Pożar na statku MS Maria Konopnicka

Czarna kartka z kalendarza: 13 grudnia. 13 grudnia 1961 roku wybuchł pożar na statku MS Maria Konopnicka w basenie portowym Stoczni Gdańskiej. W wyniku tragedii zginęło 22 stoczniowców.

MS Maria Konopnicka to był 154-metrowy drobnicowiec typu B-54. Miał zostać oddany armatorowi 16 grudnia. Termin ukończenia prac był praktycznie niemożliwy do zrealizowania, ale mimo to dyrekcja stoczni postawiła nie przekładać momentu oddania statku właścicielowi. Dlatego do prac wewnątrz kadłuba skierowano jednocześnie ponad 300 stoczniowców.  W trakcie ostatecznego wyposażania oraz usuwania ostatnich usterek tuż przed oddaniem statku doszło do tragedii.

W wyniku chaosu i braku koordynacji prac pomiędzy wydziałami Stoczni, w przedziale maszynowym rzeczonego statku wybuchł pożar, w którym zginęło 22 stoczniowców. Do pożaru doszło podczas prac przy rurociągu, który dostarczał paliwo do agregatu prądotwórczego. Rurociąg został odłączony w celu poprawienia kilku nieszczelnych spoin i agregat przestał działać. Pracujący w pobliżu stoczniowiec (który nie wiedział o przyczynach odłączenia rurociągu) chcąc przywrócić dostawy energii elektrycznej z agregatu odkręcił zawór doprowadzający ropę do spawanego rurociągu. W rezultacie ropa zapaliła się od płomienia palnika, oblała spawacza, który zginął na miejscu i płonąc zaczęła wylewać się z nieszczelnego rurociągu.

Pożar na statku

W powstałym zamieszaniu nikt nie pomyślał o zamknięciu zaworu. Gdy płonąca ropa wywołała pożar, stoczniowcy zaczęli uciekać z wnętrza statku zamykając za sobą włazy i drzwi, aby zahamować szerzenie się pożaru. 21 stoczniowców nie zdążyło uciec, bo płonąca ropa odcięła im drogę – schronili się oni w maszynowni.

Akcja ratunkowa spóźniała się, bo Portowa Straż Pożarna została źle poinformowana o lokalizacji statku. Kiedy strażacy dotarli na miejsce, okazało się że nie mają wystarczającego wyposażenia aby ugasić pożar i dotrzeć do stoczniowców. Pomimo tego jeszcze przez kilka godzin istniała możliwość uratowania 21 uwięzionych stoczniowców. Wystarczyło wypalić w poszyciu statku otworu ewakuacyjnego dla nich. Niestety nikt z dyrekcji stoczni nie podjął ryzyka wydania takiego polecenia. Zamiast tego czekano na decyzję z Warszawy. Kiedy ta nadeszła, było już za późno. Stoczniowcy zginęli z braku tlenu zużytego przez pożar w zamkniętym wnętrzu statku.

Sąd nie dopatrzył się winy dyrekcji. Na niewielkie kary skazano czterech oskarżonych, szeregowych pracowników Stoczni.