Pershing: kto strzelał do bossa „Pruszkowa”?

Zabójstwo Andrzeja K., pseudonim Pershing ,w 1999 roku wstrząsnęła światem przestępczym w Polsce. Domniemany szef gangu pruszkowskiego zginął w Zakopanem. Początkowo wydawało się nieprawdopodobne, by ktoś odważył się oddać śmiertelne strzały do człowieka, który w oczach niektórych uchodził za wroga publicznego numer 1.

Podobno w Zakopanem i w Sopocie wojujący mafiosi lat 90. ubiegłego stulecia mieli powstrzymywać się od porachunków. Polscy gangsterzy doceniali uroki krajowych kurortów i często tam wypoczywali. Pod koniec 1999 roku 45-letni wówczas „Pershing” (lider „Pruszkowa”) bawił właśnie w Zakopanem. Ktoś nie dotrzymał niepisanej umowy i padły strzały.

Jak przystało na prawdziwego gangstera, „Pershing” zginął od kul, w najmniej spodziewanym momencie. Było zimowe, niedzielne popołudnie, przed szesnastą. 45-letni Andrzej K. zjechał właśnie na nartach ze stoku Polany Szymoszkowej w Zakopanem. Pakował swój sprzęt do bagażnika ekskluzywnej limuzyny, srebrnego mercedesa S 500. Nagle tuż obok stanęło ciemnozielone audi…

Z samochodu padły strzały. Dwóch mężczyzn – tylko jeden zamaskowany – użyło prawdopodobnie broni maszynowej lub automatycznej…. Co najmniej 8 kul trafiło Andrzeja K. Mężczyzna upadł na ziemię ciężko ranny w głowę i klatkę piersiową. Ktoś wezwał karetkę. Rannego przewieziono do szpitala, jednak nie udało się go uratować – zmarł w czasie próby reanimacji.

Pershing: to nie ja!

Zastrzelony – znany pod pseudonimem Pershing – był domniemanym szefem gangu pruszkowskiego. Grupie przypisuje się handel kradzionymi samochodami, produkcję i sprzedaż narkotyków oraz wymuszanie okupów. „Pershing” zaprzeczał, że stał na czele gangu. Mówił że jest spokojnym mechanikiem samochodowym – zresztą, takie było jego wykształcenie. Mieszkał w Ożarowie Mazowieckim, gdzie wybudował sobie willę z kortem tenisowym i basenem. Znany był również ze swojej przyjaźni z Andrzejem Gołotą. Andrzej K. bywał na walkach naszego boksera, któremu po zwycięstwie wręczał ogromne bukiety róż.

„Pershing” kochał wyścigi konne i hazard

Jednym z ulubionych miejsc Andrzeja K., były tory wyścigów konnych na warszawskim Służewcu. Gangster uwielbiał tam przebywać nawet całe dnie. Mówiło się o nim, że był prawdziwym królem ustawiania gonitw. Dżokeje, którzy byli uznawani za faworytów, zawierali z „Pershingiem” niepisaną umowę, na podstawie której musieli przegrać wyścig. W ten sposób zarabiali o wiele więcej niż przewidywała nagroda za zwycięstwo w gonitwie.

„Pershing” znany był z zamiłowania do gier i hazardu. Już w latach 80. razem z Leszkiem D. pseudonim Wańka otworzył nielegalny dom gry, który przynosił duże dochody i równocześnie zaczął zajmować się odzyskiwaniem długów.

Podobno brał 50 procent od odzyskanej kwoty! Był jednym z częstszych gości kasyna Hotelu Marriott.

Obok hazardu do jego głównych zainteresowań należał boks – był wiernym fanem Andrzeja Gołoty, którego poznał na długo przed rozpoczęciem kariery w USA.

Haracze ze wszystkich stron

Haracze wymuszał skąd się tylko dało. Od restauratorów i właścicieli kawiarni, hurtowni, komisów samochodowych, od agencji towarzyskich. Stawki, w zależności od rodzaju interesu, wahały się od 500 do tysiąca dolarów miesięcznie. Duże zyski czerpał też z odzyskiwania długów, gdyż brał 50 procent od odzyskanej kwoty. Nie przyjmował zleceń niższych niż pięć tysięcy dolarów.

Oczywiście, nie on sam zajmował się zarówno ściąganiem haraczy, jak i długami. Miał wyspecjalizowane w obu tych “branżach” grupy. Były do jego dyspozycji 24 godziny na dobę, ale pozostawały też na jego garnuszku. W rozliczeniach ze swoimi “pracownikami” był solidny i szczodry. To nie jego opinia, lecz członków jego licznych grup.

W apogeum swojego przywództwa miał na usługach ponad 100 ludzi, gotowych na jedno zawołanie wypełniać każde jego zlecenie. W tym czasie zajmował się już przemytem alkoholu i papierosów oraz kradzionych na Zachodzie samochodów, rozprowadzaniem alkoholu z nielegalnych źródeł, kontrolą hazardu, czyli ściąganiem haraczu z automatów zręcznościowych do gier, z tzw. jednorękich bandytów.

Pershing kontra prawo

„Pershing” wiele razy wchodził w konflikt z prawem. Siedział w więzieniu za kupno samochodu, o którym wiedział, że jest kradziony. Był również skazywany za wymuszenie fikcyjnego długu – 20.000 dolarów. Przed warszawskim sądem miał sprawę kupna pochodzących z przemytu papierosów wartości 240 tysięcy złotych Więzienie opuścił w sierpniu ubiegłego roku.

Po zatrzymaniu szefa wołomińskiej mafii, Henryka N., pseudonim Dziad, Pruszków stał się najpotężniejszą grupą przestępczą w Polsce. Od kilku lat mówiło się o porachunkach między Pruszkowem a gangiem wołomińskim, kierowanym przez „Dziada”. W lutym 1996 w centrum Pruszkowa zastrzelono Wojciecha K., pseudonim „Kiełbasa”, jednego z domniemanych przywódców gangu pruszkowskiego.

„Pershing” wielokrotnie oskarżał „Dziada” o to, że chce go zabić. Nieoficjalnie wiadomo, że nie pozostawał dłużny Wołominowi – miał zorganizować zamach na „Dziada”. Kiedy uzbrojeni członkowie gangu pruszkowskiego jechali go zastrzelić, policja zatrzymała ich pod zarzutem nielegalnego posiadania broni.

Zamachy

W latach 90. przeprowadzono trzy nieudane zamachy na życie „Pershinga”. W jednym z nich ranny został ochroniarz gangstera o pseudonimie „Florek”. Kiedy w lipcu 1994 roku około godziny 19 gangster opuszczał wyścigi na Służewcu i kierował się w stronę swojego mercedesa, został ostrzeżony o podłożonym ładunku wybuchowym. Samochód eksplodował, zanim ktokolwiek zdołał do niego wsiąść. Ktoś wezwał policję, ale „Pershing” nie złożył zawiadomienia o przestępstwie. Sprawców zamachu nie ustalono, chociaż podejrzewano o to konkurencyjną mafię z Wołomina.

Mimo iż w najlepszych czasach miał na każde swoje skinienie stu ludzi, gotowych zrobić dla niego dosłownie wszystko, to go jednak nie uchroniło przed przeznaczonymi dla niego kulami. „Pershing” został zamordowany w Zakopanem 5 grudnia 1999 roku.

„Pershing”: ostatni dzień życia

Tamtego dnia,  po południu,  skończył właśnie serię zjazdów i udał się do pozostawionego przed hotelem samochodu. Gdy pakował sprzęt do bagażnika, ze stojącego w pobliżu auta wyszło dwóch zamaskowanych  mężczyzn. Wyciągnęli broń i zbliżając się do swojej ofiary zaczęli strzelać. Pierwsze serie oddali w powietrze, ale już po chwili jeden z nich wycelował w bossa Pruszkowa. Ten nie miał szans przeżyć.

Po wszystkim zamachowcy pospiesznie odjechali, pozostawiając „Pershinga” w odznaczającej się na śniegu kałuży krwi. Zarządzona w okolicach Zakopanego blokada dróg nic nie dała – sprawców nie udało się zatrzymać. Dopiero po pewnym czasie prokuratura wskazała możliwych winnych. Byli to dwaj znani policji gangsterzy – Ryszard Bogucki i Ryszard Niemczyk. Zabójcą Kolikowskiego był – zdaniem śledczych –  ten pierwszy.

Jak było naprawdę? Nie wiadomo po dziś dzień. Niewyjaśniona jest między innymi rola młodej dziewczyny, która towarzyszyła Pershingowi na wyjeździe. W chwili zamachu oddawała ona narty do wypożyczalni. W kręgu podejrzeń znalazła się, gdy wyszło na jaw, że tuż po zabójstwie zniszczyła kartę SIM z telefonu towarzysza.

 Za zbrodnię skazani zostali Ryszard Bogucki, który nie przyznał się do tego czynu oraz Ryszard Niemczyk, pseudonim Rzeźnik. Sąd uznał, że motywem zabójstwa była chęć zajęcia przez zleceniodawców wyższej pozycji w hierarchii gangu pruszkowskiego. Ten pierwszy usłyszał wyrok 25 lat pozbawienia wolności. Ten drugi – 10 lat.

Źródło: interia.pl, rmf24.pl, magazyndetektyw.pl

Fot. pixabay.com