Psycholog policyjna nie uchroniła się przed dramatem

Edyta była w pracy lubiana. Doceniano jej poświęcenie i serdeczne nastawienie do koleżanek oraz kolegów. Były to wprawdzie jej cechy osobowościowe, ale bardzo dobrze współgrały z wykonywanym  przez nią zawodem.Psycholog policyjna pracowała w tym charakterze już ponad 10 lat i doskonale potrafiła odróżnić człowieka złamanego traumatycznym doświadczeniem od symulanta. Osób, które odwiedzały jej gabinet, a których zaliczyć można do pierwszej z wymienionych grup, było zresztą nieporównanie więcej od funkcjonariuszy próbujących po prostu wyłudzić zwolnienie.

W policyjnym fachu, owszem bywali tacy, którzy myśleli o służbie w kategoriach pewnej posady „na państwowym”. Zazwyczaj jednak nie zagrzewali tam długo miejsca. Odchodzili, nie wytrzymawszy presji, stresu, a czasem zwalniano ich dyscyplinarnie. Edyta wiedziała, że większość z tych, którzy do niej przychodzili, nie robili tego z własnej woli. Przeważnie byli wysyłani do psychologa przez przełożonego. Twardziele, a za takich – o tym się zdążyła przekonać bardzo szybko – z reguły mają się funkcjonariusze, nigdy sami nie przyznawali się, że nie radzą sobie z jakimś problemem. Przypadki były jednak rozmaite. Zdarzało się, że trafiał do niej policjant przeżywający traumę. Przyczyną mógł być przeżyty wypadek na służbie, rana odniesiona w strzelaninie, czy przeciwnie – fakt postrzelenia kogoś podczas podejmowanej interwencji. Byli też tacy, którzy pili. A ich picie owocowało problemami nie tylko w pracy, ale i w życiu poza murami jednostki – kłopotami w związku, przemocą, nierzadko kierowaną wobec najbliższych.

***

Czy właśnie do tej drugiej grupy zaliczyłaby swojego byłego męża? Czasem łapała się na tym, że zadaje sobie to pytanie. Odganiała tę myśl wiedząc, że najgorsze co może zrobić psycholog, to zacząć diagnozować swoich bliskich. A jednak…

Po kilku latach pracy w zawodzie doświadczyła czegoś, co zaważyło na jej przyszłości. Przez moment nawet chciała odejść z zawodu, zająć się czymś innym. Czuła, że sama potrzebuje psychologa. Niełatwo jest nosić ciężary traum i problemów swoich pacjentów walcząc z własnymi demonami.

Pewnego jesiennego dnia 2013 roku sesja z pacjentem przeciągnęła się. Podczas dwóch poprzednich spotkań ciężko nad nim pracowała, zanim zdołał przezwyciężyć nieufność wobec niej i odrzucić cały ten psychologiczny pancerz, w który uzbroił się przez lata służby. Największym kłopotem było dla niego przyznanie, że potrzebuje pomocy drugiej osoby. Był to funkcjonariusz, który stracił kolegę w akcji likwidowania magazynu amfetaminy. Jeden z zatrzymywanych osobników nieoczekiwanie wyciągnął wtedy nóż i ranił policjanta. Dowódca grupy zadaniowej (pacjent Edyty) zareagował zbyt późno. Nie ubezpieczył towarzysza, co miało fatalne skutki. Rana była zbyt poważna. Funkcjonariuszowi wprawdzie udzielono szybko pomocy, tej samej nocy przeszedł operację usunięcia uszkodzonej śledziony, ale lekarzom nie udało się zatrzymać krwotoku wewnętrznego – uszkodzony był też żołądek i opłucna. Pacjent zmarł.

Popełniłem błąd. A ten błąd kosztował życie człowieka – powtarzał policjant podczas ostatniej sesji z psychologiem.

Psycholog policyjna miała problemy z mężem

Edyta, psycholog policyjna wróciła do domu dopiero około godziny 20. Musiała wyjechać z  B., gdzie mieściła się komenda i dotrzeć swoją hondą jazz do oddalonej o 20 km miejscowości O., w której niespełna rok wcześniej stanął wymarzony dom Edyty i Roberta, jej męża.

– Musiałem sam odebrać Kacpra z przedszkola! Co ty sobie wyobrażasz?! Myślisz, że nie wiem, co ty tam z tymi policjantami wyprawiasz?! – wrzeszczał Robert.

Edyta stała w drzwiach nie wierząc w to, co słyszy. Miała wrażenie, że widzi obcego człowieka. Nigdy wcześniej – a byli małżeństwem już ładnych parę lat – nie widziała męża w takim stanie. Był wyraźnie na rauszu, ale to nie usprawiedliwiało słów, które do niej wykrzykiwał. Owszem, zdarzało się wcześniej, że wypił parę głębszych, ale bywało tak głównie na spotkaniach towarzyskich, nigdy w domu.

Jakby wstąpił w niego demon

Od tamtej pory zaszła w osobowości Roberta zmiana, której nijak nie potrafiła sobie wytłumaczyć. Jakby stał się innym człowiekiem, obcym, zimnym. Jakby wstąpił w niego jakiś… demon. Stał się brutalny i nieczuły. Edyta przypuszczała, że jakiś wpływ na zachowanie męża miała niedawna utrata pracy. Był przedstawicielem handlowym w firmie zajmującej się sprzedażą oprogramowania dla podmiotów przemysłowych. Przedsiębiorstwo nawet nieźle sobie radziło i wydawało się, że krach na światowych giełdach z 2009 roku nie miał dużego przełożenia na jego kondycję. W końcu zarząd doszedł do wniosku, że wyniki finansowe wprawdzie są dobre, ale konieczna jest jednak ich optymalizacja kosztów.

Było to eleganckie określenie na cięcie kosztów, a konkretniej – na zwolnienia. Robert wyleciał, a trzymiesięczna odprawa, którą otrzymał, niewiele zmieniała. Szybko założył własną działalność, ale praca nie szła tak, jakby tego oczekiwał. O zlecenia było trudno, rynek psuło wielu jemu podobnych „wolnych strzelców”. Eldorado dla programistów miało dopiero nadejść. „Zły moment, zły czas”, myślała Edyta. Ostatecznie Robert wrócił do pracy na etacie, tym razem już jako kierowca. Nie był z tego zadowolony, ale chociaż miał poczucie, że coś dorzucał do gospodarstwa domowego.

Psycholog policyjna dorabiała na uczelni

Tymczasem kariera Edyty rozpędzała się. Posada psychologa policyjnego w komendzie miejskiej w B. stanowiła tylko część jej działalności. Dorabiała jeszcze prowadząc wykłady na uczelni, miała już nawet na koncie kilka dobrze ocenionych publikacji i przymierzała się do pisania doktoratu. W czerwcu 2013 roku, trzy miesiące przed awanturą, jaką urządził jej Robert, wyjechała do Włoch na sympozjum, dostała propozycję współpracy ze szkołą policyjną w Modenie.

Robert pierwszy raz uderzył Edytę w piąte urodziny Kacpra. Nie pamiętała już, co wyprowadziło go z równowagi. Tak naprawdę jednak nie było to istotne. Liczyło się to, że przekroczył kolejną granicę. Jakiś czas później, kiedy powtórzył się  wybuch agresji, Edyta musiała następnego dnia wziąć w pracy urlop na żądanie, została w domu i próbowała makijażem zamaskować ślad po uderzeniu. Z czasem opanowała tę sztukę do perfekcji. Wytrzymała rok. Wszczęła procedurę Niebieskiej Karty, co tylko jeszcze bardziej rozwścieczyło Roberta. Złożyła pozew o rozwód. Dwa lata później było już po wszystkim. Robert, co ją bardziej nawet zaniepokoiło, niż zdziwiło, bez słowa wyniósł się z domu. Wrócił do swoich rodziców, którzy pod B. prowadzili gospodarstwo. Edyta uzgodniła, że sprzedadzą dom. Do czasu przeprowadzenia tej transakcji mieszkała w nim z Kacprem. Ojciec z czasem coraz rzadziej odwiedzał syna.

Po rozwodzie

Sprzedaż domu na obrzeżach małej miejscowości, ponad 20 kilometrów od miasta, okazała się jednak problematyczna. Oboje zdecydowali, że wcześniej włożyli zbyt dużo wysiłku w urządzenie ich niegdyś wymarzonego wspólnego gniazda, by teraz odstąpić je pierwszemu lepszemu klientowi po zaniżonej cenie. A tych znowu nie było zbyt wielu. W ten sposób jeszcze 3 lata po rozwodzie Edyta wciąż mieszkała z dorastającym synem w O.

17 listopada 2019 roku Robert zgłosił policji zaginięcie Edyty. Twierdził, że doszło między nimi do ostrej wymiany zdań i była żona po prostu wyszła z domu.

Co stało się z psycholog policyjną? Tego dowiesz się z Detektywa 12/2021 (tekst Macieja Czerniaka pt. “Pod uklepaną ziemią”). Cały numer kupisz TUTAJ.