Stefan Wilmont: co wiemy o zabójcy Adamowicza

Stefan Wilmont: tak nazywa się mężczyzna skazany za zabójstwo w 2019 roku prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Sąd Okręgowy w Gdańsku pozwolił na ujawnienie danych oskarżonego. Dziś wiemy dużo więcej o jego przeszłości. Jak się okazuje, wydarzenia sprzed czterech lat nie były jego pierwszym kontaktem z prawem.

13 stycznia 2019 roku w Polsce odbywał się finał 27. edycji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Z tej okazji Regionalne Centrum Wolontariatu w Gdańsku zorganizowało na Targu Węglowym koncert charytatywny „Gdańsk Dla Orkiestry”, trwający od godz. 15.00. Wieczorem na scenie, na której odbywało się przedsięwzięcie, znajdował się Paweł Adamowicz, który kilka minut przed godziną 20.00 wygłosił krótkie przemówienie zawierające podziękowanie dla wszystkich, którzy wsparli WOŚP

O godzinie 20:00, gdy odliczano czas do zwyczajowego pokazu zimnych ogni, nazywanego Światełkiem do nieba, znajdujący się na scenie Stefan Wilmont podbiegł do Adamowicza i pchnął go trzykrotnie noże. Następnie napastnik przejął jeden z mikrofonów i wygłosił publicznie następujące słowa:

Halo! Halo! Nazywam się Stefan Wilmont. Siedziałem niewinny w więzieniu. Siedziałem niewinny w więzieniu. Platforma Obywatelska mnie torturowała. Dlatego właśnie zginął Adamowicz!

Po tym wystąpieniu został obezwładniony przez pracownika technicznego, a następnie przekazany ochroniarzom zabezpieczającym imprezę, którzy z kolei oddali go w ręce funkcjonariuszy policji.

Nazwisko sprawcy zamachu (Wilmont) nie było podawane publicznie, z powodów prawnych, aż do ogłoszenia wyroku, co nastąpiło 16 marca 2023 r. Wizerunek sprawcy został publicznie ujawniony ze względu na ważny interes społeczny.

Stefan Wilmont: kartki z życiorysu

Stefan Wilmont w momencie zdarzenia miał 27 lat i był mieszkańcem gdańskiej Oliwy. Pochodzi z rodziny wielodzietnej. Zgodnie z ustaleniami dziennikarzy z programu Interwencja już jako nastolatek zszedł na drogę przestępczości, dopuszczał się kradzieży, rozbojów i oszustw. Ponadto w tamtym czasie miał się odznaczać dużą agresją, a także nadużywać narkotyków.

W okresie od 8 maja do 12 czerwca 2013 Stefan Wilmont dokonał trzech napadów na placówki SKOK oraz jednego na oddział banku Credit Agricole na gdańskiej Zaspie. W ich trakcie groził pracownikom placówek bronią, wywołując u trojga z nich długotrwały rozstrój nerwowy. Posługiwał się przy tym rewolwerem alarmowym, zakwalifikowanym później przez sąd jako broń palna. Łącznie zrabował 15 920 zł, z których odzyskano tylko 2550 zł pochodzących z ostatniego napadu, podczas którego został zatrzymany przez policję. Resztę skradzionych pieniędzy Stefan Wilmont przeznaczył „na taksówki, jedzenie i kasyno” oraz na wyjazd na Wyspy Kanaryjskie.

Przechwałki na siłowni

Z tego, że napada na banki, nie robił w swoim środowisku specjalnej tajemnicy. Na siłowni chwalił się braciom, kuzynowi i kolegom, skąd ma pieniądze. Do napadów przygotowywał się oglądając filmy w Internecie oraz sprawdzając okolicę za pomocą Google Street View. Wybierał takie placówki, przy których mieścił się postój taksówek – bo to właśnie nimi uciekał z miejsca napadu.

Przygotowując się do ostatniego z napadów, dzień przed skokiem, zauważył, że postój, który powinien znajdować się przy upatrzonym przez niego banku, był akurat nieczynny. Dlatego właśnie zwrócił się o pomoc do Tobiasa Ł. (nie miał za to dostać żadnych pieniędzy). Poprosił go, aby zamówił taksówkę, gdy on “pójdzie po pieniądze”. Już po napadzie obaj mężczyźni wsiedli do samochodu i zamówili kurs… pod kasyno. Nie dojechali tam jednak – drogę zajechał im nieoznakowany radiowóz.

Za wszystkie cztery napady został 29 maja 2014 skazany przez Sąd Okręgowy w Gdańsku na karę 5 lat i 6 miesięcy pozbawienia wolności oraz 4000 zł grzywny. Sąd orzekł ponadto nawiązkę w kwocie po 5000 zł dla trzech spośród pokrzywdzonych pracowników placówek, na które napadł. Karę więzienia, na poczet której zaliczono mu trwający od połowy 2013 pobyt w areszcie, odbył w całości; na wolność wyszedł 8 grudnia 2018 r.

Stefan Wilmont: w dobrym stanie psychicznym

W trakcie odbywania kary Stefan Wilmont trzykrotnie starał się o warunkowe przedterminowe zwolnienie, jednak za każdym razem odmawiano mu goWedług niektórych źródeł podczas pobytu w więzieniu, w 2016, zdiagnozowano u niego schizofrenię paranoidalną i poddano leczeniu farmakologicznemu oraz terapii – gdy w jej wyniku stan zdrowia Stefana Wilmonta się poprawił, został on skierowany na leczenie ambulatoryjne. Kilka miesięcy później odmówił przyjmowania leków, choć według opiekujących się nim lekarzy był wtedy w dobrym stanie psychicznym.

Tuż przed końcem kary, 30 listopada 2018, matka Stefana Wilmonta zgłosiła policji, że stan psychiczny jej syna jest zły. Stwierdziła, że czuje się on skrzywdzony wyrokiem, gdyż „napadów dokonał z atrapą broni, a nie prawdziwą bronią”. Winą zaś za swoją sytuację obarczał polityków. Matka przekazała również, że Stefan Wilmont planuje zrobić „coś spektakularnego”, tak „by wszyscy dowiedzieli się o jego krzywdzie”.  

Policja przekazała te informacje Służbie Więziennej, nie podając jednak, że pochodzą one od matki osadzonego. Z tego powodu podjęte działania ograniczyły się do rozmów ze Stefanem Wilmontem i współwięźniami oraz konsultacji psychologicznej, które wykluczyły zagrożenie.

Stefan Wilmont: chciał zrobić coś spektakularnego

Natychmiast po opuszczeniu zakładu karnego Stefan Wilmont udał się taksówką na lotnisko i poleciał do Warszawy. Tam w kasynie przegrał całą resztę pieniędzy otrzymanych z więziennego depozytu (około 2000 zł), po czym pociągiem wrócił do Gdańska i do dnia zamachu przebywał u rodziny. Po nocy spędzonej w stolicy wrócił Pendolino do Gdańska. Za jazdę bez biletu otrzymał mandat. Po powrocie większość czasu spędził w domu

Jeszcze przed okrutną zbrodnią wybrał się w jedno z miejsc publicznych w Gdańsku, aby “zrobić coś spektakularnego”. Swoje plany jednak przełożył. Zaatakował dopiero 13 stycznia podczas finału WOŚP. Tam mszcząc się za swoje cierpienie, za które obwiniał polityków, zaatakował prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. 3 ciosy nożem okazały się śmiertelne …

– Około godz. 20 na scenę wtargnęła jakaś osoba. Jako konferansjer czuję się odpowiedzialny za scenę, a widziałem osobę, która na scenie tańczy. Poczułem odpowiedzialność, żeby to zakończyć – opowiadał w sądzie prowadzący imprezę mężczyzna

Już po ataku konferansjer zobaczył prezydenta Adamowicza, który siedział na skrzynce na scenie. – Widziałem, że jest źle. Chciałem nawiązać z nim kontakt. Prezydent patrzył na mnie. Stałem nad nim. Z jego oczu czytałem, jakby pytał dlaczego – kontynuował zeznanie.

Ciosy widziała cała Polska

– On doskonale zaplanował morderstwo prezydenta Pawła Adamowicza. Świadczą o tym poszczególne elementy. Najpierw nie stoi wśród publiczności. Dzięki temu, że zdobył identyfikator z napisem media, przedostaje się w pobliże swojej ofiary. Od samego początku dobrze wie: po czyją głowę przyszedł. Ustawia się od strony gości, od strony sceny. Przyczaja się na schodach, czyli tam, gdzie co najwyżej mogą stać przedstawiciele mediów. Wie dobrze, że nie może stać z innymi na scenie, bo tam mogą przebywać organizatorzy i goście. I na schodach wyczekuje odpowiedniego momentu – mówił w rozmowie z Wirtualną Polską dr Paweł Moczydłowski, który kierował w latach 90-tych Centralnym Zarządem Zakładów Karnych w Polsce.

Stefan Wilmont: zło ma konkretną twarz

Sąd, skazując zabójcę Pawła Adamowicza na dożywocie, zdecydował się upublicznić jego wizerunek i nazwisko. Powołano się przy tym na ważny interes społeczny. Prof. Piotr Kruszyński, karnista z Uniwersytetu Warszawskiego przyznaje w rozmowie z Interią, że zdarza się to bardzo rzadko, tylko “w przypadku naprawdę bardzo bulwersujących opinię publiczną zbrodni”. – Moim zdaniem sąd postąpił jak najbardziej słusznie – komentuje. – Sąd chciał pokazać, że zło ma konkretną twarz – dodaje.

Sąd, ogłaszając wyrok, wyraził także zgodę na publikację danych i wizerunku oskarżonego. Powołał się przy tym na ważny interes społeczny. – Stefan Wilmont popełnił zbrodnię bez precedensu w historii Polski – mówiła przewodnicząca składu orzekającego Aleksandra Kaczmarek.

Dziennikaka portalu interia.pl zapytała  prof. Piotra Kruszyńskiego, adwokata, karnistę, wykładowcę Uniwersytetu Warszawskiego o to, jak często się to zdarza i w jakich sytuacjach. 

To była brutalna zbrodnia

– Sąd ma prawo upublicznić wizerunek i nazwisko skazanego, choć bardzo rzadko się to zdarza. Sąd decyduje się na to tylko w wyjątkowych sytuacjach, w przypadku naprawdę bardzo bulwersujących opinię publiczną zbrodni. Tak było tym razem – mówi Interii prof. Kruszyński.

– W przypadku zabójstwa Pawła Adamowicza mieliśmy do czynienia ze zbrodnią brutalną, popełnioną celowo na oczach całej Polski, w czasie trwania finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i jego momentu kulminacyjnego, czyli “Światełka do nieba”. Zabójcy zależało na rozgłosie i na tym, by jak najwięcej ludzi zobaczyło jego koszmarny czyn. Sąd, upubliczniając jego wizerunek, opowiedział się za tym, by wszyscy zobaczyli, kto za to odpowiada. Że zło też ma konkretną twarz – podkreśla.

Profesor Kruszyński nie ma wątpliwości, że sąd w tej sprawie podjął właściwą decyzję. – Moim zdaniem sąd, upubliczniając wizerunek skazanego i tłumacząc to ważnym interesem społecznym, postąpił jak najbardziej słusznie – zaznacza karnista. 

Więcej o procesie i wyroku przeczytasz TUTAJ

Żródło: trójmiasto.pl, wp.pl, gazeta.pl, interia.pl,

Fot. pixabay.com