Rodowity krakus i jego wyczyny…

Gdy 11 sierpnia 2005 roku zaatakował po raz pierwszy, w Krakowie był piękny, słoneczny dzień. Życie polityczne w kraju zamarło kilka tygodni wcześniej, gdy najpierw posłowie i senatorowie wyjechali na zasłużone wakacje, a potem samorządowcy poszli w ich ślady. Gospodarka także zwolniła tempo, w Polsce było cicho i spokojnie. Dlatego informacja o napadzie na bank pod Wawelem stała się sensacją dnia. Szybko obiegła najpierw lokalne, a potem ogólnopolskie serwisy radiowe i telewizyjne. Pierwsze doniesienia były skąpe w treści. Wiadomo było, że popołudniową porą do siedziby Lucas Banku, mieszczącej się przy ul. Kalwaryjskiej, wszedł młody mężczyzna. Stanął w kilkuosobowej grupce petentów do okienka kasy nr 4. Gdy nadeszła jego kolej, sięgnął do plecaka i jedynym ruchem wyjął z niego broń. Zrobił jeszcze krok do przodu i wyszeptał do kasjerki:

– To jest napad. Daj mi pieniądze, to nikomu nic się nie stanie.

Iwona D. była posłuszna i natychmiast wyjęła gotówkę, 15 tys. zł, które mężczyzna zapakował do plecaka. Przed odejściem sprawca nagle się zatrzymał, odwrócił i rzucił w stronę kobiety:

– To za mało.

Kasjerka ten moment wahania sprawcy wykorzystała, by ukradkiem wcisnąć ukryty pod blatem przycisk antynapadowy. W ten sposób zawiadomiła firmę ochroniarską i policję, że w banku dokonano przestępstwa. Sprawca napadu nie zorientował się, że za chwilę może wpaść w pułapkę, bo był zaaferowany pakowaniem do plecaka kolejnych 6 tys. zł, które podała mu wystraszona kobieta. Zanim na miejscu zjawili się stróże prawa, mężczyzna minął przy drzwiach stojącego tam akurat dyrektora banku i wyszedł na ulicę. Zniknął za rogiem niczym duch. Policjanci spóźnili się kwadrans, by go ująć.

Iwona D. została przesłuchana, ale z trudem mogła mówić, bo cały czas miała przed oczami czarną lufę wycelowanego w nią pistoletu.

– Nie umiem opisać bandyty. Na oczach miał wielkie, czarne, przeciwsłoneczne okulary, na głowie czapkę bejsbolówkę. Tyle mogę powiedzieć – zeznała.

Był to marny punkt zaczepienia dla kryminalnych. Nie przypuszczali, że nie miną dwa tygodnie, a będą mieli dużo więcej materiału do analizy.

Seria napadów pod Wawelem, jeden w Gdańsku

Atak się stało 23 sierpnia, gdy w samym centrum Krakowa, przy ul. Karmelickiej, w Euro Banku, przestępca zaatakował po raz kolejny. Tak samo, jak poprzednio, po południu, wszedł do środka banku i zbliżył się do Agaty O. W lewej ręce trzymał plecak, z którego wyjął broń i wycelował w kasjerkę.

– Dawaj całą kasę – wycedził.

Pracownicy w okienkach obok nie zauważyli zdarzenia, a przerażona kobieta odeszła ze swojego stanowiska i zbliżyła się do wnęki w ścianie, by otworzyć drzwiczki ukrytego tam sejfu. Była tak zdenerwowana, że pomyliła kod. Wówczas usłyszała za plecami głos bandyty:

– Jak się jeszcze raz pomylisz to ci przy…lę.

Za drugim razem nie popełniła błędu i wyjęła ze skarbczyka 18 tys. zł. Zwinęła je w dwa rulony i podała mężczyźnie. Ten bez przeliczania gotówki wcisnął wszystko do plecaka i wyszedł. Całe zdarzenie nie trwało dłużej niż trzy minuty.

Dwa tygodnie później kolejny napad. Tym razem bandyta zaatakował Bank Millenium przy Rynku Kleparskim. Modus operandi sprawcy był taki sam, jego łupem padła gotówka i 2 tys. euro, czyli w sumie około 10 tys. zł. Zjawił się bez zwracania na siebie uwagi, w taki sam sposób po rabunku zniknął w tłumie ludzi, którzy robili zakupy na Kleparzu. Policja znowu była bezradna. I właśnie dlatego powołano specjalną grupę funkcjonariuszy, którzy mieli za zadanie ująć „rumianego rabusia”. Dlaczego tak go określano? Bo wielu świadków, którzy choćby przez moment widzieli napastnika zauważyło, że ma nadzwyczaj czerwone policzki. Jakby mężczyzna przebywał gdzieś w górach, na nartach, na mrozie i od niskiej temperatury jego twarz nabrała rumieńców. A przecież był środek lata. Jeden z policjantów słyszał kiedyś, że takie policzki mogą być objawem alergii. Dlatego członkowie specgrupy przepytali kilkunastu lekarzy w przychodniach, czy nie leczą się u nich pacjenci cierpiący na taką przypadłość. Faktycznie grono było zbyt liczne, by sprawdzić wszystkich. Zresztą nie było wcale gwarancji, że mężczyzna jest z Krakowa.

Takie przypuszczenie nie było bezzasadne, bo kolejny sygnał dotyczący napadu na bank funkcjonariusze otrzymali 13 września 2005 roku, ale z drugiego końca Polski, z Gdańska. Wypisz wymaluj taki sam sprawca zaatakował w centrum Trójmiasta i ukradł z Euro Banku z 10 tys. zł.

– Czarne okulary, bejsbolówka i takie czerwone policzki. Tyle mówią o nim świadkowie – relacjonowali policjantom z Krakowa ich koledzy z Gdańska.

Oni też nie ujęli przestępcy na gorącym uczynku. Sprawca pokazał broń i powiedział do kasjerki, by dała mu pieniądze.

– Mam ci pomóc? – zapytał groźnie, gdy ociągała się z wypłatą.

Rodowity krakus i jego wyczyny… Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 5/2024 (tekst Macieja Czerniaka pt. Wyczyny rumianego rabusia). Cały numer do kupienia TUTAJ.