Po jego śmierci wyszło na jaw, że był gejem

Przyznał, że jest gejem. Utrzymywał intymny związek z kilkoma mężczyznami. Zbigniewa N. poznał jakiś czas temu poprzez portal randkowy dla panów. Spotkali się kilka razy i uprawiali seks. Umawiali się pod supermarketem w Białej Podlaskiej, po czym jechali samochodem Zbigniewa N. w jakieś ustronne miejsce, najczęściej do lasu, kilkanaście kilometrów za miasto. Po randce 53-latek odwoził partnera na najbliższy przystanek i tam się żegnali. Kontaktowali się tylko w celu uprawiania seksu.

Ale się nachlał! Właśnie przez takich bydlaków giną ludzie na drogach! Weź Stachu zadzwoń po policję, niech zgarną łobuza. Pewnie nawet prawa jazdy nie ma! Jeszcze zabije jakiegoś niewinnego człowieka i dopiero będzie dramat!

Takie mniej więcej uwagi rzucali przechodnie pod adresem kierowcy srebrnego peugeota, który w upalne, lipcowe popołudnie jechał wężykiem wiejską drogą w miejscowości H., w powiecie bialskim. Być może ów Stachu zaczął już wystukiwać na klawiaturze komórki numer alarmowy, gdy okazało się, że przekonanie, jakoby mężczyzna za kierownicą peugeota jechał na podwójnym gazie, jest błędne. Kierowca zatrzymał się przed jedną z posesji, otworzył drzwi i wystawił nogi na zewnątrz samochodu. Z wyraźnym trudem wysiadł, po czym zatoczył się na maskę auta. Nadal sprawiał wrażenie pijanego, kiedy jednak odzyskał równowagę, ludzie zobaczyli, że karoseria w miejscu, które mężczyzna dotykał, jest poplamiona krwią. Dopiero teraz zauważono, że kierowca peugeota cały czas trzyma się za szyję, na której widniała krwawa rana.

Zanim podjęto jakiekolwiek działania, mężczyzna, na miękkich nogach, wszedł do domu, przed którym się zatrzymał. W mieszkaniu znajdowało się kilka osób. Nieoczekiwany gość otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu sił. Upadł na podłogę i stracił przytomność. Wokół jego ciała powiększała się kałuża krwi.

To nie był wypadek

Mieszkańcy posesji wezwali pogotowie. Czekając na karetkę, wraz z ludźmi którzy widzieli jazdę peugeota, komentowali z ożywieniem to niecodzienne zdarzenie. Kierowcy nikt nie znał, tablice rejestracyjne nie były miejscowe. Początkowo przypuszczano, że mężczyzna uległ wypadkowi komunikacyjnemu, po czym ranny dojechał do pierwszej wsi, by szukać tam pomocy. Tak to na pierwszy rzut oka wyglądało, jednakże ktoś logicznie zauważył, że gdyby to był wypadek drogowy, uszkodzony by został także samochód. Tymczasem na karoserii nie było najmniejszego wgniecenia ani nawet zarysowania.

Ratownicy medyczni, niestety, nie byli w stanie udzielić rannemu pomocy. Na nic się zdały próby przywrócenia mężczyźnie funkcji życiowych. Po chwili stwierdzono zgon na skutek przecięcia tętnicy szyjnej. Lekarz nie miał wątpliwości, że rana powstała w wyniku pchnięcia nożem lub innym ostrym narzędziem.

A zatem zabójstwo. Dalsze czynności podjęła policja. Na podstawie dokumentów znalezionych w samochodzie i przy zmarłym ustalono, że mężczyzna nazywał się Zbigniew N., miał 53 lata i mieszkał w Białej Podlaskiej.

– Nigdy wcześniej nie widzieliśmy ani tego pana, ani jego auta – powiedzieli mieszkańcy domu, do którego wszedł Zbigniew N.

***

Inni mieszkańcy H. także go nie znali. Na tak wczesnym etapie dochodzenia, trudno było przyjąć jednoznaczną hipotezę w sprawie okoliczności jego śmierci. Na pewno został zraniony na krótko przed dojechaniem do H., skoro był w stanie prowadzić samochód i o własnych siłach z niego wyszedł. Co to jednak znaczy „na krótko”? Pięć minut, kwadrans, pół godziny? Na to pytanie, przed sekcją zwłok, nie można było odpowiedzieć.

Było też inne ważne pytanie. Dlaczego umierający kierowca dojechał do H. i wszedł do tego, a nie innego domu? To mógł być przypadek – mężczyzna ociekający krwią i tracący z każdą sekundą siły mógł tam po prostu szukać pomocy. Jednak w takim razie przystanąłby przy pierwszych domach we wsi, a on je minął i wybrał właśnie tamten. Właścicielem posesji był Antoni W. Mieszkał z żoną Danutą i 25-letnim synem Marcinem. Syna nie było w domu. Rodzice wyraźnie się stropili, gdy policja zapytała o niego. Powiedzieli, że Marcina nie ma i nie wiedzą gdzie jest. W tej sytuacji wszczęto poszukiwania młodego mężczyzny. Równocześnie postanowiono dowiedzieć się jak najwięcej o zamordowanym.

Odwiózł córkę na dworzec i…

Zbigniew N. miał żonę i dorastającą córkę. Córka w dniu, kiedy jej ojciec został zamordowany, wyjechała na wakacje nad morzem. Natomiast żonę policja zastała w mieszkaniu w Białej Podlaskiej. Była przybita hiobową wieścią. Dopiero po uzyskaniu pomocy psychologicznej mogła odpowiadać na pytania śledczych. Zapytano ją m.in. o przebieg tragicznego dnia.

– Rano Zbyszek odwiózł naszą córkę na dworzec kolejowy.  Zadzwonił do mnie i powiedział, że Agata już pojechała, po czym udał się do pracy i już się ze mną nie kontaktował. Myślałam, że jest zajęty i wróci później – zeznała Marzena N.

– Gdzie mąż pracował?

– Był kierownikiem w prywatnej firmie handlowo-usługowej.

– Czy znał kogoś z H.? To taka mała wieś w gminie Rokitno, kilkanaście kilometrów od Białej. Prosimy by się pani dobrze zastanowiła…

Marzena N. była wyraźnie zdziwiona tym pytaniem.

– Z H.? Nie wydaje mi się, Zbyszek miał znajomych i przyjaciół w Białej Podlaskiej, a także w Lublinie, Warszawie… Ale w H.? Nie sądzę, choć oczywiście mogę się mylić.

Policjanci pojechali do firmy, w której pracował Zbigniew N. Dowiedzieli się, że mężczyzna dzwonił, że ma do załatwienia pilną sprawę i uprzedził, że dziś już nie będzie go w pracy. Nie powiedział, co to za sprawa. Policjanci już wcześniej sprawdzili połączenia w komórce mężczyzny. Rzeczywiście: Zbigniew N.,
najpierw dzwonił pod numer żony, a po rozłączeniu się z nią, do pracy. To był jego ostatni wykonany telefon. Wyglądało na to, że po odstawieniu córki na dworzec, okłamał żonę, że jedzie do firmy. W rzeczywistości udał się gdzie indziej. Tylko gdzie?

Tam, gdzie zawsze…

Kilkanaście godzin po wszczęciu śledztwa w sprawie zabójstwa Zbigniewa N. policja zatrzymała Marcina W. Młody mężczyzna ukrywał się w starym spichlerzu, należącym do krewnych jego rodziców. Gdy do nich przyszedł, poprosił ich o ubranie na zmianę i o to, by nie mówili jego rodzicom, że u nich jest. Powiedział, że musi uciekać, ponieważ grozi mu niebezpieczeństwo. Nie podał jednak żadnych szczegółów.

Po zatrzymaniu utrzymywał, że nie miał nic wspólnego z zabójstwem Zbigniewa N. Twierdził, że nigdy go nie widział i nie ma pojęcia dlaczego śmiertelnie ranny mężczyzna wszedł do domu, w którym on mieszkał. Nie potrafił logicznie wytłumaczyć powodu swojej ucieczki i ukrywania się.

– O jakim niebezpieczeństwie mówił pan kuzynom? Co panu groziło? – indagowali śledczy.

– To są moje osobiste sprawy, policji nic do tego – odpowiadał Marcin W.

Pokrętne, mało logiczne wyjaśnienia, stawiały go w złym świetle, aczkolwiek nie było jeszcze dowodów, że zabił Zbigniewa N.
Policja nie znalazła ubrania, w którym zjawił się u kuzynów. Najwidoczniej pozbył się go, być może była na nim krew ofiary. Ale to tylko przypuszczenia, łatwe do obalenia przez adwokata w sądzie. Potrzebne było coś mocniejszego. Dowody wkrótce się znalazły.

Zbigniew N. był gejem

Oprócz połączeń głosowych i esemesowych policja przejrzała też przeglądarkę internetową w telefonie Zbigniewa N. Na podstawie aktywności w internecie można się wiele o człowieku dowiedzieć. Jednak w tym przypadku wyglądało na to, że historia przeglądanych stron niezbyt dużo powie o zamordowanym. Zbigniew N. nie wchodził do sieci za często. Dla wielu osób w jego wieku wirtualny świat jest bowiem tylko dodatkiem – nierzadko wymuszonym – do świata rzeczywistego. Nie poświęcają serfowaniu w internecie tyle czasu, co ludzie młodzi. Mężczyznę interesowały głównie lokalne wiadomości, trochę piłka nożna, przeglądał witryny autosalonów i sklepów wędkarskich. Ostatnią odwiedzoną przez niego stroną, która zapisała się w historii połączeń, był rozkład jazdy PKP. Najprawdopodobniej nie chciał, żeby córka spóźniła się na pociąg.

Wszystko razem nie stanowiło w śledztwie żadnego punktu zaczepienia. Aczkolwiek wiadomo, że użytkownik internetu może ukryć strony, na które wchodzi. Wbrew pozorom nie jest to trudne. Większość przeglądarek, zarówno w komputerach jak i w smartfonach ma tzw. tryb incognito. Żeby włączyć tę opcję, wystarczy kliknąć odpowiednią ikonkę w ustawieniach przeglądarki. Odwiedzone  witryny nie są wtedy widoczne w historii, ponadto tryb incognito (bądź in private) usuwa informacje o danych logowania. Jednakże  nie zaciera wszystkich śladów i nie zapewnia stuprocentowej anonimowości. Policyjni technicy bez trudu zajrzeli za tę wirtualną kurtynę. Szybko okazało się, że mężczyzna był gejem.

Randki z gejem

Nie było nic dziwnego w tym, że Zbigniew N. korzystał z trybu incognito, ponieważ strony, na które wchodził, odsłaniały jego prawdziwą naturę. Wszystkie bowiem witryny, które w tajemnicy odwiedzał, były portalami erotycznymi dla dla panów. Zbigniew N. także był gejem. To był niejako znak czasów. Dawniej, jak ktoś był gejem to szukał partnerów i zawierał z nimi znajomości na dworcach kolejowych lub w miejscach znanych w tym środowisku. W Warszawie były to m.in. okolice publicznego szaletu na Placu Trzech Krzyży, w Lublinie – jedna z alejek na Placu Litewskim. W dobie internetu nie trzeba wychodzić z domu. Nikt nie wiedział o preferencjach seksualnych Zbigniewa N. Ani żona, ani córka, ani znajomi. Gdy się dowiedzieli, że był gejem przeżyli szok. Ustalono, że mężczyzna nie tylko lubił sobie pooglądać męskie wdzięki, ale na jednym z portali miał osobiste konto, za pośrednictwem którego umawiał się z innymi użytkownikami na sekretne randki.

A ściślej rzecz ujmując, z jednym z użytkowników. Szczegółowe dane na temat tego mężczyzny były niedostępne, posługiwał się bowiem nickiem i nie dołączył zdjęcia. Wiadomo było tylko, że Zbigniew N. kontaktował się z nim kilkakrotnie, po raz ostatni w dniu swojej śmierci. Z ich lakonicznej konwersacji wynikało, że mieli się spotkać „tam, gdzie zawsze”. Czy rzeczywiście spotkał się z kolegą gejem?

Chcesz poznać kulisy tej wstrząsającej sprawy? Sięgnij po Detektywa 7/2021 (tekst Karola Rebsa pt. “Znajomy z seksportalu”). Do kupienia TUTAJ.