku tygodni wyzbyła się wszelkich skrupułów moralnych. Czy to dlatego, że pozazdrościli swoim podopiecznym mieszkań, czy stałych dochodów? Pieniądze rozbudziły ich wyobraźnię.
Dla Julity Grodzkiej i Sebastiana Kowalika początek marca „covidowego” roku 2020 nie wyglądał najgorzej. Właścicielka hotelu, w którym dziewczyna była recepcjonistką, a jej chłopak kelnerem, zachowała się przyzwoicie. Mimo zamknięcia zarówno hotelu, jak i hotelowej restauracji, postanowiła nie zwalniać pracowników. Nie była w stanie zapewnić swojej załodze stuprocentowej pensji, ale połowa zarobków, przyobiecanych z prywatnych oszczędności szefowej to było więcej, niż ludzie się spodziewali. A gdy jeszcze właściciel kawalerki, którą od roku Julita z Sebastianem wynajmowali w pobliżu hotelu, obniżył młodej parze na 3 najbliższe miesiące czynsz również o połowę, oboje zgodnie uznali, że COVID-19 im niestraszny. W dodatku pojawiła się nieomal natychmiast okazja dorobienia paru groszy w wolnym czasie, którego oboje mieli aż nadto.
Para młodych zdolnych i pracowitych…
Młodzi ludzie cieszyli się bardzo dobrą opinią w miejscu pracy. Grzeczni, koleżeńscy, nie narzekający, gdy trzeba było zostać po godzinach, by zastąpić kogoś z kolegów. Nie było dla nikogo tajemnicą, że zależy im na dodatkowej kasie. Pieniądze były potrzebne na wkład własny, by dostać kredyt na kupno, na początek niewielkiego mieszkanka.
Ucieszyli się więc, gdy na drzwiach wejściowych wieżowca, w którym wynajmowali kawalerkę, wypatrzyli odręcznie napisaną prośbę o wyprowadzanie psa i drobne zakupy. Oczywiście, nie za darmo. Za wyprowadzenie psa – 5 zł, tyle samo za zakupy. Sebastian natychmiast zerwał z drzwi ogłoszenie, by nikt inny nie wszedł mu w paradę i od razu zadzwonił pod podany numer. Odebrał pan Ludwik, który nieszczęśliwie złamał nogę i poprosił o pomoc od zaraz. To znaczyło, że Sebastian może dorobić kilkadziesiąt złotych tygodniowo. Niby nie dużo, ale dobre i to.
Po chwili zresztą wpadł na pomysł, by zdobyć także innych „klientów”. W samym jego bloku mieszkało wielu samotnych ludzi, niektórych spotykał na schodach i na korytarzu. A bloków i wieżowców wokół kilkanaście! Nie ma co, trzeba migiem wydrukować i rozwiesić informację, że on i Julita podejmą się pomocy przy zakupach i opiece nad zwierzakiem, zanim ubiegną ich inni chętni. Byli przecież obrotni i mieli wolny czas. A tu okazja sama pchała się w ręce.
Para miała zbyt wiele pokus…
Potrzebujących pomocy starszych, samotnych sąsiadów przybywało niemal każdego dnia. Mniej lub bardziej schorowani, mający trudności z poruszaniem się, w czasie lockdownu potrzebowali kogoś, kto wyprowadzi na spacer psa, kupi lekarstwa, chleb i coś do chleba. Na ogół nie mieli wygórowanych potrzeb i spełnianie ich życzeń nie zabierało wiele czasu. Mimo wszystko, gdy liczba „klientów”, jak Julita i Sebastian nazywali staruszków, sięgnęła piętnastki, ogarnięcie wszystkich ich zakupów i innych życzeń stało się dość trudne.
***
– Starczy już tego dobrego. Dzisiaj pozrywaj wszystkie nasze oferty pomocy, bo ja już nie daję rady! – zaprotestowała Julita, gdy zadzwonił kolejny „klient”.
– No co ty, to przecież kasa! Damy radę! – zaoponował Sebastian.
– Nie, ja mam dość. Już mi te zramolałe dziadki i kulawe babiny zaczynają śnić się po nocach. A jak pomyślę, że takie truchło, co stoi nad grobem, mieszka sobie w 2 albo nawet 3 pokojach z kuchnią, łazienką i balkonem, to szlag mnie trafia.
– Fakt, nas nie stać nawet na kawalerkę!
– A poza tym mam zbyt wrażliwy nos, a w mieszkaniach tych dziadków aż śmierdzi stęchlizną.
– No wiesz? Pieniądze nie śmierdzą! Tak powiedział jakiś król czy cesarz, a skoro on mógł znosić smród dla forsy, to ty też chyba potrafisz?
– Nie, nie potrafię za takie grosze. Wczoraj ta gruba Weronika z 11. piętra najpierw robiła przez pół godziny listę zakupów, a potem drugie pół godziny opowiadała mi o swoich wnukach w Anglii. W aptece stałam w kolejce ponad kwadrans, w markecie jeszcze dłużej. Winda się zepsuła, więc targałam wszystko na górę po schodach. Taki interes się w ogóle nie opłaca!
– Ja za to dostałem napiwek od tego Ludwika z naszego wieżowca i jeszcze dziadków z covidem z naprzeciwka. Jakoś razem do kupy to się wyrównuje i wychodzimy na tym nieźle. A może podwyższyć stawkę? Jak myślisz?
– Nie wiem… Na pewno niektórzy to nie głodują. Chowają forsę w skarpecie, mają jakieś złoto i inne starocie, co je można byłoby nieźle opchnąć. Jakby się postarać, można ich trochę skubnąć… Wtedy to byłby lepszy interes.
Sebastian przed snem długo rozmyślał o słowach Julity. Miała rację, że na groszowych zarobkach z zakupów się nie dorobią. Ale jakby tak zrezygnować z pomocy najbiedniejszym dziadkom, a zostawić tylko tych, co mają szmal… No, to wtedy sprawa wygląda zupełnie inaczej.
Grunt to dobry plan. Para kombinuje…
Nazajutrz wieczorem para skrupulatnie przejrzała listę „klientów”.
– Rezygnujemy z tej Weroniki? Narzekałaś, że baba marudna i czas tracisz?
– No tak, ale ona ma dużą rentę po mężu pułkowniku. Renty ma tyle, ile ja i ty zarabiamy razem! Po cholerę jej taka forsa? Za kilka dni wybiera się do szpitala na jakiś zabieg. Już pytała, czy może zostawić mi klucze, by jej podlewać badyle i karmić kota. Córka i wnuki w Anglii, no to rozumiesz – można poszperać w szufladach…
– Dobra, zostawiamy. A tych dwoje co też wysoko, na 8. piętrze? Jak im tam? Poradzińscy?
– Ona jest od dziś sama, w nocy zabrało go pogotowie. Mówiła, że ma coś z sercem, ale to chyba covid, bo wychodził kilka dni temu jak pies miał biegunkę i był z nim też u weterynarza. Nie wiem, co robić? Jak podłapał koronawirusa, to zaraził też żonę. A jak ona pójdzie też do szpitala, to pewnie nam zostawi klucze, by zajmować się psem. Wtedy można się tam rozejrzeć…
– No, to jasne, że nie trzeba odmówić. Ale pan Jurek i jego żona to jacyś biedacy.
– Więc skreśl ich. Przynajmniej na razie!
– Za to panią Romkę sobie zostawię. Też marudna, ale chyba ma początek Alzheimera, bo chwilami plecie od rzeczy i czasem zapomina, że jej mąż nie żyje. Jakby się postarać, to jej złoto czy oszczędności można przytulić.
– Jasne! U pani Marii też mam podobną sytuację. Syn gdzieś w Niemczech, rzadko zaglądał ostatnio, bo o coś ma do niej pretensje, a ona synowej nie lubi. Czasem przyjeżdża chrześnica, jak babina ma jechać na jakieś badania. Też ma to i owo. Pokazywała mi prawdziwą francuską porcelanę, podobno wartą kupę forsy. Takie coś może się pod nieobecność właścicielki stłuc, no nie?
***
Para siedziała długo w nocy, oceniając zamożność swoich „klientów”. Szacowali jakie mogą im przynieść korzyści. Ta miła i do niedawna uczciwa para dorabiających się młodych ludzi w ciągu kilku tygodni wyzbyła się wszelkich skrupułów moralnych. Czy to dlatego, że pozazdrościli swoim podopiecznym mieszkań, czy stałych dochodów?
Para była zaślepiona chciwością
Jako pierwszą okradli panią Weronikę, wdowę po pułkowniku. Kobieta sama im w tym pomogła.
– Julitko, mam do ciebie prośbę – zaczęła, gdy dziewczyna przyszła po listę zakupów. – Widzisz, idę za kilka dni do szpitala. Nie pierwszy raz, mam tę chemioterapię już 16 raz. Ale teraz jest inaczej. Ten wirus może dopaść człowieka wszędzie. Chcę się dodatkowo ubezpieczyć, niech moje dziewczynki dostaną w razie czego parę groszy na otarcie łez. Czy możesz mnie umówić z ubezpieczycielem? Tu zapisałam kilka telefonów do różnych firm. Zrób rozeznanie, co i za ile oferują. Najlepiej, jakby ajent przyszedł już jutro.
Julita o mało nie podskoczyła z radości.
– Zajmę się tym od razu, skoro pani na tym zależy.
Udając, że dzwoni pod podane numery „umówiła” się z rzekomym ajentem na popołudniowe godziny w dniu następnym. A wieczorem wtajemniczyła Sebastiana w swój plan.
– Masz kilka godzin, by przejrzeć oferty firm ubezpieczeniowych i wydrukować z internetu co trzeba: ulotki, umowy, co tam uważasz. I koniecznie ofertę specjalną, taką, by jednorazowo wybuliła większą gotówkę. Na koniec zostaje ci nauczyć się dobrego bajeru, bo skoro baba płaci gotówką, to tylko od ciebie zależy ile od niej wyrwiesz.
***
Jak przewidywała Julita, oszustwo przeszło gładko, ponieważ kobieta nie przypuszczała, by ta miła, pomagająca jej we wszystkim dziewczyna zamierzała ją oszukać. Ajent, jakiego sprowadziła, też zasługiwał na zaufanie. Dobrze prezentował się w ciemnym garniturze, uzbrojony w laptopa i plik papierów. Miał dla swojej potencjalnej klientki mnóstwo czasu, cierpliwie tłumacząc jej wszystkie symulacje różnych wariantów ubezpieczeń. W efekcie namówił staruszkę na jednorazowe, kosztowne ubezpieczenie na życie, którego beneficjentką miała zostać córka pani Weroniki.
Pani Weronice nie przeszło przez myśl, że ubezpieczenie jest fikcją wymyśloną przez Sebastiana Kowalika i niewartą nawet papieru, na jakim je wydrukowano. Następnym „klientom” również, bo Sebastian i Julita doszli do wniosku, że tak świetny pomysł trzeba koniecznie wykorzystać ponownie…
Para się rozkręca. Biznes idzie dobrze
Sebastian namówił na ubezpieczenie jeszcze innych staruszków, którym zakupy robiła Julita: Genowefę i Zbigniewa Markowskich. W odróżnieniu od pani Weroniki, dostawali niskie emerytury, które wydawali co do grosza. Ponieważ Zbigniew Markowski miał zaawansowanego guza prostaty i nadciśnienie, a jego małżonka cukrzycę, martwili się o swoją sytuację w razie jakiegoś nieszczęścia.
Sprytna para oszustów i dla nich wymyśliła specjalne ubezpieczenia – jedno od ryzyka pobytu w szpitalu, płatne zaledwie 250 zł za 5 lat z góry i dodatkowe ubezpieczenie na życie za 150 zł rocznie… Markowskim bardzo się takie rozwiązanie podobało, ale nawet kilkaset złotych stanowiło dla nich zbyt duży wydatek. Poprosili o czas do namysłu, a nazajutrz zwrócili się do Julity z prośbą o pomoc:
– Kochane dziecko, musisz nam pomóc, bo nie mamy do kogo się zwrócić. Nasza siostrzenica nie może przyjechać, a w tej sytuacji sąsiadów o pomoc prosić nie możemy… Potrzebujemy kilkaset złotych na te nowe ubezpieczenia, no i lekarstwa teraz droższe… Mam pierścionek, jeszcze po mojej babce, podobno dość cenny. Nie noszę go już, palce zgrubiały, ale dotąd trzymałam nie wiem po co? Może na czarną godzinę?
– Sentymenty, droga Gieniu! Co nam na starość po złocie? – przerwał jej mąż, widząc wzruszenie żony.
– No właśnie. Wszystko to marność, a zdrowie najważniejsze. Może jakiś jubiler kupiłby, oni się znają na cennych rzeczach… A jak nie, to może jakiś komis?
***
Julita rzecz jasna obiecała pośredniczyć w sprzedaży ciężkiego, ręcznie kutego w złocie pierścionka z szafirem. W rzeczywistości nie miała ochoty pozbywać się takiego cacka.
– Królowa angielska nie powstydziłaby się czegoś takiego. Zatrzymam go dla siebie – oświadczyła Sebastianowi.
– No, nie wiem… Ile może być wart?
– Wolałbyś nie wiedzieć, bo ci będzie żal. Byłam u jubilera go wycenić, sam kamień i złoto to lekko licząc trzy kafle. A robota, to nie powiedział dokładnie ile, ale się strasznie zachwycał i cmokał. Zależy, powiedział. Jak się trafi na amatora, to można dużo zarobić.
– No to ile damy Markowskim?
– Ja tak myślę, że jak odliczysz sobie cztery stówki na te lipne ubezpieczenia, to damy im jeszcze pięć stów. Po rękach powinni mnie za to całować, bo teraz niełatwo o kupca na takie rzeczy, jak ludzie pensji nie dostają, no nie?
***
Panią Romanę Giełżyńską okradli bez wysiłku, korzystając z choroby kobiety. Julita ukradła kobiecie złoty łańcuch z przywieszką, dwie pary kolczyków i obrączkę.
– Wzięłaś jej prawie całe złoto? Wolałbym, by nie było z tego jakichś kłopotów – krzywił się Sebastian.
– Kłopoty? Jak baba ma Alzheimera? Ona chwilami naprawdę nie kojarzy, co się dzieje. Przedwczoraj wyszła z mieszkania i chodziła bez maseczki wokół bloku, aż ją któryś z sąsiadów zaprowadził do domu. Zresztą, już więcej do niej nie pójdę, a telefon do siebie w jej komórce wykasowałam. Powoli trzeba zwijać ten interes ze staruchami…
Wpadli jednak w kłopoty…
Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa nr 7/2021 (tekst Barbary Marcinkowskiej pt. “Pieniądze nie śmierdzą”). Do kupienia TUTAJ.