Pobił kobietę na śmierć. Dlaczego to zrobił?

Świadkiem zdarzenia była Katarzyna K., która wyszła ze swojego pokoju, gdy usłyszała krzyki i wycie katowanej koleżanki. Próbowała uspokoić agresora, ale jej starania nie przynosiły rezultatu. Bita zdołała poprosić znajomą o powiadomienie policji o zdarzeniu. I to w więziennym slangu:

– Błagam cię, dzwoń na psiarnię. Ratuj mnie, bo Robert mnie zabije.

W barze zwykle leniwie sączyli piwo, na mocniejsze trunki nie było ich stać. Chyba, że znalazł się sponsor, który spełniał ich zachcianki w tym zakresie. Takim dobrodziejem bywał dla nich Antoni P., ps. Cappuccino, 39-latek z Męciny koło Limanowej. Swój pseudonim zawdzięczał faktowi, że namiętnie oddawał się piciu tego rodzaju kawy. Kawaler, bez dzieci, od kilku lat pracownik kolei, bardzo towarzyski. Zwykle miał przy sobie sporo gotówki. Alkoholu nie lubił pić sam, więc raz i drugi postawił wódkę Robertowi G. i jego kompanowi. Te popijawy kończyły się zgodnym rozejściem się miłośników alkoholu. Nie było wyzwisk, agresji, kąśliwych uwag. Pili wódkę, można by rzec, z godnością.

Antoni P., z racji zawodowej profesji, zajmował z dwoma kolegami pokój nr 329 w hotelu dla pracowników PKP przy ulicy Dworcowej 12 w Krakowie. Do baru Aldik były stamtąd dwa kroki. Wakacyjną porą, 6 lipca 1997 roku, wypatrzył tam wśród gości znanego mu „Majchra” z jego nieodłącznym kompanem Franciszkiem W. Kolejarz był tego dnia w dobrym humorze, bo obu znajomków zaprosił do siebie. Wcześniej nie był taki otwarty na pogłębienie tej męskiej relacji.

– Chodźmy do mojego hotelu. Tutaj dzisiaj jest taki hałas, że nie da się wytrzymać – zaproponował.

Goście nie protestowali, bo to oznaczało, że gospodarz sponsoruje im mocniejsze trunki. Usiedli przy stole i zaraz pojawiła się pierwsza flaszka z procentami i drobne zakąski. Podczas wizyty goście zauważyli, że kolejarz jest majętny. Wpadły im w oczy, jak na owe czasy, dość cenne rzeczy, które posiadał: wieża stereo, magnetowid i cztery butelki spirytusu. Robert G. szybko przekalkulował, że przedmioty mogłyby stanowić wartościowy łup, tym bardziej, że tydzień później miał obchodzić 21. urodziny. Wcześniej dorabiał jako sprzedawca w sklepie na Rynku Podgórskim i jako ogrodnik pod Krakowem, ale w ostatnim czasie nie miał roboty i gotówki.

W pewnej chwili, podczas pijackiej biesiady, Franciszek W. szepnął do ucha kolegi: „Bierzemy to wideo i zwiewamy!”. W taki sposób dyskretnie zachęcał Roberta G. do przestępstwa, ale on jeszcze dbał o pozory. Nie zamierzał kraść tak otwarcie. Tym bardziej, że na ręce patrzyli im ciągle obecni tam dwaj współlokatorzy kolejarza. Alkoholu z nimi nie pili, ale przysłuchiwali się dyskusji. Po pewnym czasie „Majcher” z kolegą wyszli i zaczekali aż Antoni P. zostanie sam. Jego współlokatorzy w końcu oddalili się do pracy na nocną zmianę. Grubo przed północą Robert G. z kolegą wrócili do hotelu i zapukali do „Cappuccino”. Gdy dłuższą chwilę nie otwierał, bez oporów weszli do środka, drzwi nie były zamknięte. Nieco zmorzony alkoholem Antoni P. w pewnej chwili się przebudził. Usłyszał dziwny hałas i od razu oprzytomniał. Zwłaszcza, gdy zobaczył, że Robert G. w towarzystwie kolegi, bez pytania o pozwolenie, zaczął odpinać kable od jego cennej wieży stereo.

– Robert, co ty robisz, przecież ja cię znam! – wyrwało mu się przypadkowo.

To było jak wyrok śmierci, bo sprawcy zdali sobie sprawę, że zostali rozpoznani. Dlatego zdecydowali się, że zabiją gospodarza. Spojrzeli na siebie i porozumieli się bez słów. Na głowę kolejarza spadł grad ciosów. Bili go i kopali, potem uciskali mu kolanami klatkę piersiową, skakali po szyi, w końcu udusili wyrwanym z gniazdka kablem elektrycznym od czajnika. Denata ułożyli na łóżku, nogi przykryli mu kołdrą. Jakby zakładali, że będzie mu zimno w stopy. Wyszli do pobliskiego baru Aldik, by pić spirytus skradziony zabitemu. Tryskali humorem, a przecież chwilę wcześniej zabili niewinnego człowieka.

Robert G. dał barmanowi reklamówkę do przechowania. W środku była jego zakrwawiona koszula. Jeszcze w pokoju hotelowym przebrał się w czysty podkoszulek, który z szafki ukradł jednemu ze współlokatorów zabitego.

W czasie tej alkoholowej biesiady w Aldiku Robert G. postanowił wrócić po resztę rzeczy, które przygotował do wyniesienia. Wszedł do hotelowego pokoju i po ciemku pakował je do torby. Był przy tym nieporadny i robił dużo hałasu. Dziwne odgłosy zza ściany zaniepokoiły mieszkańców sąsiednich pokoi. Dwaj z nich, konduktor i maszynista, zajrzeli, by sprawdzić co się dzieje u „Cappuccino”. Weszli i zauważyli denata na łóżku. Pętla z kabla na jego szyi wskazywała, że nie zmarł w sposób naturalny.

Widok martwego kolejarza zrobił na nich wrażenie, ale nie stracili całkiem zimnej krwi i obezwładnili obecnego tam nieznanego im mężczyznę. Gdy ujęli „Majchera”, wezwali policję. Jego kompan Franciszek W. wpadł następnego dnia po krótkim pościgu. Obaj nie przyznawali się do winy, zaprzeczali zarzutowi dokonania zabójstwa na tle rabunkowym, wzajemnie obarczali się odpowiedzialnością i wskazywali, że „dusił ten drugi”. Kierowali się chęcią zysku, ale skradli przecież niewiele: korektor wieży Diora, magnetowid Funai, kurtkę skórzaną, 4 butelki spirytusu i podkoszulek.

Pobił kobietę na śmierć. Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 1/2024 (tekst Marcina Grzybczaka pt. Mocny prawy sierpowy). Cały numer do kupienia TUTAJ.