Sandomierz: zagadkowa śmierć nauczycielki

Czarna kronika kryminalna: 24 sierpnia. 24 sierpnia 1994 roku przypadkowy przechodzień znalazł w okolicach Opatowa porzuconego fiata 126p. Obok niego leżało zmasakrowane ciało 35-letniej Agnieszki K. z Sandomierza. Denatka miała opuchniętą twarz oraz sińce i rany oparzeniowe na całym ciele.  Kobieta była odświętnie ubrana, a jej ręce były złożone jak “do pacierza”. Sandomierz był w szoku!

Sprawa była bardzo skomplikowana. Denatka była nauczycielką języka francuskiego w liceum ogólnokształcącym w Sandomierzu. Kobieta  prowadziła bogate życie towarzyskie, ale nie miała wrogów. Wychowywała samotnie 10-letnią córkę. Z mężem była rozwiedziona, ale wciąż mieli dobre relacje. Jedna z hipotez zakładała, że kobieta padła ofiarą gangsterskich porachunków.

Przesłuchano kilkuset świadków. Cały czas nieznany był motyw, wykluczono gwałt, kradzież samochodu i rabunek. Śledczy postanowili przyjrzeć się najbliższej rodzinie. I to był strzał w dziesiątkę. Okoliczności zabójstwa okazały się szokujące, a jednocześnie bardzo zaskakujące. Nadużywająca alkoholu Agnieszka K. przynosiła wstyd rodzinie. Dlatego musiała zginąć.

Sandomierz: jak doszło do zbrodni

Do dramatu doszło trochę przypadkiem. Brat Marcin przyszedł do pokoju Agnieszki nad ranem, gdy ta spała. Obudził ją, zaczął rozmowę o jej alkoholizmie. W pewnym momencie dderzył ją w twarz. Potem bił na oślep, bez opamiętania. 35-latka błagała o pomoc, wołała swoich rodziców. Ci jednak nie zareagowali… Marcin nałożył na szyję siostry pętlę i zacisnął ją z całej siły. Potem, “dla pewności” uderzył jej głową o podłogę. Wtedy do pokoju przyszli rodzice i… zaczęli zacierać ślady zbrodni.

Jak wyjaśniał w śledztwie brat Marcin: Agnieszka krzyczała „Nie zabijaj mnie bracie.  W uścisku duszenia przewodem elektrycznym moją siostrę trzymałem około minuty lub dwóch”. Potem poszedł do rodziców, opowiedział im o zabójstwie. Przyjęli to spokojnie. Pół godziny później ojciec zdecydował, że trzeba odwrócić podejrzenia od rodziny. Kilkanaście godzin później wywieźli zwłoki pod Szydłowiec. Częściowo zmasakrowane zwłoki (co miało zmylić śledczych) pozostawili przy samochodzie Agnieszki porzuconym na lokalnej drodze. Godzinę później znalazł  je kombajnista w pobliskiej wsi.

Zrobili dobry uczynek?

W śledztwie okazało się, że  ojciec Agnieszki, próbując odsunąć syna od podejrzeń, wielokrotnie poraził ciało swojej zmarłej córki prądem. Później tłumaczył, że przecież jej już było wszystko jedno, a dzięki temu mógł oddalić podejrzenia od syna.

W trakcie sądowego procesu w Tarnobrzegu rodzice Agnieszki, podobnie jak wcześniej jej brat, nie okazywali żadnych emocji. Nie zgodzili się też na rozmowę z dziennikarzami.

– Zachowywali spokój, a wręcz sprawiali wrażenie, że mają poczucie, że wręcz… zrobili dobry uczynek. Uważali, że ich córkę spotkała zasłużona kara za to, co zrobiła ze swoim życiem, przez które zszargała dobre imię swojej rodziny. I że gdyby nie to, los byłby dla niej łaskawy, a nie okrutny – wspominała Anna Brudek, która była w tamtym czasie rzeczniczką policji.

Brat Agnieszki,  w pierwszej instancji usłyszał wyrok 25 lat pozbawienia wolności, po odwołaniu został zmniejszony do 15 lat, cztery lata i sześć miesięcy dostał ojciec Agnieszki, a dwa lata w zawieszeniu na cztery lata jej matka.

Zdjęcie ilustracyjne. Fot. pixabay.com