Rejowiec Fabryczny: zło mieszkało tam od dawna

Córka posprzątała w izbie i w obejściu, naciągnęła wody ze studni i oporządziła matkę. Potem obie usiadły w pokoju przy otwartym oknie i piły herbatę.

– Wiesz co, moja droga? Ja to chyba niedługo umrę – odezwała się w pewnym momencie staruszka.

Córce wypadła z ręki łyżeczka, którą mieszała cukier i z brzękiem upadła na spodek. Matka miała 87 lat, przeżyła dwie wojny i czasy PRL-u; z trudem chodziła, zapominała się. Ale mówiła, czasami się uśmiechała i nawet zdarzało jej się wyjść z mieszkania i usiąść na ławce. Skąd u niej takie myśli? Może przeczucie?

– Wiem, że mój czas nadchodzi  – ciągnęła   – Nie chcę nikogo z rodziny narażać na koszty jak już mnie nie będzie na tym świecie. Uskładałam sobie na pogrzeb 3 tys. zł. Powinno wystarczyć. Pieniądze są w piecu chlebowym – ściszyła głos i wskazała przez uchylone drzwi róg kuchni.

Danuta B. nie chciała już tego słuchać. Otarła łzy, powiedziała, żeby mama wypluła te słowa i nie straszyła jej. Dopiły herbatę, porozmawiały jeszcze o tym i tamtym. Późnym popołudniem córka pożegnała matkę i obiecała, że wpadnie następnego dnia. To była ich ostatnia rozmowa.

Teodora U. mieszkała w drewnianym domu przy ulicy Targowej w Rejowcu Fabrycznym, nieopodal torów kolejowych. Budynek otaczał zdziczały sad. Nazajutrz, 15 sierpnia 1999 roku, Danuta B.
idąc do matki z zakupami, zobaczyła, że zaszczepki w oknie są podgięte. Wczoraj tego na pewno nie było. Ponadto zaniepokoiła ją cisza. Dzień był świąteczny. O tej porze telewizja transmitowała mszę, a matka zazwyczaj ją oglądała.

Danuta B. weszła do mieszkania. Zawołała „Mamo”, ale staruszka nie odpowiedziała. W całym domu roznosił się nieprzyjemny, mdlący odór.

Znalazła ją w narożnym pokoju i przeżyła wstrząs nerwowy. Teodora U. leżała martwa na łóżku w lepiącej się od krwi pościeli. Splądrowany pokój wyglądał jak pobojowisko – otwarte szafy, wyciągnięte półki, rozrzucone ubrania, drobiazgi, odłamki potłuczonego szkła

Minęło blisko 10 minut nim córka jako tako doszła do siebie. Przypomniała sobie, co matka wczoraj mówiła o pieniądzach na pogrzeb. Udała się do kuchni. Drzwiczki starego, nieużywanego od dawna pieca chlebowego były uchylone. Zajrzała do środka, ale gotówki nie było. Pobiegła do sklepu spożywczego, gdzie był telefon i wezwała policję.

Lekarz stwierdził zgon Teodory U. na skutek wykrwawienia się. Kobieta została dosłownie podziurawiona ostrym przedmiotem, najprawdopodobniej nożem. Na jej ciele naliczono ponad 30 pchnięć w piersi, szyję, ramiona i twarz. Wcześniej została dotkliwie pobita. Śmierć nastąpiła w nocy, na kilka godzin przed znalezieniem zwłok. Autopsja przeprowadzona w zakładzie medycyny sądowej potwierdziła wstępne ustalenia.

Policjanci z Chełma i z Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie założyli rabunkowy motyw zbrodni. Przyjęto, że sprawców było co najmniej dwóch. Dostali się do mieszkania przez okno, napadli na pogrążoną we śnie staruszkę i biciem zmusili ją do wydania pieniędzy. A potem pozbyli się jej. Oprócz 3 tys. zł, które trzymała w piecu, zginęło kilka mało wartościowych przedmiotów kuchennych oraz legitymacja ZBOWiD-owska, należąca do zmarłego przed paroma laty męża Teodory W.

Krwawe, bestialskie morderstwo wstrząsnęło mieszkańcami Rejowca Fabrycznego. Przez kilka dni o niczym innym nie mówiło się w miasteczku. Potem mieszkańcy przeszli nad tragedią do porządku dziennego. Cóż, nieszczęście wielkie, ale zdarza się. Nikt nie przypuszczał, że to dopiero początek koszmaru…

U progu trzeciego tysiąclecia czas na ulicy Targowej w Rejowcu Fabrycznym jakby się zatrzymał w połowie XX wieku. Niebrukowane chodniki, doły i błoto zamiast asfaltu. W gęstych chaszczach pochylone ze starości domy. Przy domach nieplewione ogródki, tu i ówdzie pola uprawne. Gaz, ciepła woda, centralne ogrzewanie czy telefony były dla większości luksusem. Mieszkali tam  starsi, przeważnie samotni ludzie. Potomstwo wyfrunęło w świat, a druga połowa leżała na cmentarzu.

Latem 1999 roku po serii bestialskich zabójstw i napadów, każdy nietutejszy budził nieufność. Mało kto miał ochotę na rozmowę z dziennikarzem. 

– Po tym co się stało, długo będziemy się bać obcych. Pan się nie dziwi, ludzie nadal to wszystko przeżywają, chociaż najgorsze już minęło – mówiła siwa jak gołąbek staruszka, stojąc na progu domu.

Targowa miała opinię najniebezpieczniejszej ulicy w kilkutysięcznym mieście. Nazywano ją „złodziejówką”. Zło mieszkało tam od dawna.

– Wieczorami lepiej się tu w pojedynkę nie zapuszczać – przestrzegali rejowieccy policjanci. – Człowiek idzie i nie wie, kiedy i z której strony wyskoczą zbiry, napadną, stłuką i ograbią ze wszystkiego.

tag: Rejowiec Fabryczny

Chcesz poznać szczegóły tej sprawy? Czytaj tekst Mariusza Gadomskiego pt. „Zło mieszkało tu od dawna”, opublikowany w miesięczniku „Detektyw” 9/2024. Kup TUTAJ