Suraż: ukrywał się za wielką wodą. Wyrok po latach

Lata 90. XX wieku nie dla wszystkich były dobrym czasem. Kraj po transformacji ustrojowej nadal podnosił się na nogi, o pracę nie było łatwo. Wiele osób decydowało się wtedy na emigrację, a jednym z obieranych kierunków były Stany Zjednoczone, szczególnie popularne wśród mieszkańców Podlasia. Szczęśliwcy posiadający krewnych za oceanem wyjeżdżali właśnie tam, bardziej lub mniej legalnie. Inni brali udział w popularnej loterii, w której nagrodą była tzw. zielona karta, umożliwiająca legalny pobyt i pracę na terenie USA.

W latach 90. ubiegłego stulecia do Stanów Zjednoczonych wyjechała rodzina Barbary L. z podlaskiego Suraża. Kobieta zamieszkała tam wraz z mężem Stanisławem i trójką ich dzieci. Mimo dużej odległości, czasami odwiedzali rodzinny kraj. Nie inaczej było w roku 2000, ale wtedy Barbara przyleciała do Polski sama. Miała do odebrania właśnie zieloną kartę i przy okazji planowała odwiedzić pozostałych w kraju krewnych. Razem ze Stanisławem zdecydowali, że nie będą się pozbywać dotychczasowego domu w Surażu, więc kobieta miała się gdzie zatrzymać.

Suraż. Nocny pożar

Barbara miała w Surażu liczną rodzinę. Naprzeciwko jej domu mieszkał brat stryjeczny jej męża, wraz z żoną i 15-letnim synem. Nie utrzymywali może zbyt zażyłych relacji, ale od czasu do czasu spotykali się. 52-latka nie mogła przypuszczać, że to właśnie z tej strony czyha na nią największe zagrożenie.

16 lipca 2000 roku jeden z sąsiadów Barbary L. przebudził się w nocy. Coś go skłoniło do tego, by wstać i wyjrzeć przez okno. Widok go nieco przeraził. Zobaczył, że z domu sąsiadki wydobywają się kłęby dymu. Natychmiast wezwał straż pożarną i pobiegł do kolejnego sąsiada, by powiadomić go o zagrożeniu. Obudził go i razem udali się pod dom państwa L. Mężczyzna wiedział, że Barbara przyleciała do Polski i najprawdopodobniej jest w środku.

Około godziny 4 nad ranem na miejscu zjawiła się straż pożarna. Zanim to się stało, sąsiedzi wybili jedno z okien domu 52-latki i odważnie weszli do środka. W jednym z pomieszczeń na podłodze leżała Barbara L. Wokół niej była krew. Nie wyglądała, jak ofiara pożaru, ale morderstwa…

Lekarz stwierdził zgon

Chwilę potem do pomieszczenia szybkim krokiem wszedł lekarz z karetki pogotowia. Zobaczył leżącą na prawym boku kobietę, ubraną w koszulę nocną. Natychmiast odwrócił ją na plecy, sprawdził tętno i oznaki życia. Niczego nie wyczuł. Domyślał się najgorszego, ale mimo to spróbował jeszcze reanimacji. Przerwał ją po jakimś czasie i ogłosił zgon.

Ciało kobiety było w fatalnym stanie. Jasne włosy posklejane, twarz opuchnięta. Wszędzie miała pełno siniaków, otarć, wybroczyn. Lekarz wyczuł kilka złamanych żeber, zauważył złamane żuchwę i nos. Po wewnętrznych stronach ud ujawnił widoczne otarcia, świadczące o tym, że najprawdopodobniej doszło do gwałtu.

Policja domyśliła się, że ktoś zamordował Barbarę L., a następnie wzniecił pożar, by zatrzeć ślady. Ten plan się nie powiódł i to na funkcjonariuszach spoczywał obowiązek odnalezienia sprawcy brutalnej napaści. Śledztwo ruszyło. Technicy zebrali na miejscu odciski palców. Znaleźli także męskie slipy ze śladami nasienia. Nasienie znajdowało się również na ubraniu ofiary. Pobrano próbki do badań.

Funkcjonariusze przesłuchiwali okolicznych mieszkańców i pobierali odciski palców do porównania z tymi, znalezionymi na miejscu zbrodni. Nie dawało to jednak żadnych efektów. W międzyczasie patolog sporządził raport z sekcji zwłok. Obrażenia, które odniosła mroziły krew w żyłach i przedstawiały horror, przez jaki Barbara L. przeszła w ostatnich godzinach swojego życia.

Napastnik zerwał z kobiety część piżamy i obnażył jej piersi. Bił ją bez opamiętania i z ogromną siłą. Odniesione rany świadczyły o tym, że zabójca wręcz skakał po ciele 52-latki. Miała obrażenia w okolicach szyi, głowy i ramion. Podczas ataku kilkukrotnie traciła i odzyskiwała przytomność. Według śledczych w pewnym momencie Barbarze udało się wyrwać oprawcy i próbowała uciec. Świadczyły o tym krople krwi wsiąknięte w dywan oraz włosy znalezione na meblach. 52-latka nie zdołała  jednak uciec.

Napastnik dopadł ją, złapał za włosy i zaczął uderzać jej głową o podłogę. Potem ponownie na nią usiadł i dusił. Zacisnął ręce na jej szyi, przez co ofiara dusiła się krwią spływającą z jej warg, języka i nosa. Nie zamierzała się jednak poddać. Ponownie udało się jej oswobodzić i skierować w stronę przedpokoju, ale tam napastnik dopadł ją po raz kolejny. Tym razem osiągnął cel. Zaczął ją gwałtownie bić przy użyciu parasola i drewnianej rakiety tenisowej. Tego umęczony organizm Barbary już nie wytrzymał. Kobieta zaczęła się dusić i w końcu umarła.

Śledztwo w sprawie jej zabójstwa nie było łatwe. Z zebranego materiału dowodowego nie wynikało wiele. Pracującym przy tym dochodzeniu mundurowym ciężko było ustalić choćby podejrzanych o to, kto mógł dokonać tak brutalnej zbrodni. Wszelkie domysły prowadziły donikąd, nikogo nie udało się aresztować, dzięki zgromadzonym dowodom.

Z ustaleń śledczych przed kilkunastu laty wynikało, że feralnego dnia nic nie zapowiadało tragedii. Rano Barbarę L. odwiedziły dwie koleżanki, z którymi pogawędziła przy herbacie, a następnie udała się do swojej mamy. Barbara L. miała tego dnia jeszcze umówione spotkanie z dzierżawcą, który uprawiał należące do rodziny pole podczas ich nieobecności. Kobieta była widziana też w sklepie, natomiast wieczorem odwiedziła sąsiadów, z którymi wypiła w ogródku kawę. Do swojego domu wróciła około godziny 21. Czy już wtedy coś ją niepokoiło? Czy może czegoś się bała? Mogło tak być bo dzień przed śmiercią przyznała mężowi, że ma wrażenie, jakby ktoś chodził po werandzie. Wyjrzała przez okno, jednak nikogo nie zauważyła.

– Czuła, że ktoś był na balkonie i ją obserwuje – wspominał po latach syn pani Barbary w programie „Magazyn śledczy”.

Jedną z osób, którym w 2000 roku pobrano odciski palców, był Krzysztof L., syn brata stryjecznego męża ofiary, którego rodzina mieszkała naprzeciwko domu państwa L. w miejscowości Suraż. Jednak krótko po tym zdarzeniu, Krzysztof L. zniknął z miasteczka. Jakiś czas później okazało się, że nastoletni chłopak, z pomocą rodziny, wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Policja straciła go z pola widzenia, a nie miała wobec niego konkretnych podejrzeń i tym samym dowodów na to, że mógł mieć udział w zabójstwie ciotki. Tym samym nie mogła go oficjalnie poszukiwać ani żądać od innego państwa wydania go w ręce śledczych.

W 2002 roku, kiedy od jakiegoś czasu nie było już żadnych postępów w śledztwie, zdecydowano o jego umorzeniu z powodu niewykrycia sprawcy. W trakcie dochodzenia nie ustalono nawet motywu zbrodni, wykluczono jedynie rabunek, bo z domu ofiary nic nie zginęło, a oprawca pozostawił jej nawet biżuterię, którą miała wtedy na sobie.

Z takim rozwiązaniem nie mogła się pogodzić rodzina zamordowanej, dla której ważne było ustalenie sprawcy, by mogli osiągnąć chociaż częściowy spokój i przeżyć żałobę po matce i żonie. Wyznaczyli nawet nagrodę za wszelkie informacje, które mogłyby pomóc w odnalezieniu mordercy. Wynajęli też znanego prawnika, by nadal prowadził działania mające ten sam cel – ujawnienie sprawcy mordu. Ale przez wiele lat nie pojawiły się żadne nowe informacje w tej sprawie.

Do przełomu doszło dopiero w 2012 roku. Wtedy jeden z mieszkańców Suraża zwierzył się Wojciechowi, synowi zamordowanej, że najprawdopodobniej zna nazwisko osoby, która zabiła mu matkę. Mężczyźni pracowali w jednej firmie. Kolega powiedział Wojciechowi L., że motyw zabójstwa był seksualny, a sprawca pchnął kobietę na szafkę. Tym sprawcą był Krzysztof L., z którym mężczyzna chodził do jednej klasy. Wojciech L. przekazał te informacje policji, a ta zbadała świadka wykrywaczem kłamstw. Ostatecznie jego zeznania zostały uznane za wiarygodne.

Z jakiegoś powodu śledztwo nie zostało jednak wówczas podjęte. Stało się to dopiero w 2019 roku. Wtedy sprawą zainteresował się małopolski oddział Archiwum X, działający przy Wydziale Zamiejscowym Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizo-wanej i Korupcji Prokura-tury Krajowej w Krakowie. Jednostka ta swoim zasięgiem obejmuje cały kraj. Zezwolenie na podjęcie śledztwa otrzymała od zastępcy Prokuratora Generalnego. Dochodzenie prowadziła przy współudziale Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.

Suraż. Podejrzany w rękach policji

Śledczy, zaznajomieni z zeznaniami złożonymi w 2012 roku, sugerującymi, że zabójcą był 15-letni wówczas Krzysztof L., skupili się na zebraniu dowodów jego ewentualnej winy. Wiedzieli, że mężczyzna mieszka w Stanach Zjednoczonych, więc podstawy do przeprowadzenia ekstradycji do Polski musiały być solidne.

Chcesz poznać szczegóły tej sprawy? Sięgnij po reportaż Leny Figurskiej pt. „Ukrywał się za wielką wodą”, opublikowany w miesięczniku „Detektyw 9/2025. Kup TUTAJ