Skarb znaleziony przez małych chłopców

Radosław Mietlewski zabierał się właśnie do smakowicie parującej na stole miski młodego bobu, gdy do kuchni wpadł jak burza ukochany wnuk Jacek ze swoim przyjacielem Kamilem.
– Dziadku, patrz, co znaleźliśmy pod domkiem ogrodnika! – czerwony z emocji Jacek potrząsał przed nosem dziadka brudną pięścią, w której zaciskał swoje znalezisko.
– Skarb musi tam być! Bo to przecież prawdziwe złoto, no nie?

Na niemiłosiernie brudnej dłoni chłopca faktycznie lśniła obrączka wyglądająca na prawdziwe złoto. Mietlewski ostrożnie wziął przedmiot w dwa palce, a gdy na jego wewnętrznej stronie zauważył jakiś napis, sięgnął do szuflady kredensu po szkło powiększające.

– O, bób z masełkiem! Możemy? – podczas gdy dziadek zajął się odczytywaniem grawerki, chłopcy rzucili się na bób, który zmiatali z miski w zdumiewającym tempie.

A jednak skarb!

Stary Mietlewski, nie posiadając się ze zdziwienia, po raz czwarty odczytywał datę i imiona wygrawerowane na obrączce. Zarówno data – 1936 rok – jak imiona – Kasia i Jan – wskazywały na to, że obrączka ma przedwojenną historię. Było też więcej niż pewne, że nie pochodziła stąd, bo w latach przedwojennych „majątek”, czyli pałac z folwarkiem, ogród i park, należały do miejscowej arystokracji. Obrączka  przebyła zapewne daleką drogę, zanim na kilkadziesiąt lat utkwiła w stęchłych lochach pod zrujnowanymi budowlami pałacowymi i folwarcznymi, więc może opowieści, jakie Mietlewski słyszał w dzieciństwie o ukrytym w czasie cofania się frontu skarbie, nie były zmyślone?

Dziwne tylko, że śladów tego skarbu nie znalazł on sam i żaden z jego rówieśników… Dopiero ten mały wiercipięta, który 5 minut nie usiedzi w miejscu, trafił na ślad – w dodatku mimo surowych zakazów, by się nie pętał po lochach. Wszyscy pamiętali przecież, że w zdradliwych podziemiach kilka lat temu naderwany strop przywalił trzech poszukiwaczy skarbów z sąsiedniej wsi i cud boski, że dwaj smarkacze wyszli z tego tylko z niegroźnymi zadrapaniami, a najstarszy z kilkoma złamanymi żebrami. Miało to jednak ten dobroczynny skutek, że odżyły opowieści o pilnującym złota „Złym” i dzieciarnia przestała pętać się po lochach. Jak widać jednak nie na długo…

***

– No, smyki, a teraz opowiedzcie mi, gdzie znaleźliście ten „skarb” – Mietlewski badawczo przyglądał się chłopcom spod okularów.

– Już mówiliśmy – pod domkiem ogrodnika! Ile jest warta złota obrączka? Starczy na rower? – Kamil i Jacek spoglądali na dziadka z nadzieją.

– Obrączka jest warta kilkaset złotych, może trochę więcej. Dokładnie ile, nie wiem. To zależy od próby i od wagi. Ta jest dość ciężka… Na pewno dostaniecie za nią tyle, ile się należy, ale o tym potem. A teraz mi dokładnie opowiecie, skąd ją macie?

– Dziadku, przecież nie kłamiemy! Przedwczoraj po burzy poszliśmy z Sułtanem na spacer do parku i doszliśmy tam, gdzie stał domek ogrodnika. Nie szukaliśmy skarbu, słowo daję! Pies pierwszy wszedł do dziury… Tam po ulewie zapadła się ziemia i weszliśmy do piwnicy, a z niej do murowanego lochu. No a potem, to dziadek wie… Poszliśmy jeszcze kawałek do przodu i potem w prawo… A jak się korytarz skończył, to trochę się rozglądaliśmy, to znaczy kopaliśmy trochę…

– Jasne! Zawsze, jak idzie się z psem na spacer, to zabiera się saperkę na wszelki wypadek, co? – Mietlewski zarechotał i żartobliwie pociągnął wnuka za ucho.

***

– Tylko niech dziadzio nie mówi nic mamie i tacie! Bo będziemy mieć szlaban na kompa na miesiąc, albo co gorszego! I niech dziadzio z nami pójdzie poszukać całego skarbu… – Jacek przymilał się do dziadka, a staremu serce topniało jak wosk.

– A pewnie, że pójdę! Bo was samych do lochu nie puszczę! Tam pod pałacem wszystko się ledwie trzyma kupy i nieszczęście gotowe!

– To ubieraj się, dziadku – poganiali chłopcy.

– Aha, ubieraj! Na pusty żołądek pójdę? Sprzęt i latarkę przygotować też trzeba, bo bez tego szukanie na nic… No i chyba święconą świecę wziąć trzeba, bo „Zły” tak łatwo nie odda złota – droczył się stary, ale oczy mu błyszczały.

W jednej chwili odżyły w nim wspomnienia i dziecięce marzenia o ukrytym w pałacowych podziemiach skarbie.

Postrach okolicy

Mietlewski kręcił się po komórce. Jednocześnie zastanawiał się, dlaczego lat temu z pięćdziesiąt, buszując z koleżkami po podziemnych korytarzach, nie miał tyle szczęścia co Jacek i Kamil. Szybko jednak znalazł odpowiedź na to pytanie: przyczyną był znienawidzony przez wszystkich „poszukiwaczy skarbów” kulawy ogrodnik Szulc!

Wtedy jeszcze domek na skraju parku, nazywany od profesji autochtona Szulca domkiem ogrodnika. Był w całkiem dobrym stanie, a przed nieproszonymi gośćmi chronił go wysoki, żeliwny parkan i gęsty żywopłot. Te zabezpieczenia nie były jednak wcale potrzebne, by chronić spokój ogrodnika. Buszująca po całym parku i pałacowych ruinach dzieciarnia instynktownie zmykała na sam widok ogrodnika, którego bano się co najmniej tak samo, jak pilnującego złota „Złego”. Sam widok Szulca budził w dzieciach przerażenie. Chłop był wysoki, szeroki w barach, dłonie miał niczym łopaty, a na prawej, krótszej o kilkanaście centymetrów nodze nosił specjalny ortopedyczny but na koturnie. Nie to jednak najbardziej przerażało dzieciarnię, lecz nieruchoma i zniekształcona oparzeniami twarz mężczyzny, której czarne, świdrujące oczy nadawały demoniczny wyraz.

***

Mimo lęku przed Szulcem i „Złym”, chłopcy nie rezygnowali przecież z poszukiwania skarbów, o których opowiadali sobie ludziska w zimowe wieczory. Według tych opowieści, zanim przez okolicę przewaliła się frontowa burza, przymusowi robotnicy widzieli tajemniczy transport, który pewnej listopadowej nocy zajechał na pałacowy dziedziniec. Przybysze starali się nie hałasować, a po wyładowaniu do pałacowej sieni kilku drewnianych skrzyń, zniknęli równie szybko, jak się pojawili. Rano po pakunkach nie było śladu i nikt nie wiedział, co się z nimi stało. Pewne było tylko to, że nie wywiozła ich staruszka hrabina, która przed samym nadejściem frontu tak jak stała, w jednej sukience opuściła pałac, nieomal gwałtem wywieziona przez jakiegoś kuzyna, w zakurzonym mercedesie z naderwanym błotnikiem.

Nikomu nie udało się odnaleźć skarbu, chociaż podziemne piwnice i tajemne przejścia miejscowe chłopaki penetrowały niezliczone razy. 

– No i jak my mieli ten skarb znaleźć, jak my go szukali nie tam, gdzie był! – mruczał do siebie Mietlewski.  – Grzebaliśmy w piwnicach pod pałacem, a pod domkiem Szulca nawet nie przyszło nikomu do głowy, by czegoś szukać!

Skarb czy ponura niespodzianka?

Szulca nikt we wsi nie lubił. Szeptano, że inwalidą został na froncie wschodnim, uciekając z płonącego czołgu. A także o tym, że w pobliżu jego domku nocami kręcili się podejrzani osobnicy… Jak było, tak było, faktem niewątpliwym było jednak, że ogrodnika odwiedzali po zmroku różni podejrzani nieznajomi, zanim pod koniec lat 60. ubiegłego stulecia, do Szulca przyjechał na dłuższy czas jakiś kuzyn. Po dwóch tygodniach obaj mężczyźni zniknęli niczym kamfora, czym nikt się we wsi specjalnie nie przejął, a tuż po jego zniknięciu ktoś podłożył ogień pod domek ogrodnika. Sprawą zainteresowała się co prawda milicja, ale wobec braku jakichkolwiek informacji, po jakimś czasie śledztwo umorzono.

Minęły blisko dwie godziny, zanim Mietlewski, wraz z chłopcami, dotarł na skraj zapuszczonego dworskiego parku. Tam znajdował się domek ogrodnika – a właściwie to, co z niego zostało.

Chcesz wiedzieć jak zakończyła się ta historia? Sięgnij po Detektywa 1/2021. Tekst Laury Smikowicz pt. „Tajemnica strażnika skarbu”). Cały numer do kupienia TUTAJ.