W pracy policjantów z Białegostoku pościgi samochodowe za przestępcami nie należały do codzienności. Mimo to, starszy sierżant Piotr W. posiadał w tej dziedzinie spore doświadczenie i sto procent skuteczności. W nocy 12 grudnia 2014 roku podjął próbę zatrzymania białoruskiego kierowcy, który nie zareagował na wezwanie do kontroli. Po kilku kilometrach pościgu jeep z białoruskimi tablicami rejestracyjnymi nagle zniknął z pola widzenia. Doświadczony funkcjonariusz do czasu wyjaśnienia sprawy, nie potrafił sobie wytłumaczyć tamtej sytuacji.
Piotr W. zanotował numery rejestracyjne ściganego samochodu. Zostały one przekazane stronie białoruskiej, jednak bez efektu. Tablice prawdopodobnie sfałszowano lub policjant popełnił błąd. Nie posługiwał się zbyt dobrze cyrylicą i należało brać pod uwagę, że źle zapisał niektóre ze znaków. Sierżant sądził, że pojazd musiał zjechać do lasu ze zgaszonymi światłami. Następnego dnia przy dziennym świetle przeszukano odcinek szosy, na którym mundurowy stracił jeepa z oczu. Na świeżym śniegu nie odnaleziono śladu opon, ale funkcjonariusze dokonali innego odkrycia. Kilkadziesiąt metrów w głąb lasu, w okolicy jeziora Komosa, znaleziono zwłoki mężczyzny. Ofiarę cechował wzrost poniżej przeciętnej. Mierzył niecałe 150 cm.
Przyczynę śmierci sugerowały dwie rany postrzałowe klatki piersiowej. Ciało było pokryte śniegiem, co świadczyło o tym, że zwłoki leżały tam przynajmniej od poprzedniego dnia rano, kiedy to występowały opady po raz ostatni. Śledczy, którzy przybyli na miejsce, początkowo wykluczyli związek tego morderstwa z pościgiem, ze względu na brak zgodności chronologicznej wydarzeń. Na miejscu zbrodni brakowało śladów sprawcy. Przykrył je padający śnieg. Czy pojazd, który zniknął na drodze i zwłoki oddalone od tego miejsca o kilkaset metrów to zbieg okoliczności?
Policja na cenzurowanym
Po stwierdzeniu przez patologa, że przyczyną zgonu denata były rany postrzałowe, śledczy przeszli do ustalenia jego tożsamości. Prowadzący śledztwo zasugerowali się niskim wzrostem ofiary i swoimi pierwszymi czynnościami objęli środowiska ulicznych artystów i cyrkowców. Policyjna teza, że osoby chore na achondroplazję zwykle znajdują zatrudnienie w branży rozrywkowej wywołała oburzenie w środowisku. Skończyło się na pisemnej skardze do komendanta i odsunięciu funkcjonariuszy od śledztwa. Ich następcy zdecydowali się zmienić strategię i o pomoc w zidentyfikowaniu ofiary poprosili lokalne media, które miały opublikować zdjęcie i rysopis ofiary.
Badania balistyczne wykazały, że do mężczyzny oddano strzały z broni P-64, takiej jaką na stanie miała wówczas policja i prowadzący pościg starszy sierżant Piotr W. Opis wydarzeń przez niego przedstawiony był na tyle surrealistyczny, że sprawą morderstwa osobno zajęło się biuro spraw wewnętrznych policji. Piotr W. musiał przekazać swoją służbową broń do analizy balistycznej. Jeśli to on strzelał, po co naprowadził śledczych na świeże miejsce zbrodni?
Tożsamość ofiary udało się ustalić dopiero po Nowym Roku, 3 stycznia 2015 roku. Podlaski przedsiębiorca Wiesław P. zareagował na komunikat prasowy policji. Zamordowanym był 40-letni Dariusz R., były pracownik mleczarni, której właścicielem był właśnie Wiesław P. Od tamtego momentu śledztwo ruszyło z miejsca.
Arena wyścigów
Piotr W., znajdujący się pod presją podejrzeń o dokonanie morderstwa, na własną rękę postanowił znaleźć wyjaśnienie tajemniczego zdarzenia z nocy 12 grudnia. Opowiedział o tym koledze, emerytowanemu funkcjonariuszowi policji Stanisławowi F. Mężczyzna przypomniał sobie, że w młodości jako funkcjonariusz drogówki zabezpieczał arenę do rajdów samochodowych. W latach 80. XX wieku ich trasa przebiegała przez lasy w okolicy miejsca zbrodni. Doświadczony policjant sugerował, że jeśli kierowca jeepa był na tyle zręczny, że zdołał uciec sierżantowi poza miasto, to prawdopodobnie znał te lasy i wiedział, gdzie mógł szybko się ukryć. Z tą tezą zgadzał się Piotr W., ale śledczy musieli ją jeszcze poprzeć dowodami.
Dariusz R. pochodził z Rawy Mazowieckiej, ale od kilku lat mieszkał w Białymstoku. W latach 2002-2007 był członkiem lokalnego motor klubu. Nie startował jednak jako kierowca w rajdach. Natomiast inny fakt wzbudził uwagę funkcjonariuszy. W tych latach R. dorobił się bogatej kartoteki kryminalnej. Był karany za przemyt. W jednej ze spraw oskarżonym był również jego ówczesny szef, Wiesław P. Zarzucano mu, że wraz z transportami bydła z Białorusi szła kontrabanda na adres jego firmy. Chodziło głównie o wyroby spirytusowe i tytoniowe. Ostatecznie P. oczyszczono z zarzutów i nie stanął przed sądem w przeciwieństwie do Dariusza R., którego skazano na 5 lat więzienia za udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Obok niego zarzuty usłyszało jeszcze 6 osób. Po ogłoszeniu wyroku R. stracił pracę w mleczarni. Z więzienia został zwolniony warunkowo w listopadzie 2011 roku. Początkowo pracował w sklepie spożywczym, a od 2013 roku jego losy były nieznane.
Pościgi samochodowe
Stanisław F. bliżej przyjrzał się sprawie gangu przemytników z 2007 roku i skojarzył jedno nazwisko. Jehor K. posiadał polskie obywatelstwo, ale w latach 80. XX wieku reprezentował Związek Radziecki na rajdach terenowych w Polsce. Lasy w okolicy jeziora Komosa pamiętał zapewne dobrze. Choć dawne leśne drogi zarosły, samochodem terenowym dalej dało się przejechać. W sprawie tajemniczego zniknięcia pojazdu ściganego przez sierżanta W. pojawił się podejrzany. Co morderstwo miało wspólnego z trasą wyścigów?
Pościgi samochodowe w Białymstoku. Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 9/2023 (tekst Konrada Szymalaka pt. Ostatni wyścig). Cały numer do kupienia TUTAJ.