Ryszard Gorzel – zabił rodziców. Skazany na karę śmierci

Morderca cicho zapukał do drzwi, otworzono mu i wszedł. To musiał być człowiek, którego dobrze znali, a wizyta raczej nie miała oficjalnego charakteru, ponieważ Franciszka została zamordowana w chwili, gdy robiła makijaż… Co wspólnego z ofiarami miał Ryszard Gorzel?

Pierwszy numer „Kuriera Lubelskiego” ukazał się 24 marca 1957 roku. Nowa popołudniówka miała być przeciwwagą dla „Sztandaru Ludu”, lubelskiego organu prasowego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. „Kurier” wystartował w iście amerykańskim stylu, zapraszając czytelników do poszukiwania „skarbu”. Były to ukryte na Starym Mieście kupony, upoważniające do odbioru atrakcyjnych nagród, ufundowanych przez bank PKO. Można było wygrać: książeczkę oszczędnościową z pierwszym wkładem na samochód (Warszawę lub Wartburga), adapter lub szwajcarską, elektryczną maszynkę do golenia. A to dopiero początek. Nie upłynęła nawet doba od pierwszego wydania, a trafił się temat, o jakim śnią po nocach adepci dziennikarstwa. Na dodatek niemal pod nosem redakcji, mieszczącej się wówczas w dziewiętnastowiecznej willi przy ulicy 3 Maja 14 (ścisłe centrum Lublina).

Krew na podłodze w przedpokoju

Dżdżysty chłodny poranek, 25 marca 1957 roku. Godzina 9.30. Z kamienicy pod numerem 22 wybiega młody mężczyzna.

Milicja, napad! – krzyczy nieprzytomnym głosem.

Kilkanaście minut później pod domem zatrzymuje się kawalkada samochodów milicyjnych. W dwupokojowym mieszkaniu na 3. piętrze, zajmowanym przez rodzinę Gorzelów, roi się od mundurowych, techników i ubranych po cywilnemu tajniaków. Dołącza lekarz sądowy i prokurator.

Widok jest przerażający. W przedpokoju kałuża pociemniałej krwi. Krwawe ślady prowadzą do sypialni, gdzie leżą 2 martwe ciała: kobiety i mężczyzny. Oboje w średnim wieku. To gospodarze: Franciszka i Mieczysław Gorzelowie. Mają roztrzaskane głowy. Zdaniem lekarza, ponieśli śmierć na skutek licznych uderzeń twardym, ciężkim narzędziem o tępych krawędziach. Początkowo przypuszczano, że narzędziem zbrodni był klucz francuski, znaleziony w mieszkaniu (potem okazało się, że Gorzelowie zginęli od ciosów zadanych młotkiem). Zgon, zdaniem lekarza, nastąpił zaledwie kilkadziesiąt minut przed znalezieniem ciał.

***

W chwili znalezienia zwłok w mieszkaniu było dwoje domowników. Ryszard Gorzel, starszy syn Franciszki i Mieczysława oraz ich szwagierka, żona brata gospodarza. Druga rodzina Gorzelów zajmowała osobny pokój. Klementyna Gorzel nie wchodziła w poniedziałek rano do sypialni szwagrów. Zajrzał tam natomiast 20–letni Ryszard, który pracował jako mechanik w warsztacie przy ulicy Orlej (zaledwie kilka ulic od 3 Maja) i wpadał do domu na drugie śniadanie.

25 marca pracowałem od godziny 7 rano i po dwóch godzinach zgłodniałem. W domu był bigos z poprzedniego dnia… – zeznawał do protokołu, przystojny młodzieniec z fryzurą na Jamesa Deana. – W mieszkaniu nie zastałem rodziców. Byłem przekonany, że są w pracy. Po śniadaniu miałem wracać do warsztatu. Wychodząc, spojrzałem w kierunku  sypialni rodziców. Dopiero wtedy zauważyłem krew na podłodze w przedpokoju. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem ich martwych…

W pokoju Franciszki i Mieczysława był straszliwy bałagan. Z rozwartej na oścież szafy wyciągnięto ubrania, a na tapczanie porozrzucano dokumenty. Pierwsze wrażenie: ktoś tu czegoś szukał. Być może złota lub innych kosztowności. Wszystko wskazywało na  mord rabunkowy!

To nie było włamanie!

Gorzelowie należeli do ludzi dobrze sytuowanych. Franciszka była prezesem Spółdzielni Pracy Usług Kolejowych w Lublinie. Pełniła też funkcję radnej Miejskiej Rady Narodowej i przewodniczącej lubelskiej Ligi Kobiet. Mieczysław był aktywistą ZBoWiD (Związek Bojowników o Wolność i Demokrację – przyp. red.). Pracował w zarządzie okręgowym tej organizacji. Gorzelowie zajmowali obszerne – jak na tamte czasy – mieszkanie w kamienicy, w prestiżowej części miasta. Oboje należeli do PZPR. Być może złodziej i morderca w jednej osobie liczył na obfity łup?

Jednakże już w trakcie wstępnych czynności śledczych, pojawiły się wątpliwości, co do prawdziwego motywu zabójstwa. Co prawda sprawca ukradł z portfela Gorzelowej 450 zł, ale – jeśli szukał kosztowności – to dlaczego nie zdjął drogiego zegarka, jaki Franciszka miała na przegubie ręki? Czemu nie zabrał z kieszeni Mieczysława Gorzela ponad 2 tys. zł?

***

Kolejny znak zapytania to sposób w jaki morderca dostał się do mieszkania. Ustalono, że zgon małżonków nastąpił około godziny 7. Ryszard Gorzel zeznał, że wyszedł do pracy około 6.50. Parę minut wcześniej mieszkanie opuścili: młodszy syn Gorzelów, Janusz (udał się do szkoły) oraz brat Mieczysława – Bronisław (poszedł do pracy). W domu została Franciszka, która szła do pracy nieco później, jej mąż (przebywający na zwolnieniu lekarskim) oraz szwagierka Klementyna (akurat tego dnia nie pracowała). Zabójca musiał do nich przyjść dosłownie chwilę po opuszczeniu mieszkania przez Ryszarda. Co ciekawe, ani nie stwierdzono śladów włamania, ani nikt nie słyszał odgłosów dobijania się do Gorzelów czy też podniesionych głosów, jakie zazwyczaj towarzyszą takim sytuacjom. A przecież o tej porze ludzie byli już na nogach, przygotowując się do wyjścia do pracy lub szykując dzieci do szkoły.

Przyjmując wersję odwiedzin, należałoby założyć, że morderca cicho zapukał, otworzono mu i wszedł. Jednakże o tak wczesnej godzinie Gorzelowie nie wpuściliby do mieszkania obcej osoby. To musiał być człowiek, którego dobrze znali, a wizyta raczej nie miała oficjalnego charakteru, ponieważ Franciszka została zamordowana w chwili, gdy robiła sobie makijaż.

Mówiło o tym całe miasto

Zabójstwo prominentnych aktywistów partyjnych odbiło się w Lublinie szerokim echem. Przez kilka pierwszych dni po zbrodni był to temat nr 1 w mieście. Po gazety ustawiały się długie kolejki, a pewnego dnia nawet przewrócono kiosk „Ruchu”, żeby tylko dostać najnowszy numer „Kuriera”.

Wieści dochodzące z prokuratury i milicji były coraz bardziej zaskakujące, bowiem podejrzenia zaczęły koncentrować się na synu ofiar. Ryszard Gorzel miał na ubraniu ślady krwi, należącej do jego matki. Na skroni miał niewielką świeżą szramę. Tłumaczenia młodzieńca, że poplamił się krwią, gdy pochylił się nad martwą matką, a zadrapał w pracy nie przekonywały śledczych. Aczkolwiek nie dowodziły, że Gorzel kłamie.

Najdziwniejsze było jednak zachowanie Ryszarda po znalezieniu w sypialni zwłok rodziców. Gwałtownie wybiegł z mieszkania, krzycząc: „Milicja, napad!”. Najwyraźniej był w szoku, co zważywszy na okoliczności było całkowicie zrozumiałe. Jednakże, nie biegł z sypialni do drzwi wyjściowych po linii prostej, chociaż tak jest najbliżej. Ominął widniejącą w przedpokoju krew. W jakim celu to zrobił?

Ryszard Gorzel na celowniku

Mimo takich znaków zapytania, organy ścigania ani dziennikarze nie mówili wprost, że Ryszard Gorzel zamordował rodziców. Jednak ludzie swoje wiedzieli. Nie czekali na szczegółowe wyniki sekcji zwłok i badań kryminalistycznych. Dla części lublinian Ryszard Gorzel już był podwójnym mordercą! Można by się spodziewać, że byli przepełnieni potępieniem dla osobnika, który złamał czwarte przykazanie boskie. Nic bardziej mylnego. Na wielu twarzach można było dostrzec złośliwą satysfakcję! Bo chociaż syn zabójca, to takich ludzi jak Franciszka i Mieczysław wcale nie było im szkoda.

Dlaczego z taką zjadliwą nienawiścią wyrażano się o zamordowanych? Odpowiedź tkwi w przeszłości Gorzelów. Oboje pochodzili z rodzin chłopskich. Oboje mieli zdecydowanie rewolucyjne poglądy polityczne. Podczas okupacji niemieckiej walczyli w ludowych oddziałach partyzanckich. A po tzw. wyzwoleniu w 1944 roku organizowali struktury PPR-owskie w miejscowości Kozice, gdzie mieszkali w czasie wojny z całą rodziną. W 1945 roku przeprowadzili się do Lublina. Zrobili to w obawie o życie. Aktywność polityczno-społeczna Gorzelów ściągnęła na nich gniew podziemia niepodległościowego. Na małżonków wydano wyrok śmierci, wielokrotnie im grożono i ostrzeliwano ich dom.

***

W Lublinie Franciszka Gorzelowa pięła się po szczeblach kariery politycznej i zawodowej, mimo iż ukończyła tylko sześć klas szkoły powszechnej. Nie cieszyła się sympatią współpracowników. Była apodyktyczna, wredna, krzywdziła ludzi i wszędzie widziała wrogów. Partia była dla niej ważniejsza od synów, których prawie nie dostrzegała. I za to wszystko spotyka w końcu Gorzelów zasłużona kara. A sprawiedliwość została wymierzona ręką syna. Czy zresztą syna? W powodzi plotek można było usłyszeć, że Ryszard to dziecko żydowskie, które Gorzelowie wzięli na wychowanie, po zamordowaniu rodziców chłopca…

To bzdura, ale polityczny wątek zabójstwa lansował nawet… związany z PZPR-em „Sztandar Ludu”. Jednakże organ prasowy „przewodniej siły narodu” nie oskarżał o morderstwo Ryszarda Gorzela, lecz sugerował, że zrobili to członkowie „reakcyjnej bandy”, która od 1945 roku prześladowała tę zacną rodzinę.

Ryszard Gorzel: – To ja zamordowałem

Badania laboratoryjne znalezionego podczas rewizji w warsztacie na Orlej młotka, którym zabito małżonków, ponad wszelką wątpliwość, wykazały na narzędziu zbrodni ślady należące do syna ofiar. To ostatecznie pogrążyło Ryszarda Gorzela. 29 marca mężczyzna został aresztowany, a następnego dnia przyznał się do zamordowania rodziców.

Dlaczego? Chłopak kochał się w dziewczynie o imieniu Danuta. Chcieli się pobrać. Danusia nalegała na ślub jeszcze przed Wielkanocą, która w 1957 roku wypadała 21 kwietnia. Został więc niecały miesiąc. Ryszard obiecywał, że wszystko załatwi z rodzicami, ale zdawał sobie sprawę, że czeka go ciężka przeprawa. Matka nie akceptowała wyboru syna. Nie chciała żeby żenił się z „panną telefonistką” z poczty. Nie wiedzieć czemu, źle się jej kojarzyło to zajęcie. O Danucie mówiła: „pijaczka”, a o jej rodzicach (malarzu pokojowym i gospodyni domowej) – „element niepewny klasowo z odchyleniem dewocyjnym”.

W poniedziałek o świcie, po wyjściu z domu młodszego brata i stryja, Ryszard wziął się na odwagę i poszedł do sypialni rodziców. Franciszka malowała szminką usta.

Mamo, szykuj suknię na ślub – powiedział wesołym tonem.

***

Reakcja Gorzelowej była taka, jak się spodziewał. Odparła ostro, że nie zgadza się na małżeństwo z Danutą. A jak Rysiek nie posłucha, to może zapomnieć o pomocy finansowej. Ryszard zaczął się stawiać, dlatego matka uderza go w twarz (stąd wzięło się zadrapanie na jego skroni). Po tym policzku Ryszard przestał nad sobą panować. Na parapecie dostrzegł młotek (dzień wcześniej sam go tam zostawił, kiedy naprawiał okno). Chwycił go i zadał matce cios w prawą skroń. A potem, jeden po drugim sześć kolejnych.

Wybiegł z sypialni i w przedpokoju zderzył się z ojcem, który szedł do kuchni. Do niego nie czuł złości, ale był jedynym świadkiem… Trzymanym w ręce, wciąż zbroczonym krwią matki, młotkiem uderzył ojca w głowę. Mężczyzna upadł, a wtedy syn wciągnął jego ciało do sypialni i jeszcze kilkakrotnie uderzał…

Po wszystkim Ryszard postanowił upozorować zabójstwo na tle rabunkowym. Spieszył się, bo przecież w domu była stryjenka. Dlatego zabrał tylko gotówkę z portfela matki i wyrzucił rzeczy z szafy. Następnie owinął młotek w gazetę i pobiegł do pracy. Narzędzie zbrodni ukrył w warsztacie, w nadziei, że milicja go nie znajdzie. Starał się zachowywać naturalnie. Po dwóch godzinach uznał, że będzie podejrzane jeśli, jak co dzień, nie przyjdzie do domu na drugie śniadanie. Wychodząc zabrał z pracy klucz francuski (który potem zostawił w mieszkaniu, żeby zmylić śledczych).

Stryjenka już wstała. Rozmawiał z nią, jak gdyby nigdy nic, pałaszując bigos. Potem niby przez przypadek dostrzegł krew w przedpokoju, wpadał do sypialni i odegrał przedstawienie.

Wyrok mógł być tylko jeden

Proces Ryszarda Gorzela rozpoczął się 27 czerwca 1957 roku przed Sądem Wojewódzkim w Lublinie. Tak jak śledztwo, wzbudzał ogromne zainteresowanie i niespotykane emocje. Prokurator nie pozostawił na oskarżonym suchej nitki, przedstawiając go jako głęboko zdemoralizowanego, żyjącego na koszt rodziców „złotego” młodzieńca, który od najmłodszych lat sprawiał problemy wychowawcze. Dwukrotnie relegowany ze szkół za złe zachowanie, jako pracownik – niezdyscyplinowany, arogancki i leniwy. W czasie śledztwa zachowywał się wyzywająco, okazywał wesołość.

To psychopata, który jednak wiedział, co robi i powinien ponieść za to surową karę – grzmiał prokurator.

Narzeczona oskarżonego przyznała, że zależało jej na małżeństwie z Ryszardem, nalegała na szybki ślub. Wystosowała do sądu prośbę o zezwolenie na jej ślub z oskarżonym. Ponoć do końca nie wierzyła w jego winę i wciąż go kochała. Zgody nie uzyskała.

1 lipca 1957 roku Ryszard Gorzel został skazany na podwójną karę śmierci przez powieszenie oraz na pozbawienie praw publicznych i obywatelskich na zawsze. W ostatnim słowie oskarżony powiedział, że nie chciał zabić rodziców. Obrona apelowała, ale bezskutecznie. Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Wyrok został wykonany. 

Karol Rebs

Ten artykuł pochodzi z Detektywa. Nasze gazety możesz kupić TUTAJ.