Stanisław G. skazany na karę śmierci

Stanisław G. skazany na karę śmierci. Jak się ustawić i być „kimś”, wybić się wśród tych szaraczków, co klepią bidę i biorą psie pieniądze od państwowego pracodawcy? Całymi dniami dumał nad tym syn bogatego gospodarza z małej wsi, niedaleko Kalisza w Wielkopolsce. Stanisław G. nie chciał czekać na ojcowiznę. Zamierzał samemu zdobyć wielkie pieniądze…

Było ich trzech. Spotykali się regularnie i często snuli plany o tym, jak poprawić swój los, tak, „aby w życiu było więcej pieniążków” – jak mawiał jeden z kumpli. Stanisław G. i Edward B. znali się od najmłodszych lat. Wychowali się w tej samej wsi. Dołączył do nich Władysław K. –  kolega Stanisława z wojska, a nic tak w Polsce Ludowej nie cementowało męskich przyjaźni, jak odbyta wspólnie dwuletnia służba wojskowa. Powrót do cywila niekoniecznie dawał satysfakcję, bo trzeba było w „nowej” rzeczywistości się ustawić. A co to znaczyło w szaroburej, biednej komunistycznej Polsce? Najczęściej pracę za marne grosze i topienie smutków w alkoholu.

Oni mieli jednak inne plany. Wystarczyło sięgnąć po pieniądze. Stanisław G. zamierzał się żenić, chciał zbudować dom – najwspanialszy w okolicy. Marzył o wielkich pieniądzach. Chciał być szanowany i podziwiany. A na to potrzebował forsy.

– Da się zrobić – podpowiadał mu kolega.

***

Władysław K. pracował w Dobrzycy, w tamtejszych  Krotoszyńskich Zakładach Przemysłu Terenowego. Praca była niewdzięczna, ciężka i słabo płatna, ale gdyby tak zgarnąć całą pulę na wypłaty…?

Władysław K. orientował się kiedy przewożono z miejscowego banku spółdzielczego walizki z pieniędzmi. Wiedział, że „obstawa” wielkiej forsy była nieuzbrojona. Znał nawet numery rejestracyjne auta, które co miesiąc kursowało po wypłaty. Wystarczyło jedynie je zabrać, no i usunąć przeszkody – ludzkie przeszkody…

– Wyobraź sobie, dobre trzysta tysięcy, jak nie lepiej. Starczy na nas trzech. Tak to załatwimy, że nikt nawet się nie zorientuje – szeptał hersztowi bandy.

Stanisław G. wzdrygał się przez jakiś czas przed napadem, ale w końcu pomysł zaczął w nim kiełkować. Pozostali kumple właśnie jego wytypowali do roli wykonawcy. Miał doświadczenie z wojska, potrafił celnie strzelać, no i był ich liderem. A kto podejmuje się najważniejszego zadania, jak nie lider? Poza tym Stanisław miał broń – karabin z odciętą lufą, przetrzymywany nielegalnie, ukryty w lesie, a pamiętający jeszcze czasy wojny. Nadawał się idealnie.

Stanisław G. skazany na karę śmierci

Pierwszą próbę napadu jednak spalili, konkretnie ich lider. Stanisław G. nie wytrzymał ciśnienia. Gdy pojawił się na szosie, w dniu kiedy miała być dostawa pieniędzy, ogarnął go silny strach. W oddali widział sylwetki pracujących ludzi, uświadomił sobie skalę ryzyka i skrewił. Wycofał się już na miejscu akcji.

Kumple byli zawiedzeni, nie tego oczekiwali od lidera. Kolejne dni minęły na wzajemnych żalach i pretensjach. W międzyczasie, na „otarcie łez”, Władysław K. i Edward B. obrabowali miejscowy sklep z logiem „Samopomoc Chłopska”. Wynieśli towar i gotówkę o wartości 10 tys. zł. To jednak im nie wystarczyło, prawdziwe pieniądze można było zarobić na skoku na wóz z forsą.

Tym razem Stanisław G. zadeklarował, że wykona zadanie. Pojawił się jednak problem – nie mieli broni. Karabin ukryty w lesie gdzieś przepadł. Nie mogli go znaleźć. Jeśli chcieli żyć jak królowie, posmakować bogactwa i luksusu, musieli w pierwszym rzędzie zdobyć nową broń.

Plutonowy traci świadomość

Tego ciemnego grudniowego popołudnia 1956 roku plutonowy z Gołuchowa wracał jak co dzień  rowerem z pracy. Nie miał pojęcia, że już od jakiegoś czasu był obserwowany. Przyglądał mu się Edward B.
Dzięki temu wiedział dokładnie, kiedy mundurowy opuszczał posterunek i jaką trasą jechał do domu. W ciemne, grudniowe popołudnie, po słabo oświetlonej wsi kręciło się niewielu ludzi. Kto mógł, siedział w cieple, w domu bo i wychodzić nie było po co. Plutonowy wracał przez okolicę, gdzie nie było zabudowań. Tu czekała na niego szajka. „Czarną robotę” miał wykonać Stanisław G. Gdy rowerzysta przejechał, w oddali mignęło światło latarki, później drugie. To kumple dawali mu umówiony sygnał. Stanisław G. wiedział, że plutonowy się zbliża.

Milicjant jechał zamyślony, nie zwracał uwagi na spowite mrokiem otoczenie. Nie bał się, cóż mogło mu się stać? Czuł się bezpiecznie. Świetnie znał rodzinne strony. Nawet nie usłyszał, że ktoś za nim jedzie. Był to Stanisław G. Gdy tylko mignęła mu sylwetka funkcjonariusza, wsiadł na swój rower i ruszył w pościg. Chwilę później jechał już bezpośrednio za jego plecami. W jednej ręce trzymał ciężki drewniany drąg. Nie zastanawiał się. Nie zsiadając z roweru, zamachnął się i uderzył w tył głowy mężczyzny. Ten momentalnie padł na ziemię, głową uderzając w bruk. – No chodź, ku…! – Stanisław G. nerwowo machnął latarką w kierunku drzew. Na umówiony sygnał z zagajnika wybiegł Edward B., którego zadaniem było pomóc wspólnikowi.

Stanisław G. skazany na karę śmierci

Chwycili nieprzytomnego mężczyznę pod ramiona i przeciągnęli na pobliskie pole. Następnie przeszukali – z sukcesem. Znaleźli to, o co im chodziło – pistolet marki TT i kilkanaście sztuk amunicji. Niedużo, ale dobre i tyle. Po chwili porzucili ciężko ranną ofiarę.

Plutonowy nie był w stanie nie tylko doczołgać się do skraju jezdni, ale nawet poruszyć się. Miał szczęście. Temperatura tego dnia była powyżej zera. Nie zdążył się wychłodzić. Z rozbitej głowy obficie ciekła mu krew, ale wkrótce znaleźli go okoliczni mieszkańcy. Przeżył, jednak miał bezwładną nogę. Musiał poruszać się o lasce. Nigdy nie odzyskał zdrowia i nigdy nie wrócił do służby.

Chcesz poznać kulisy sprawy, gdzie Stanisław G. został skazany na karę śmierci? Sięgnij po Detektywa 1/2023 (tekst Marcina Monety pt. Aby w życiu było więcej pieniążków…). Cały numer do kupienia TUTAJ.