Strzałki: czy strzelał żołnierz Specnazu?

Strzałki, niewielka wieś na południu Mazowsza, jeszcze nigdy nie przeżyła takiego dramatu. W środku żniw, na polu, leżały ciała dwóch rolników. Pokryte były krwią. Wezwany na miejsce lekarz pogotowia stwierdził zgon. Ofiary były skrępowane, miały rany postrzałowe. Kto i dlaczego ich zamordował? Na rozwiązanie tej zagadki trzeba było długo czekać. Ponad ćwierć wieku.

Przed rokiem mazowiecka policja pochwaliła się dużym sukcesem.  Funkcjonariusze z „Archiwum X” Komendy Wojewódzkiej Policji  w Radomiu, ustalili mężczyznę, odpowiedzialnego za podwójną zbrodnię popełnioną w 1994 roku, na polu w gminie Nowe Miasto nad Pilicą. Od tamtych dramatycznych zdarzeń minęło ponad ćwierć wieku. Wydawało się, że śmierć dwóch rolników nigdy nie zostanie wyjaśniona. W tej zagadkowej sprawie sporządzono akt oskarżenia.

Lipiec 1994 roku był wyjątkowo upalny. Tak gorącego miesiąca nie było od początku obserwacji pogodowych, a są one prowadzone od końca XVII wieku. W taki skwar nie sposób było wytrzymać długo na powietrzu, dlatego kto tylko mógł, ruszał do pracy bladym świtem. Nie inaczej było w gospodarstwie Stanisława W., we wsi Strzałki (woj. mazowieckie).

Piątek, 29 lipca 1994 roku, od rana zapowiadał się na ciężki, pracowity dzień. Mężczyzna, podobnie jak wielu innych sąsiadów, wstał kilka minut po  godzinie 4 nad ranem. Z porannym świtaniem wstawało się niechętnie i opornie, choć wschody słońca nad polami i łąkami zamglonymi od parującej rosy były wyjątkowo malownicze. Jednak o tej porze nikt nie zastanawiał się nad pięknem otaczającego krajobrazu, gdy przed nim było wiele godzin ciężkiej pracy. Wypił kawę, zjadł śniadanie, po czym zajął się codziennymi pracami w gospodarstwie: nakarmił kury i kaczki, napoił krowy i wyprowadził je na pastwisko. Spieszył się z robotą, bo na 6. rano umówiony był ze swoim kuzynem, Bogusławem S., który miał mu pomóc w pracach polowych.

Strzałki: Będę na was czekała

Na polu Stanisława kombajn skosił zboże kilka dni wcześniej. Tego dnia mieli zebrać słomę, która elegancko opakowana leżała na suchym jak popiół ściernisku. Bogusław i Stanisław byli kuzynami, od lat pomagali sobie nawzajem w pracach polowych. Z samego rana obaj panowie pojechali traktorem z dwoma przyczepami na pole w okolicach wsi Strzałki, by zwieźć słomę. Potem planowali zrobić to samo ze słomą, leżącą na jego polu, w oddalonej o kilka kilometrów wsi Wierzchy.

Nie byli sami, towarzyszyła im ciotka Bogusława – Katarzyna. Umówili się, że pojedzie z nimi traktorem na pierwsze pole,  po czym wróci piechotą do swojego domu, bo tam właśnie Bogusław miał przywieźć słomę z pola.

Początkowo wszystko szło zgodnie z planem. W trójkę pojechali na pole, tam razem ładowali słomę na przyczepę. Uwinęli się dość sprawnie, bo cała robota zajęła im niespełna półtorej godziny.

– Teraz wy to wszystko dokładnie zawiążcie, zabezpieczcie, a ja już lecę do domu i będę na was czekała – rzuciła ciotka na pożegnanie.

Ki diabeł, gdzie mogą być?

Przejście 2 kilometrów zajęło jej trochę więcej niż kwadrans. Musiała dotrzeć przed mężczyznami, otworzyć bramę i drzwi stodoły, chciała też przygotować dla nich coś do jedzenia i picia. Byli na pewno zmęczeni. Bardzo się spieszyła, oni jednak nie nadjeżdżali.

– Co się stało? Przecież powinni już być. Czyżby coś im się stało? – po głowie chodziły jej różne myśli. – Może traktor się zepsuł? Może snopki spadły i układają je na nowo? Może zatrzymała ich policja do kontroli i do czegoś się przyczepiła – próbowała usprawiedliwić ich nieobecność.

Ile jednak można czekać! Godzinę później wsiadła na rower i pojechała na pole, gdzie zostawiła ich dwie godziny wcześniej. Stamtąd do jej gospodarstwa prowadziła jedyna droga, nie było więc możliwości, by minęli się niezauważeni.

Kilka minut później dojechała na miejsce. I pierwsze zaskoczenie: nie było ani ciągnika z przyczepą, ani rolników. Pole było posprzątane ze słomy.

– Ki diabeł, gdzie oni mogą być?! – zaczęła się zastanawiać. – Pewnie pojechali do Wierzchów, na drugie pole, ale po co? Przecież obie przyczepy były zapełnione w połowie, dużo więcej już stamtąd by nie zabrali. Zresztą umawiali się ze mną, że zostawią u mnie pierwszą słomę, a potem z pustymi przyczepami pojadą na drugie pole, po kolejną porcję. Dlaczego zmienili te ustalenia?

Znaki zapytania

Wszystko to wyglądało dziwnie i zagadkowo. Pani Katarzyna nie miała czasu i siły, by jechać rowerem do Wierzchów. Wróciła do domu i poprosiła sąsiada, by tamten samochodem pojechał sprawdzić na miejscu i wyjaśnić, co się dzieje. Nie było go kilkanaście minut.

– Nie ma tam ani ciągnika, nie ma też ich, na polu leży słoma i czeka na zwiezienie – oznajmił zdezorientowanej kobiecie.

Można szukać dwóch mężczyzn, ale żeby zniknęli razem z traktorem z dwoma przyczepami, to naprawdę mało prawdopodobne!

Pani Katarzyna pojechała jeszcze raz na pole pod Strzałkami. Było ono w kształcie litery „L” . Może ciągnik stał w tej części, która jest niewidoczna z drogi. To był strzał w dziesiątkę. Uspokoiwszy skołatane nerwy, oparła rower o przydrożne drzewo i zaczęła iść miedzą w kierunku maszyny. Zaczęła wołać obu mężczyzn po imieniu, ale nikt jej nie odpowiadał. Kiedy podeszła na kilka metrów przed traktor, zobaczyła zarysy jakichś postaci. Szła dalej. Tamtego widoku nigdy nie zapomni!

Mężczyźni leżeli na rżysku, bez znaku życia, tuż obok zaparkowanego traktora. Mieli zdjęte koszule, skrępowane ręce, a z ich głów wypływały stróżki krwi.

Uważajcie na psychopatę!

Wiadomość o podwójnej zbrodni błyskawicznie rozeszła się wśród mieszkańców. Zanim pani Katarzyna dotarła do pierwszych sąsiadów, którzy posiadali w domu telefon, zdążyła o tym powiedzieć kilku mijanym osobom. Minął kwadrans, zanim dojechały radiowozy i karetka pogotowia. Lekarz stwierdził zgon obu mężczyzn. Z pobieżnych oględzin wynikało, że śmierć nastąpiła 2-3 godziny wcześniej. Jak orzekł biegły w obu przypadkach oddano jeden strzał, z tzw. „przyłożenia”.

– Nie mieliśmy wątpliwości, że była to zbrodnia wykonana z zimną krwią. Nie było żadnych śladów walki czy przemocy, tak jakby zabójca podszedł do nich na polu, kazał zdjąć koszule, skrępował im ręce, a potem dokonał egzekucji: przyłożył broń do głowy i pociągnął za spust. Trudno było nam pojąć, dlaczego mężczyźni nie bronili się, dlaczego tak posłusznie poddali się żądaniom zbrodniarzy – relacjonował początek śledztwa jeden z radomskich policjantów.

Strzałki: Psychoza strachu

Zapowiadało się trudne śledztwo. Nie było żadnego punktu zaczepienia, nieznany był motyw podwójnego zabójstwa, nie było świadków, nikt nie słyszał strzałów, co tłumaczono użyciem przez zabójcę tłumika przez zabójcę.

W okolicy zapanowała psychoza strachu. Ludzie bali się wychodzić na pola, wieczorem starali się siedzieć w domach, każdy obcy idący drogą albo zachodzący do miejscowego sklepu spożywczego traktowany był podejrzliwie. Obcy ludzie, którzy przyszli do kościoła na niedzielną mszę świętą, wzbudzili niezdrową sensację. Kilka godzin później okazało się, że przyjechali oni w odwiedziny do jednego z mieszkańców Strzałek. 

Stanisław W. i Bogusław S. cieszyli się doskonałą opinią. Pracowici, chętnie pomagali innym, kiedy trzeba było – udzielali się społecznie. Nie mieli wrogów, nie prowadzili dziwnych interesów, nie obracali się w podejrzanym towarzystwie. Praca, dom, rodzina: szare, zwykłe życie mężczyzny na wsi. Kto i dlaczego ich zabił?

Kilku świadków widziało tamtego poranka dwóch mężczyzn, którzy lokalnymi drogami podążali w kierunku szosy Rawa Mazowiecka – Nowe Miasto. Na przystanku autobusowym jeden z nich dopytywał się o połączenia autobusowe, mówił, że on i jego kolega są Ukraińcami, którzy pracują dorywczo u miejscowych rolników. Ten drugi nie odzywał się ani słowem – najprawdopodobniej był głuchoniemy. Mężczyźni zachowywali się dość nerwowo. Niezbicie ustalono, że spod Strzałek pojechali do Rawy Mazowieckiej, a stamtąd do Mszczonowa. Tam urywał się po nich trop i nigdy nikt już ich w tamtej okolicy nie widział.

Strzałki: policyjne tropy

Śledczy ustalili, że kilka dni przed zabójstwem we wsi Strzałki pojawiło się dwóch, nieznanych mężczyzn. Prawdopodobnie Ukraińcy bądź Białorusini. Chodzili od gospodarstwa do gospodarstwa, zaczepiali rolników pracujących na polu. Łamaną polszczyzną pytali, czy nie znalazłaby się dla nich jakaś praca, ale nikt nie chciał przyjąć ich do roboty. Nieznajomi byli także u Bogusława S., ale on również nie był zainteresowany ich propozycją.

Policja nie wykluczała, że być może wychodząc z obejścia S., próbowali coś ukraść, a kiedy gospodarz to zobaczył, poszczuł ich psami albo w inny sposób wyraził swoje niezadowolenie… I wtedy „ci obcy” postanowili się zemścić!

Jak jednak ich odnaleźć, skoro nieznana była tożsamość, a dochodzeniowcy dysponowali bardzo ogólnikowym portretem pamięciowym mężczyzn, którzy z podwójnym zabójstwem nie musieli przecież mieć nic wspólnego! Póki co była to tylko niczym nie poparta hipoteza. Dzięki pracy operacyjnej funkcjonariuszy, udało się nawet ustalić tożsamość poszukiwanych. Byli to dwaj mieszkańcy byłego Związku Radzieckiego, którzy w 1991 roku wyjechali za granicę w celach zarobkowych. Jeden z nich był karany za pospolite przestępstwa kryminalne. W 1994 roku przebywali w Polsce, potem wyjechali do Armenii, Austrii, najprawdopodobniej Izraela… Od kilkunastu lat nie było na ich temat żadnych informacji, a ponieważ nigdy nie pobierano od nich linii papilarnych, była nikła szansa, by przypadkowo wpadli w ręce organów ścigania.

Pytanie o motyw

Nigdy nie udało się ustalić miejsca ich pobytu. Zaginął po nich wszelki ślad, dochodzenie utknęło w martwym punkcie. W kwietniu 1996 roku, z powodu niewykrycia sprawców, dochodzenie zostało umorzone.

Najprostszy, nasuwający się nawet laikom motyw zbrodni, to zemsta przybyszy ze Wschodu, którzy pojawili się w tamtej okolicy w poszukiwaniu pracy. Przybyli do gospodarstwa któregoś z denatów, zostali przez niego źle potraktowani, w desperacji postanowili się zemścić kilka dni później. Zemsta zemstą, jednak nie mieści się w głowie, by tylko z tego powodu zabić dwóch niewinnych mężczyzn. A jeśli nawet ci dopuścili się takiego okrucieństwa, to dlaczego zdjęli im koszule, dlaczego skrępowali im ręce? Działanie bardzo trudne do wyjaśnienia z psychologicznego punktu widzenia… Możliwe, że ich celem było skierowanie śledztwa na ślepy tor! „Zwykły” człowiek dla zemsty raczej by nie ryzykował, tym bardziej że przybysze ze Wschodu pytali o pracę również innych gospodarzy w okolicy i tam również nic im nie zaproponowano. Dlaczego zatem zemścili się na tych, a nie innych rolnikach?

Chyba że sprawa ma jeszcze jakieś drugie dno i zabójcami kierowały motywy, które nikomu nawet nie przychodzą do głowy. Nie można wykluczyć, że obaj panowie ze wsi Strzałki znaleźli się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. Być może byli świadkami czegoś, czego nie powinni widzieć (lub choćby jeden z nich) i dlatego zginęli. Policja badała również ten trop, analizując poważniejsze sprawy kryminalne z tamtego regionu (porwania, szantaże, przestępczość gospodarcza), jednak nie udało się znaleźć żadnego punktu zaczepienia.

Do akcji wkracza Archiwum X

W 2005 roku w strukturach mazowieckiej policji, powołano specjalną grupę policjantów z długoletnim doświadczeniem pracy w pionie kryminalno-dochodzeniowym, którzy mieli zająć się ustalaniem sprawców niewyjaśnionych w przeszłości zabójstw – tzw. „Archiwum X”. Śledczy zajęli się m.in. podwójną zbrodnią we wsi Strzałki.

– W czasach, gdy doszło do tej zbrodni, nie było możliwe przeprowadzenie testów DNA. Wykonano tylko badania krwi pobranej ze sznura, którym było związane siano. Teraz udało nam się znaleźć coś, z czego można wyizolować ślad DNA – opowiadał jeden z funkcjonariuszy.

Początkowy entuzjazm został szybko opanowany, bo taki kod DNA nie istniał w policyjnych archiwach i nie przełożył się na wytypowanie podejrzanego o zabójstwo we wsi Strzałki.

Bracia S. i ich dokonania

Przez pewien czas jako potencjalnych sprawców typowano groźnych bandytów – braci S., którzy swego czasu na miejscu dwóch przestępstw, na Mazowszu, zastrzelili pięć osób. W jednym ze zdarzeń pod Siedlcami, w którym zastrzelili trzy osoby, samochód, w którym wieźli zwłoki, wpadł do rowu. Poszli do rolnika, prosząc o pomoc w wyciągnięciu ich auta traktorem. Udawali przy tym, że mówią z obcym, wschodnim akcentem, aby właściciel traktora skojarzył ich z przybyszami zza Buga.

– Bezwzględni, silni wysportowani mężczyźni, bez wyrzutów sumienia z pewnością daliby sobie radę z dwójką rolników, którzy nie mieli żadnej zaprawy fizycznej. Bracia nie znali litości. Wystarczyło krzywe spojrzenie, złe słowo, a byli gotowi srogo się zemścić – scharakteryzował ich jeden z policjantów.

Przestępczą działalność zaczynali, jak wielu im podobnych lekkoduchów, od włamań do sklepów spożywczych i drobnych kradzieży. Szybko stali się „sławni” w lokalnym półświatku – zasłynęli z bezwzględności, zyskując tym uznanie w oczach kumpli z przestępczego półświatka. Bez większych problemów udało im się zorganizować kilkunastoosobową bandę, która wymuszała haracze, a opornym podpalała domy. Z czasem zaczęli zabijać Bogu ducha winnych ludzi.

W nocy z 15 na 16 września 1997 roku kierowana przez nich grupa napadła na bogatą rodzinę właściciela ubojni spod Garwolina. Zaatakowali, gdy domownicy poszli spać. Bandyci weszli przez okno. Szaleli po willi, torturując domowników. Bili ofiary sztachetami wyrwanymi z płotu i metalowymi rurkami. Podtapiali 15-letnią dziewczynę i jej 87-letnią babcię. Szczególnie uwzięli się na dwóch synów państwa G. – jeden miał 22 lata, drugi był o 11 lat starszy. Gdy jednemu z napastników zsunęła się z głowy kominiarka, S. nie zastanawiając się, zaczął strzelać do synów państwa G. Jeden zginął na miejscu, drugi zmarł w drodze do szpitala.

Strzałki: policja się nie poddaje

Napastnicy ukradli z domu gotówkę i trochę biżuterii. Wartość całego ich łupu nie przekroczyła tysiąca złotych, choć spodziewali się setek tysięcy złotych i nie wiadomo jakich skarbów. Rok później zamordowali dwóch kompanów i narzeczoną jednego z nich. Wszystko dlatego, że mężczyźni po wódce w pubie zbyt chętnie chwalili się swoją przestępczą działalnością. Za zbyt „długi język” tamci zapłacili życiem.

Choć bezwzględność braci S. jak ulał pasowała do portretu psychologicznego zabójców ze Strzałek, to ponad wszelką wątpliwość można było stwierdzić, że nie mieli oni związku z podwójnym zabójstwem latem 1994 roku. Sprawa była nadal nierozwiązana!

Śledczy nie rezygnowali i wciąż prowadzili działania operacyjne. Jakie? To na razie musi jeszcze pozostać tajemnicą. Naszą ciekawość musi zaspokoić, póki co, lakoniczny komunikat: „Wykonane w tej sprawie czynności naprowadziły śledczych na trop 53-letniego obywatela Ukrainy. Dalsze ustalenia prowadzone przez policjantów i prokuratorów pozwoliły na przedstawienie mu zarzutów. 53-latek został doprowadzony do Prokuratury Okręgowej w Radomiu, gdzie usłyszał zarzut zabójstwa, za co może mu grozić nawet dożywotnie więzienie. Mężczyzna został tymczasowo aresztowany przez sąd na 3 miesiące”.

Po 11miesiącach zmienił się status zatrzymanego mężczyzny. Z podejrzanego stał się oskarżonym. Nadal niewiele o nim wiadomo. 54-letni dziś mężczyzna nie przyznał się do winy. Zapewnia, że nigdy nie był w Polsce i dlatego nie ma nic wspólnego z tą sprawą. Z ujawnionych przez prokuraturę informacji wynika, że jako młody mężczyzna odbył przeszkolenie w jednostkach specnazu, tj. siłach specjalnych wojsk radzieckich. O jego winie i karze zdecyduje Sąd Okręgowy w Radomiu.

Leon Madejski

Fot. pixabay.com