Sebastian Sierpiński zaginął w polu kukurydzy

Sebastian Sierpiński był energiczny, towarzyski i pełen entuzjazmu. Miłością do życia potrafił zarazić znajomych. Miał 185 cm wzrostu, krótkie ciemne włosy i niebieskie oczy. Był szczupły. Mimo młodego wieku, miał za sobą wiele doświadczeń, które ukształtowały go na osobę o szerokich horyzontach. Razem z bratem oraz rodzicami, którzy za granicę wyjechali w poszukiwaniu lepszego życia, przez kilka lat mieszkał w Norwegii. Z czasem, po krótkim pobycie w Holandii i Niemczech, postanowił wrócić do Polski i tu zaczął układać sobie życie.

Zamieszkał w Gryfinie niedaleko Szczecina. Najbliższa rodzina Sebastiana pozostała za granicą, jednak chłopak miał z nimi stały kontakt, dlatego dość dobrze radził sobie z brakiem bliskich na miejscu. Nawet nie odczuwał dzielących ich kilometrów. Pracował w pobliskim Wirówku. Wyglądało na to, że dobrze trafił. Szybko polubił swoją pracę i świetnie dogadywał się z szefem – Krystianem. Była między nimi dobra energia, mieli podobne poczucie humoru.

Mimo że Sebastian był dorosły i samodzielny, rodzice martwili się i regularnie sprawdzali, co u niego słychać. Wspólne rozmowy przez telefon były dla wszystkich ważnym rytuałem. Podczas nich chłopak dzielił się swoimi sukcesami i problemami – rozmawiali o wszystkim. Nagle telefon Sebastiana zamilkł, co mocno zaniepokoiło jego rodziców.

Z każdą godziną ich niepokój rósł. W końcu zdecydowali skontaktować się z szefem syna. Przypuszczali, że mężczyzna będzie wiedział, co stało się z Sebastianem. Podświadomie oczekiwali typowej odpowiedzi – Sebastian jest chory, ma problemy zawodowe, popsuł mu się telefon. Jednak nie tym razem. To, co powiedział im Krystian, było tak zaskakujące, aż wręcz nieprawdopodobne, i w mgnieniu oka wywróciło spokojne dotąd życie Sierpińskich do góry nogami.

Z relacji Krystiana wynikało, że 14 sierpnia 2021 roku, około godziny 21.30, razem z Sebastianem przejeżdżał w okolicach Wirowa/Wirówka. W pewnym momencie chłopak zaczął nerwowo spoglądać w lusterko. Wyglądał na przejętego. Mówił, że wiedzą, gdzie jest, że go namierzyli, ale nie powiedział kto…

Krystian zwolnił, zaniepokojony zachowaniem pasażera. Niestety nie wiedział, co mogło go tak przestraszyć. Rozejrzał się, jednak nie zauważył niczego podejrzanego. Nagle Sebastian otworzył drzwi i pobiegł w kierunku pola kukurydzy. Krystian twierdził, że przez kilkadziesiąt minut nawoływał pracownika, lecz bezskutecznie. Przyznał, że sytuacja była tak nieprawdopodobna i wręcz absurdalna, że na początku nie wziął jej na poważnie, dlatego nie zawiadomił natychmiast policji ani rodziców chłopaka. Myślał, że to po prostu zwykły żart. Tym bardziej że tego wieczoru obaj dobrze się bawili.

Rodzice Sebastiana odchodzili od zmysłów, a historia przedstawiona przez Krystiana jeszcze mocniej dała im do myślenia. Nie było na co czekać. Uznali, że muszą jak najszybciej wrócić do Polski. Przed wyjazdem pani Krystyna, matka chłopaka, namówiła szefa jej syna, aby o sprawie zawiadomił policję. Liczyła się każda minuta.

Jak przyznali państwo Sierpińscy, po zgłoszeniu zaginięcia syna policja działała intensywnie. Funkcjonariusze weryfikowali najdrobniejsze informacje w sprawie – łącznie z tą, jakoby Sebastiana widziano w autobusie albo pociągu. Sprawdzali monitoring. I przede wszystkim, rozpoczęli poszukiwania w miejscu wskazanym przez Krystiana. Trzeba było działać szybko, ponieważ w pobliżu rzekomego miejsca zaginięcia Sebastiana nie jest bezpiecznie. To podmokły i pełen trzcin teren. Blisko stąd do Jeziora Wełtyńskiego i Odry. Nawet nazwa – Wirówek – sugeruje obecność zdradliwych bagien.

Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 2/2024 (tekst Miłosza Magrzyka pt. Zniknął w polu kukurydzy). Cały numer do kupienia TUTAJ.