Policjant ukradł papier toaletowy i gaśnicę

Policjant to zawód zaufania publicznego, polega przede wszystkim na obronie najważniejszych dóbr obywateli. Już w 1938 roku Komendant Główny Policji Państwowej wydał tak zwane „Przykazania Policjanta”, których przestrzeganie miało umożliwić funkcjonariuszowi najlepsze pełnienie służby.

Jedno z przykazań głosiło: „Żyj skromnie, zachowasz przez to niezależność. Nie przyjmuj żadnych podarunków, gdyż to zobowiązuje. Jako policjant nie możesz mieć zobowiązań. Życie ponad stan jest hańbą i prowadzi do nieszczęścia”. Wydawać się może, że to właśnie tym przykazaniem kilkadziesiąt lat później kierował się sierżant Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi, który – jeśli już dopuścił się występku przeciwko prawu, to bynajmniej nie z chęci wzbogacenia się. Jego łupem padły bowiem… trzy rolki papieru toaletowego i gaśnica. Wartość łupu nabiera jednak zupełnie innego znaczenia, jeśli kradzież umiejscowimy w konkretnych okolicznościach. Funkcjonariusz dokonał kradzieży w biały dzień, pod okiem kamer. Najbardziej zdumiewające jest jednak miejsce, w którym uległ on pokusie. Papier toaletowy ukradł z budynku sądu, do którego przywiózł na rozprawę osadzonych.

Nie tylko policjant

Za kierownicą siedział nagi mężczyzna. Fotel pasażera zajmował przypięty pasami… łabędź. Z tyłu i w bagażniku znajdowało się kilkanaście kur. Kierowca twierdził, że zwierzęta podróżują autostopem, a ponieważ on sam nie jest wścibski, nie zadawał im pytań o cel podróży. Z pasażerami miał tylko jeden problem, o którym poinformował kontrolujących go funkcjonariuszy – nioski nie chciały zapiąć pasów. Choć to tylko jeden z wielu żartów opowiadanych w kontekście zatargów z prawem, patrząc na policyjne kartoteki śmiało można stwierdzić, że w polskiej rzeczywistości, taki scenariusz byłby jak najbardziej prawdopodobny.

Jednym ze światowych geniuszy zbrodni jest Jerry Frank Townsend – mężczyzna, któremu przypisano zabójstwo sześciu kobiet i brutalny gwałt. Wszystko tylko dlatego, że się nie bronił, a wręcz przeciwnie – potwierdzał udział we wszystkich zdarzeniach. Przyznawał się do makabrycznych morderstw, by… nie smucić śledczych. Geniuszem nazwano go przewrotnie – iloraz inteligencji mężczyzny wynosił 58, a jego umysł rozwinięty był na poziomie 8-latka. Nad Wisłą miano „geniusza zbrodni” ma jednak zupełnie inny wymiar.

Jeśli chcesz poczytać o naszych „geniuszach zbrodni” sięgnij po Detektywa 4/2021 (tekst Anny Rychlewicz pt. „Geniusze zbrodni znad Wisły”). Do kupienia TUTAJ.