Steve Irvin: Ujarzmił gady, zabiła go ryba

Steve Irvin szokował świat swym podejściem do dzikich zwierząt. Potrafił karmić krokodyle tak, jak karmi się gęsi i to jeszcze mając na ręku miesięcznego syna Roberta. Choć Irvin aktorem nigdy nie był, to jednak zasłynął jako gwiazda kręconego od 1996 roku przyrodniczego serialu dokumentalnego „Łowca krokodyli”. Zarówno w życiu, jak i w filmie przyrodnik znakomicie radził sobie z gadami. Krokodyle jadły mu z ręki, jednak spotkania z płaszczką Steve nie przeżył. Zmarł po ataku ryby zaliczanej do najspokojniejszych zwierząt na świecie. 

Wypadek zdarzył się we wrześniu 2006 roku, gdy Steve Irvin wraz z Philippem Cousteau pracowali nad przyrodniczym filmem o najbardziej niebezpiecznych zwierzętach oceanu. Zdjęcia kręcono na Wielkiej Rafie Koralowej niedaleko Port Douglas w Australii, jednak zła pogoda sprawiła, że filmowcy musieli przerwać pracę. Na Steve’a nie podziałało to najlepiej. Nudził się i w końcu wpadł na pomysł, by przerwę wykorzystać na realizację podwodnych zdjęć do dziecięcego programu przyrodniczego swej córki Bindi. 4 września, około godziny 11. czasu miejscowego, opuścił wraz z operatorem Justinem Lyonsem łódź, która była ich bazą i wypłynął pontonem na ocean.

Obaj zeszli pod wodę, gdy dostrzegli pływającą po płytkich wodach rafy koralowej ogromną płaszczkę. Z początku wszystko przebiegało zgodnie z planem. Irvin podpływał do ryby, kamerzysta zaś kręcił ujęcia, w pewnym jednak momencie płaszczka najwyraźniej poczuła się zagrożona, zaatakowała bowiem Irvina swą najgroźniejszą bronią – umieszczonym na końcu ogona kolcem jadowym. W ciągu zaledwie kilku sekund wielokrotnie ugodziła nim Steve’a, po czym odpłynęła.

***

Jad płaszczki nie jest dla człowieka zabójczy. Ukłucie żądłem tej ryby można przeżyć, ale Steve Irvin miał pecha. Jadowita ogończa ugodziła go swym kolcem jadowym w klatkę piersiową i to w okolice serca. Natychmiastowa pomoc, jakiej udzielił przyrodnikowi Lyons na niewiele się zdała. Irvin zmarł zaraz po przewiezieniu na łódź, a ostatnie wypowiedziane przez niego słowo brzmiało „umieram”. 

„Łowcę krokodyli” pochowano na terenie jego „Australia Zoo” w stanie Queensland. Mimo że Lyons sfilmował scenę jego śmierci, materiał ten nigdy nie został ujawniony, podobnie jak wyniki sekcji zwłok. Dało to oczywiście asumpt do plotek. Mówiono, że w chwili swej śmierci Irvin był pod wpływem silnych środków halucynogennych uzyskiwanych z tzw. „ekologicznych grzybków”. Fakt ten miał ponoć przyczynić się do ataku płaszczki i do śmierci przyrodnika.

Nie tylko Steve Irvin

Wielu ludzi marzy, by stać się gwiazdą kina. Według ich wyobrażeń świat aktora, reżysera lub operatora to sława, nagrody, podróże i życie w luksusie. Takie panuje przekonanie, a tymczasem rzeczywistość często bywa gorzka. Problemy zaczynają się już na planie filmowym. Przygotowania do kręcenia filmu trwają godzinami. Wielokrotnie powtarzane ujęcia męczą. Noszenie niektórych kostiumów i charakteryzacji bywa mordęgą. A sceny pościgów, pojedynków i walk niejednokrotnie kończą się ciężkimi obrażeniami, a nawet śmiercią. Doświadczył tego nie tylko Alec Baldwin. Pechowców było w przeszłości dużo więcej. Okazuje się bowiem, że historia śmiertelnych wypadków na planie filmowym jest tak długa, jak historia kinematografii.

Interesują Cię podobne historie? Sięgnij po Detektywa 3/2022 (tekst Pawła Pizuńskiego pt. „Śmierć w blasku fleszy”). Cały numer do kupienia TUTAJ.