Alinko, tylko pamiętaj, żebyście się nie bawili koło fabryki! – nie tylko mama 12-latki udzielała swojemu dziecku takich wytycznych, co do zabaw z rówieśnikami. Stara fabryka, pod lasem, straszyła mieszkańców trzytysięcznego S. od dziesiątek lat. Oprócz osuwających się ścian, zagrożenie stanowili włóczędzy często szukający schronienia w tym odludnym miejscu – nierzadko też przed policyjnym pościgiem.
14 kwietnia 2014 roku Alina K. i jej koledzy niestety nie posłuchali rad rodziców.
Zakład produkcji przewodów elektrycznych dawał zatrudnienie mieszkańcom S. i sąsiadujących wsi przez dziesięciolecia aż do 1979 roku, kiedy go zamknięto. Ściany budynków od północnej strony kompleksu zaczęły pękać na skutek osuwającego się gruntu. Pod koniec XIX w. wybudowano fabrykę na terenie, w który częściowo wchodziły osuszone bagna, ale w drugiej połowie XX w. ziemia znów zaczynała zbierać wilgoć. W końcu zawaliło się północne ogrodzenie zakładu. Ówczesne władze zdecydowały o zamknięciu obiektu, co spowodowało poważne problemy z pracą dla mieszkańców regionu. Choć fabryka zatrudniała około 200 osób, to z jej zamknięciem zatrudnienie straciło także wielu dostawców i handlowców. W latach 90. S. zaczęło poważnie borykać się z problemami ubóstwa. Lokalni mieszkańcy rozkradali wszystko, co stanowiło jakąkolwiek wartość w opuszczonej fabryce. Miejscowa legenda głosiła, że w piwnicach zakładów wciąż znajdowało się mnóstwo cennych surowców, w postaci miedzi i stali nierdzewnej. Akcja ich usunięcia zagrażałaby życiu pracowników, dlatego wejście do podziemnego magazynu zaspawano masywnym, stalowym włazem. Teren fabryki zaczął stopniowo porastać las, a o jej istnieniu przypominał widoczny z oddali, wysoki, zardzewiały zbiornik przeciwpożarowy.
Stara fabryka i czarna zjawa
Oprócz opowieści o magazynach pełnych surowców, fabryce towarzyszył też inny mit. Na terenie ruin lokalni mieszkańcy rzekomo widywali mężczyznę w czarnym płaszczu, przemykającego wśród częściowo zawalonych ścian. Nikt ze świadków nie widział go z bliska, ale do złudzenia przypominał dawnego portiera z zakładu – Stefana J., znanego w S. jako „Dzik”. Niedługo po zamknięciu fabryki w 1979 roku mężczyzna zniknął. Legenda głosiła, że miał strzec włazu do piwnicy i czasem pojawiał się, by wystraszyć złodziei. Choć w 2014 roku „Dzik” miałby 97 lat, to dalej wierzono, że to on był tajemniczą, czarną zjawą.
14 kwietnia 2014 roku Alina K. wraz z grupą innych dzieci, po zlekceważeniu zakazu opiekunów, udała się na teren fabryki, by bawić się w chowanego. Po kilkunastu minutach zabawy dzieci dokonały przerażającego odkrycia. W głównej hali, z której pozostała jedynie południowa ściana i kawałek stropu, na stercie gruzu, leżały zwłoki mężczyzny. Jego głowę pokrywała plastikowa torba. Zapach i chmara owadów wskazywały, że denat leżał tam od kilku dni. Dzieci z wrzaskiem wybiegły na drogę i zatrzymały pierwszy przejeżdżający samochód. Kierowca po upewnieniu się, że nie był to żart zawiadomił policję.
Ofiarą okazał się 63-letni mieszkaniec S., od lat bezrobotny Mirosław L. Pomimo panujących upałów, zwłoki były ubrane w zimowy, czarny płaszcz. Czy on był tajemniczą zjawą?
Brutalne morderstwo
Raport patologa wykazał, że Mirosław L. został w bestialski sposób zamordowany. Miał liczne obrażenia głowy i klatki piersiowej. Obtarcia na rękach wskazywały, że był bity grubym, stalowym prętem. Policyjni technicy sugerowali, że najprawdopodobniej był to pręt zbrojeniowy żebrowany, jaki na terenie ruin można było wykuć ze ściany. Funkcjonariusze przeczesali teren w poszukiwaniu narzędzia zbrodni i śladów sprawcy. Działania te nie przyniosły jednak rezultatów, gdyż potężna burza, która dzień wcześniej przeszła nad S. zatarła ślady, jakie mógł zostawić morderca. Również policyjne psy nie podjęły tropu. Początek śledztwa nie był łatwy!
Wstępna hipoteza śledczych co do motywu i przebiegu zbrodni zakładała, że do morderstwa doszło podczas kłótni w trakcie libacji alkoholowej. Ceglany budynek dawnej portierni od strony szosy na Białystok był najlepiej zachowany, a przede wszystkim posiadał kompletne zadaszenie, co sprzyjało schadzkom lokalnych miłośników wysokoprocentowych trunków. Zdaniem funkcjonariuszy Mirosław L. pokłócił się z jednym lub grupą kompanów i został w alkoholowym szale zakatowany prętem, który wyszabrowano z gruzów. Niejasnym było, dlaczego ofiara miała na sobie płaszcz. Świadkowie którzy widzieli L. ostatni raz żywego, twierdzili, że chodził on bez nakrycia wierzchniego. Jego żona z którą denat żył w separacji, nie potrafiła powiedzieć funkcjonariuszom, czy płaszcz należał do niego, czy znalazł go tuż przed zabójstwem.
Jakie tajemnice kryła stara fabryka? Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 12/2021 (tekst Konrada Szymalaka pt. “Upiór ze starej fabryki”). Cały numer do kupienia TUTAJ.