Porwanie dla okupu. Sprawa Bogusława K. była najtrudniejszym śledztwem, dotyczącym uprowadzenia dla okupu, w historii polskiej policji. Warto wspomnieć, że od 2000 do 2017 roku porwano w Polsce ponad 250 osób. Krakowska sprawa była tak interesująca, że w 2020 roku stała się przedmiotem specjalnego szkolenia przeprowadzonego przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego Policji dla agentów amerykańskiego FBI. Szkolenie było wyrazem wdzięczności za pomoc, bo to dzięki Amerykanom udało się namierzyć połączenia telefoniczne porywacza. Sprawca stosował tak wyszukane metody ich maskowania, że w żaden sposób, przy całej dostępnej technice, polscy policjanci nie mogli ich rozszyfrować.
Uprowadzenie człowieka to nie jest prosta sprawa. Trzeba wybrać ofiarę, przygotować transport, miejsce przetrzymywania zakładnika, sposób kontaktu z jego rodziną, zdecydować, gdzie, kiedy i jak odebrać okup. Tysiące detali do przemyślenia i przygotowania. Bogusław K. stał się w tym mistrzem.
Bracia, młodszy Tomasz i starszy o 4 lata Bogusław K. byli mieszkańcami Nowej Huty, robotniczej dzielnicy Krakowa. W domu się im nie przelewało, pod koniec lat 80. ubiegłego wieku zajmowali się drobnym handlem. Młodszy z rodzeństwa miał swój sklep z obuwiem na nowohuckim bazarze Tomex, starszy jeździł za granicę i sprowadzał deficytowe towary z Niemiec, Bułgarii i Turcji.
Pechowa transakcja z bronią palną
Obracali się w podejrzanym środowisku, w którym nie brakowało osób z kryminalną przeszłością. Sami jednak nie weszli w konflikt z prawem aż do 1993 roku. Wtedy, jednego sierpniowego dnia, policja otrzymała anonimową informację, że w lokalu gastronomicznym na placu Szczepańskim, w centrum miasta, odbędzie się transakcja sprzedaży broni palnej. Informator podał wygląd uczestników nielegalnego handlu. Cynk był prawdziwy. Zatrzymano na miejscu odpowiadającego rysopisowi Leszka O., mieszkańca Tarnowa. W czerwonym fiacie miał ostrą amunicję i jeden rewolwer. Twierdził, że był tylko pośrednikiem w transakcji. Wskazał, że nielegalny towar otrzymał od znajomego – Tomasza K. ps. Długi. To brzmiało wiarygodnie, bo wymieniony przez niego człowiek miał przed krakowskim sądem sprawę za posiadanie 100 sztuk amunicji bez zezwolenia. W tamtym czasie mieszkał ze starszym bratem Bogusławem w wynajmowanym lokalu na ulicy Lea. Szybka wizyta pod tym adresem ujawniła w piecyku kuchennym kolejne sztuki broni i ostre naboje. Bracia byli na miejscu w trakcie przeszukania. Nie mogli się wykręcić przed prokuratorem, że to nie była ich broń.
Porwanie dla okupu
Bogusławowi K. dorzucono jeszcze zarzut nabycia kradzionego BMW i nielegalne posiadanie druków prawa jazdy. Przyznał się do wszystkiego, ale, by chronić młodszego brata Tomasza, twierdził, że broń i amunicja są jego wyłączną własnością. Bogusław K. opowiadał, że od dawna interesuje się pistoletami, kupił je z ciekawości za 1,3 tys. dolarów od Leszka O. Ten jednak zaprzeczał, pochodzenia spornych przedmiotów ostatecznie nie udało się ustalić. Policyjni balistycy sprawdzili jeszcze, że broń nie została nikomu skradziona, nie była też użyta do popełnienia przestępstw. Sprawa skończyła się wyrokiem dla Leszka O. i braci K., kary były w zawieszeniu.
Potem ich drogi się rozeszły. Tomasz K. doczekał się kolejnego skazania, tym razem za zagarnięcie dużej ilości sprzętu RTV z dwóch hurtowni. Gdy odsiadywał swoją karę, doszły go słuchy o nietuzinkowym wyczynie jego starszego brata, Bogusława K., który trafił za kratki za porwanie żony krakowskiego biznesmena. Wymusił za jej uwolnienie 100 tys. dolarów okupu. W 1997 roku to były olbrzymie pieniądze.
Porwanie kobiety sprzed siłowni
Sprawa z tym porwaniem od początku była tajemnicza. Hanna N. została uprowadzona, gdy wychodziła z siłowni Relax przy ulicy Mogilskiej. Dwóch zamaskowanych sprawców siłą wciągnęło ją do auta marki Żuk i przewiozło do garażu wynajętego na drugim końcu miasta. Była więziona przez 5 dni. Porywacze zamknęli Hannę N. w drewnianej skrzyni. Ofierze założyli kaptur na głowę i skuli kajdankami. Przed tym zdążyła jeszcze z ukrytego w ubraniu telefonu komórkowego powiadomić męża o porwaniu. Później sprawcy kontaktowali się z nim listownie i telefonicznie. Chcieli 150 tys. dolarów, potem zmniejszyli żądania do 100 tys. dolarów. Co chwilę wyznaczali różne miejsca przekazania okupu, m.in. hotel Forum, znaną kawiarnię i w końcu Dworzec Główny PKP. Tam mąż porwanej, według zaleceń porywaczy, wsiadł do jednego z pociągów i kilka kilometrów od Krakowa wyrzucił pieniądze przez okno z pędzącego składu. Okazało się, że gotówka trafiła do niewłaściwych rąk. Przypadkowo przy torach kolejowych znalazł je dróżnik i, o dziwo, walizkę z fortuną odniósł do najbliższego komisariatu. W ten sposób policja dowiedziała się, że doszło do porwania, ale kim jest ofiara, a kim sprawcy – to wtedy były pytania bez odpowiedzi.
Po niefortunnym zdarzeniu z nieudanym przekazaniem okupu mąż Hanny N. zdecydował się na współpracę z kryminalnymi z komendy wojewódzkiej. Nie był szczęśliwy z tego powodu, bo sam od pewnego czasu był na celowniku policji w związku z mało przejrzystymi interesami z branży alkoholowej. Nie miał jednak wyjścia, jeśli chciał ratować żonę. Przecież, gdyby dróżnik nie oddał walizki z pieniędzmi, porywacze byliby przekonani, że biznesmen ich oszukał twierdząc, że okup przekazał. Mogliby skrzywdzić Hannę N.
Porwanie dla okupu
Gdy sprawa stała się głośna w mediach, które opisały okoliczności związane ze znaleziskiem dróżnika, porywacze wskazali kolejne miejsce spotkania. Biznesmen miał mieć ze sobą walizkę z gotówką na moście Dębnickim. Tym razem wszystko odbyło się zgodnie z planem. Kilka godzin później Hanna N. wróciła do domu. Pierwszego z porywaczy, Bogusława K., ujęto w dzień po uwolnieniu kobiety. Zatrzymano go w pobliżu miejsca, w którym ją przetrzymywał. Bogusław K. przyjechał tam wraz z zatrudnionymi przez siebie ludźmi, aby – jak tłumaczył – wyremontować garaż, który wynajął dla znajomego Zbigniewa K.
Sąd Okręgowy w Krakowie uznał, że organizatorem porwania był 41-letni Zbigniew K., którego długo nie udawało się ująć policji. Zniknął z pieniędzmi przed wpadką i odnalazł się po kilku miesiącach we Włoszech. Do Polski wrócił, gdy otrzymał tzw. list żelazny, który gwarantował mu nietykalność do prawomocnego wyroku. Pieniędzy z okupu nie udało się odzyskać. W uzasadnieniu wyroku przewodnicząca składu sędziowskiego stwierdziła, że na potwierdzenie winy drugiego z oskarżonych – Bogusława K. – nie było jednoznacznych dowodów. Było jednak wiele poszlak, które ułożyły się w nierozerwalny łańcuch świadczący o winie oskarżonego. To ten mężczyzna wynajął garaż, zdobył samochód do porwania, kontaktował się z mężem uprowadzonej. Wątpliwości co do sprawstwa Zbigniewa K. nie było. Został rozpoznany przez Hannę N. po sylwetce i po głosie.
Porwanie dla okupu. Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 7/2024 (tekst Marcina Grzybczaka pt. Seryjny porywacz spod Wawelu). Cały numer do kupienia TUTAJ.