Polisa na życie czy polisa na śmierć?

Listopad 2023 roku. Beata R. mówiła w sądzie w Toruniu ściszonym głosem. Na sali rozpraw sprawiała wrażenie zagubionej. Pewnie dlatego, że jej słów słuchało tyle osób, a w dodatku po prawej stronie, za pancerną szybą, siedział oskarżony.

– Kiedy pani mąż poznał pana Adriana D.? – zapytał sędzia.

Kobieta potrzebowała chwili, by zebrać myśli:

– To było chyba w 2020 roku. Przyszedł do domu i pochwalił się, że ma pracę. Nie za bardzo w to wierzyłam, bo i kto by chciał go zatrudnić?

W kolejne pół godziny opowiedziała historię dziwnej relacji między jej mężem, Władysławem R., a człowiekiem, który tak bardzo zmienił życie obojga.

Wszystko zaczęło się jeszcze w czasie szalejącej pandemii koronawirusa. Państwa R. jednak, co – jak zresztą zaznaczyła świadek – zakrawało na cud, zaraza zdawała się nie imać. Ich życie znacząco się też nie zmieniło w czasie lockdownu.

– Bo i co miało się u nas zmienić? – zapytała retorycznie Beata R.

Fakt, gdyby spojrzeć szerzej na los ubogiego małżeństwa mieszkającego w rozpadającej się kamienicy czynszowej przy ulicy Mickiewicza w Toruniu, chyba niewiele już złego mogło się wydarzyć. Kobieta zwierzyła się sędziemu, że jej mąż pił właściwie od zawsze. A na pewno od wojska, czyli jakieś 30 lat. Nałóg zrujnował mu zdrowie, a małżeństwo wpędził w biedę. Dopiero w 2012 roku kobieta znalazła stałą pracę, zaczęła sprzątać różne budynki. Pracę w toruńskim zakładzie robót publicznych znalazła jej pracownica społeczna, którą poznała w domu dla bezdomnych matek. Pójście do przytułku z kilkuletnimi wówczas synami było niestety koniecznością. Oboje z mężem nie byli w stanie utrzymać żadnego lokum, które oferowało im miasto. Wszędzie kończyli z długami. Władysław pomieszkiwał w tym czasie kątem, gdzie popadnie, „kręcił się po melinach”, jak to określiła kobieta.

Stałe zatrudnienie Beaty to już było coś. Dzięki niemu była w stanie wynająć kawalerkę komunalną przy Mickiewicza. Po opłaceniu rachunków i tak prawie na nic nie było jej stać, ale przynajmniej mieli dach nad głową. Wtedy wprowadził się też Władysław.

– Czym mąż się zajmował? – dociekał sędzia.

– Tym i owym.

Kobieta rozwinęła myśl, wyjaśniając, że jej wybranek, poza upijaniem się, próbował dorobić cokolwiek, zbierając złom i wykonując jakieś nieskomplikowane zlecenia, głównie sprzątania.

Adriana D. spotkał w lipcu 2021 roku. Skontaktował go z nim jeden ze znajomych Władysława, niejaki Robert M. Na pytanie sędziego, na czym miała polegać praca dla Adriana, Beata wyjaśniła, że nowy pracodawca działał w „branży nieruchomości”.

– Jakie kwalifikacje miał pani mąż, by pracować w tej branży? – zapytał sędzia z lekkim niedowierzaniem.

– Pracownicy pana Adriana mieli spisywać adresy i numery mieszkań, które właściciele chcieli sprzedawać bez pośredników.

Po kolejnych zdaniach Beaty stało się jasne, dlaczego kobieta podchodziła z nieskrywanym dystansem do nowego zajęcia męża. Opowiedziała, że Władysław dostawał od swojego szefa od 50 do 100 zł tygodniowo. Raz w tygodniu, „na mieście” Adrian umawiał swoich „pracowników” i odbierał od nich zebrane dane dotyczące lokali na sprzedaż. Ile tych lokali faktycznie udało się sprzedać? Tego kobieta nie potrafiła powiedzieć. Wyraziła jedynie wątpliwość, czy istotnie na tym polegała praca zatrudnionych mężczyzn.

– Ale powiedziała pani, że Władysław R. miał umowę o pracę. Czy pani ją kiedykolwiek widziała?

– Mąż powiedział, że umowę ma pan Adrian u siebie, a jemu nie jest do niczego potrzebna.

Przez cały ten czas, kiedy Władysław „pracował w nieruchomościach”, zapewniał żonę: „Nie martw się nic, malutka, bo jakby coś mi się stało, to dostaniesz pieniądze po mnie”.

– Powtarzał to wiele razy.

27 listopada 2020 roku powiedział, że służbowo musi wyjechać za miasto.

– Jak to wyjechać? – dopytywała Beata. – Ty? Przecież nie masz prawa jazdy.

Musiał wyjechać i koniec. Szef kazał. Nie powiedział gdzie, tylko, że szukali kierowcy, a on ma też jechać.

– Kogoś tam znaleziono, ale nie wiem, kto to – zeznała Beata przed sądem.

Dwa dni później, w poniedziałek, Beata R. odebrała telefon z policji. Dowiedziała się, że doszło do wypadku. Gdzieś pod Chełmnem. Władysław R. zginął na miejscu. W kabinie był jeszcze jeden mężczyzna.

Sędzia pytał kobietę, czy nie niepokoiła się z powodu nieobecności męża. Odpowiedziała wzruszeniem ramion. Owszem, niepokoiła się, ale nie dziwiło jej, że nie wracał. Już wcześniej znikał na długo, wracał potem bez grosza, brudny, głodny. Takie sytuacje i jak to określiła, „dzikie eskapady” były ryzykiem wpisanym w życie z Władysławem.

Polisa na życie czy polisa na śmierć? Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 5/2024 (tekst Macieja Czerniaka pt. Polisy na śmierć). Cały numer do kupienia TUTAJ.