Rzymska tajemnica. Doktor Robert I. współpracował z weneckim instytutem archeologicznym przy prowadzonych przezeń wykopaliskach. Projekt z wiosny 2009 roku zakładał poszerzenie prac w okolicach starożytnego portu rzecznego w Akwilei. Dla archeologów był to niezwykle interesujący i bogaty w odkrycia rejon. Również dla doktora I. początek badań był niezwykle obiecujący. Jednak kiedy natrafił na świetnie zachowany, kompletny szkielet ludzki i nie ulegało wątpliwości, że nie pochodził on z czasów Cesarstwa Rzymskiego, archeologów zastąpili prokuratorzy i funkcjonariusze śledczy.
Robert I., 26 marca 2009 roku, czubkiem łopaty natrafił na coś twardego. Obiekt z najwyższą starannością odkopał i wyjął z ziemi. Jego pierwsze uczucia były mieszane. Był to kamienny element zdobienia i definitywnie pochodził z czasów starożytnych, ale stan w jakim się znajdował budził podejrzenia. Stopień zabrudzenia był niewielki. Piasek wystarczyło z powierzchni zdmuchnąć. Zdaniem badacza wyglądało to tak, jakby ktoś już wcześniej odkopał ten artefakt, wyczyścił i zakopał z powrotem. Początkowo Robert I. nie był w stanie określić fragmentem czego on był. Jak się później okazało, jego obecność w tym miejscu nie była oczywista…
Sprzeczność z chronologią
Robert I. przekazał artefakt do dalszych badań i przyjrzał się dokładniej miejscu znaleziska. Po wnikliwej analizie stwierdził, że prowadzono już wcześniej wykopaliska. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że pomimo prowadzenia prac, przeoczono sześćdziesięciocentymetrowy obiekt.
Robert I. postanowił dalej kopać w tym samym miejscu. Około metra niżej natrafił na czaszkę. Jej okolice skrupulatnie oczyścił i natknął się na kolejne kości. Niewątpliwie był to szkielet ludzki. Nadzorujący prace profesor Michele V. orzekł, po konsultacjach z innymi badaczami, że szczątki były dwudziestowieczne. Zawiadomiono prokuraturę.
Przed przybyciem ekipy śledczej wieść o znalezisku dotarła do katolickiego księdza z Akwilei, który zasugerował, że w latach 40. i 50. XX wieku miejsce to mogło służyć do pochówku. Obiecał sprawdzić kościelne archiwa. Zanim zdążył podzielić się wynikami, śledczy byli pewni, że mieli do czynienia z ofiarą zabójstwa. Na czaszce widoczna była rana wlotowa i wylotowa po kuli, a drugi pocisk tkwił w obojczyku. Szkielet przekazano do dalszych badań, podobnie jak i fragment antycznego kamienia. Nie mógł on się znaleźć w tamtym miejscu na skutek naturalnego biegu wydarzeń, gdyż zwłoki będące metr pod nim były kilkaset lat młodsze. Kto zatem i po co zakopał tę kamienną płytkę nad zwłokami? Czy był to jakiś rytuał pogrzebowy?
Kanadyjczycy z Koryntu
Doktor Robert I. został włączony do grupy badawczej mającej na celu ustalenie pochodzenia i charakteru przedmiotu odnalezionego nad zwłokami. Sprawny zespół szybko dowiódł, że był to fragment architrawu kolumny korynckiej z IV wieku p.n.e. Analiza budulca pozwalała z dziewięćdziesięcioprocentową pewnością wskazać, że pochodził z greckiego Półwyspu Peloponez. Skąd zatem wziął się w północnych Włoszech?
Wyniki analizy okazały się zaskakujące nie tylko dla naukowców, ale także dla śledczych. Sporządzono listę grup archeologicznych pracujących w rejonie Akwilei w ostatnich 50 latach. Z tej listy wyłoniono trzy, którym należało się przyjrzeć. Numerem jeden została wyprawa zorganizowana przez instytut archeologiczny w Montrealu w latach 1974-76. Szły za tym liczne przesłanki. Przed przybyciem do Włoch grupa pracowała w greckim Koryncie. Po przyjeździe na Półwysep Apeniński zaginął jeden z uczestników wyprawy, a ich przylot był poprzedzony aferą z przemytem marihuany. Przy trójce studentów znaleziono łącznie 50 gramów zabronionych substancji. Jednak pod koniec lat 70. ostatecznie postępowanie umorzono.
Niewyjaśniona pozostała sprawa zaginięcia Jeffreya. Jedna z hipotez zakładała, że 23-latek zakochał się podczas pobytu w Grecji i uciekł do ukochanej. Nie miała ona jednak większego logicznego uzasadnienia i poparcia w dowodach. Studenta uznano za osobę zaginioną. Włoscy śledczy sprowadzili z Kanady kartę stomatologiczną zaginionego dla porównania, lecz antropolog sądowy raczej z góry wykluczał zgodność, jako że szkielet należał do osoby sporo starszej od Jeffreya.
Rzymska tajemnica
Dokładne badania instytutu medycyny sądowej ujawniły, że szkielet należał do mężczyzny w wieku 35-45 lat, który został zabity strzałem z broni palnej w prawą skroń. Zwłoki były złożone do grobu nago, a także nie znaleziono przy nich żadnej biżuterii. Kości nie posiadały wcześniejszych złamań, a uzębienie było kompletne i w dobrym stanie. Te fakty definitywnie wykluczały, że szkielet mógł należeć do kanadyjskiego studenta. Analiza balistyczna pozwoliła stwierdzić, że pocisk wyjęty z obojczyka był kalibru 10 mm i został wystrzelony z pistoletu Glock 20. Był to o tyle cenny wniosek, że broń tego typu produkowano od 1991 roku. Antropolog prawdopodobny czas śmierci wskazywał na połowę lat 90. Z tego powodu wykluczono drugą pozycję na liście, gdyż archeolodzy z Wenecji prowadzili swoje prace w latach 60. i 80.
Grecki trop
Równolegle do prób ustalenia tożsamości ofiary prowadzono dochodzenie w sprawie starożytnego architrawu. Znaleziska tego typu są katalogowane, co powinno wskazać śledczym trop, w jaki sposób fragment starożytnej greckiej kolumny znalazł się we Włoszech w XX w. Robert I. pomagał policji w tym aspekcie dochodzenia. Pomimo zaangażowania ekspertów spoza Włoch, nie udało się odnaleźć pierwotnego znalazcy tego fragmentu ani dokładnego miejsca skąd mógł on pochodzić. Doktor I. w prywatnej rozmowie z greckim archeologiem specjalizującym się w wykopaliskach na Półwyspie Peloponez usłyszał sugestię, że mógł on pochodzić z prac nielegalnej grupy poszukiwaczy. Architraw nie przedstawiał wartości handlowej, więc został porzucony. Swoje ustalenia Robert I. przekazał śledczym, którzy po konsultacjach z prokuratorem zdecydowali się pójść tropem tzw. poszukiwaczy skarbów, czyli grup specjalizujących się w nielegalnych wykopaliskach.
Rzymska tajemnica
Robert I. od swojego rozmówcy usłyszał nazwisko Salvatore T. Był to historyk i antykwariusz z Mediolanu, który finansowo wspierał nielegalne poszukiwania antycznych dzieł sztuki. W 2001 roku skazano go na karę 2 lat więzienia za paserstwo. Chodziło o handel księgozbiorami pochodzącymi z kradzieży. W sprawie pojawiło się również nazwisko greckiego biznesmena Konstantinosa P., który posiadał flotę niewielkich okrętów na Morzu Egejskim. Trop był o tyle trafny, że największa aktywność w organizowaniu wypraw eksploracyjnych przez obu mężczyzn przypadała na połowę lat 90. Europol wiązał z nimi kilka przypadków zaginięć, lecz brakowało świadków i dowodów, by wszcząć skierowane przeciwko Konstantinosowi P. i Salvatore T. postępowanie.
Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 2/2024 (tekst Konrada Szymalaka pt. Rzymska tajemnica). Cały numer do kupienia TUTAJ.