Romeo z PGR-u skazany na 25 lat więzienia

Moja żona była księżniczką. Byliśmy tradycjonalistami, ja wierzyłem, że mnie rozwody i zdrady nie dotyczą” – pisał Mariusz K. do sądu apelacyjnego po nieprawomocnym wyroku niższej instancji. Został skazany na 25 lat więzienia za zabójstwo tejże żony, 45-letniej Agnieszki, która urodziła mu czterech dorodnych synów. Już pełnoletnich w chwili, gdy ojciec masakrował w piwnicy ciało ich matki długim myśliwskim nożem, o ząbkowanym ostrzu.

Potem – dla pewności – jeszcze poderżnął jej gardło. A na widok najmłodszego syna, wbił sobie ten bagnet w brzuch, jakby sam chciał pozbawić się życia. Jednak próba samobójstwa zakończyła się fiaskiem. Wyszedł z niej żywy, by za swój czyn odpowiedzieć przez wymiarem sprawiedliwości.

 Mariusz K. ma nazwisko z dwoma „r” w środku, pewnie częściej spotykane w Hiszpanii czy we Włoszech niż w Polsce. A zwłaszcza na Mazurach, w pobliżu miasteczka Korsze, w powiecie kętrzyńskim. Urodził się w 1972 roku, jeszcze za czasów istniejącego w Sątoczku i okolicy PGR-u, gdzie pracowali jego rodzice. Miał trójkę rodzeństwa. Edukację zakończył na szkole podstawowej. Nie zdobył żadnego zawodu, ale że był w miarę przystojny (174 cm wzrostu) i miał gadane, robił wrażenie na miejscowych dziewczynach. Szczególnie na młodszej o 2 lata Agnieszce. Zgrabnej kobiecie, o ładnej twarzy i ujmującym usposobieniu.

***

Zakochali się w sobie i szybko wzięli ślub – w 1992 roku, a więc gdy on miał 20, a ona 18 lat. Wcześnie, nawet jak na tamte czasy. Zamieszkali razem z rodzicami Mariusza w czterorodzinnym bloku pegeerowskim, gdy akurat w wyniku reformy Balcerowicza likwidowano sektor gospodarki żywnościowej, pozostawiając rzesze ludzi na łasce losu. Z dawnych zakładów rolnych w okolicy pozostała tylko – ale już jako własność prywatnej spółki – przemysłowa ferma trzody chlewnej w Bykowie. Siedzibie sołectwa obejmującego także Sątoczek i trzy inne małe osady.

Mariusz miał więc kłopoty z zatrudnieniem, ale za to dzielnie spisywał się jako małżonek, czego skutkiem były cztery ciąże Agnieszki i narodziny kolejnych synów: Parysa (1993), Ernesta (1997), Daniela (1999) i Arnolda (2001). A co za tym idzie – dodatki rodzinne, dzięki którym można było jakoś egzystować. Zwłaszcza że budżet rodziny powiększały świadczenia emerytalne seniorów K. Jak potem mówił w śledztwie najmłodszy syn, rodzice nigdy nie kłócili się o pieniądze, z czego wnioskował, że nie mieli większych kłopotów z utrzymaniem dzieci. Gdy w 2008 roku zmarł ojciec Mariusza, on poszedł do pracy. Kilka miesięcy przed aresztowaniem dostał robotę jako pracownik operacyjny przy trzodzie chlewnej we wspomnianej fermie w Bykowie.

Mieliśmy fajną rodzinę

Gdy chłopcy już podrośli, Agnieszka też postanowiła wziąć na siebie, przynajmniej częściowo, obowiązek uzupełnienia rodzinnego dochodu. Zwłaszcza że nadarzyła się okazja wyjazdu do Niemiec, gdzie można było całkiem nieźle zarobić przy zbiorze owoców, w tym winogron. Praktycznie trzech synów było już dorosłych i samodzielnie mogli się utrzymywać, wyjeżdżając nawet z matką na zarobek za granicę. W domu pozostał najmłodszy Arnold, którym opiekowała się babcia ze strony ojca. W 2011 roku, gdy Agnieszka zaczęła wyjeżdżać na saksy, chłopiec miał 10 lat, chodził do szkoły podstawowej i jako beniaminek był ukochanym dzieckiem babuni.

Po skończeniu podstawówki, Arnold poszedł do technikum rolniczego w Karolewie koło Kętrzyna. Tam poznał o 2 lata młodszą Jowitę, którą traktował jako swoją stałą dziewczynę.

Dostał 25 lat więzienia

Oto fragment zeznań Arnolda w początkowej fazie śledztwa, czyli z listopada 2019 roku. Wydaje się, że obiektywnie i szczerze oddają one atmosferę, panującą w ich domu przed tragedią: „Do niedawna wszyscy mieszkaliśmy razem. Mama od 8 lat wyjeżdżała do pracy dorywczej do Niemiec. Pracowała przeważnie w sezonie letnim do wczesnej jesieni. Tata od roku pracuje na fermie przy świniach. Zarabia około 3 tys. zł. Wcześniej pracował od kwietnia do września przy koszeniu trawy (prace interwencyjne organizowane przez gminę – przyp. red.). Z nami mieszka jeszcze babcia – mama naszego taty – Zofia K. Ma 75 lat, jest schorowana i jest na emeryturze.

Kiedy miałem z 6 lat to pamiętam, że mama z tatą kłócili się i czasami szarpali nawzajem. Potem jak dorastałem widziałem, że razem pili alkohol i też potrafili się kłócić. Nie przypominam sobie, aby tata kiedykolwiek uderzył mamę przy mnie. Mama nie skarżyła się, aby tata ją bił, kiedy nie ma nas w domu. Nie widziałem, aby miała ślady pobicia. To tata kiedyś miał siniaka pod okiem. Mama w złości rzuciła w niego talerzem. To było dawno, z 8 lat temu. Jak rodzice pili alkohol razem to bywało, że się potem wyzywali od najgorszych. Takie sytuacje zdarzały się może trzy razy do roku.

***

Ja uważałem, że mam fajną rodzinę. W moich oczach rodzice się kochali, mimo że czasem się tak mocno pokłócili. Widziałem, że mama ma problem z alkoholem. To się ciągnie 3, może 4 lata już. Najpierw piła stopniowo, a potem już kryła się po domu. Raz znaleźliśmy czteropak piwa w pralce. Mama chowała alkohol po domu i piła w samotności. Widziałem po jej oczach i mowie, że piła. Czasami szła chwiejnym krokiem. Chowała się przed babcią. Ona wstydziła się tego, że pije. Tak nam to tłumaczyła. Czasami piła 3-4 piwa, a czasami 8 lub dorabiała sobie drinka. Tata wcześniej też pił więcej alkoholu, ale raz gorzej się poczuł. Coś z sercem było nie tak i od tego czasu pił już tylko przy okazjach. W naszym mieszkaniu są trzy pokoje, ale zawsze dawaliśmy radę. Z braćmi też jestem zżyty. Uważam, że z mamą i tatą miałem bardzo dobry kontakt. Rodzice nauczyli nas porządku i wszyscy dbaliśmy o czystość w domu”.

Mariusz K. został skazany na 25 lat więzienia. Chcesz poznać kulisy tej smutnej historii? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 2/2022 (tekst Marka Książka pt. Romeo z PGR-u). Cały numer do kupienia TUTAJ.