Tajemnicze zaginięcia w Tatrach: góry znają prawdę

Turystyka górska na ziemiach polskich zaczęła rozwijać się w drugiej połowie XIX wieku. Tatry były pierwszym regionem, który stał się modny wśród galicyjskiej inteligencji. W latach 70. XIX stulecia pobudowano pierwsze schroniska, a w następnej dekadzie popularne stało się taternictwo zimowe. Był to okres świetności słynnych przewodników, takich jak Klimek Bachleda, ale wtedy też zaczęło dochodzić do pierwszych dramatów w górach. Tajemnicze zaginięcia w Tatrach mają długą historię…

Po Tatrach krąży wiele opowieści o duchach ludzi, którzy zginęli podczas górskich wspinaczek. Widma zmarłych mają ukazywać się zazwyczaj tuż przed śmiercią kolejnej ofiary. Podobno na Kościelcu słychać pobrzękiwania haków Mieczysława Świerza, który zginął tu 5 lipca 1929 roku. Legenda głosi, że aby uniknąć tragedii trzeba zaprzestać wspinaczki zaraz po usłyszeniu dziwnych dźwięków wydobywających się spod skały. Sposobem na przychylność losu jest poklepanie (pogłaskanie) skały przed wspinaniem albo rozsypanie pokruszonej kostki cukru.

Najgorzej jest, kiedy turysta zobaczy swój olbrzymi cień na chmurze. Wtedy, jak opowiadają starzy górale, nie ma co liczyć, że wróci się cało do chałupy i do rodziny. Inną złą wróżbą jest czarny motyl. Gdy w górach zobaczymy czarnego motyla, to znaczy że gdzieś wśród szczytów właśnie umiera człowiek. Ile w tym jest prawdy,– wiedzą tylko ci, którzy stanęli na granicy życia i śmierci, a jednak cudem się uratowali.

Z Tatrami nie ma żartów i nawet najkrótsza, i z pozoru najłatwiejsza trasa, może się okazać zabójczo trudna. Nic dziwnego, że skalne tatrzańskie szlaki są niemym świadkiem wielu mrocznych i zagadkowych historii. Zaginięcia w Tatrach mają długą historię.

Tajemnicze zaginięcia w Tatrach: Kości nauczyciela

Tajemnicze zaginięcia w Tatrach  zdarzają się niemal od samego początku funkcjonowania Pogotowia. Prawdopodobnie pierwsza interwencja ratowników zakończona kronikarskim zapisem niosących pomoc pochodzi z 6 czerwca 1909 roku. 

Wtedy to rozpoczęły się poszukiwania doktora Ernesta Weissa, 25-letniego nauczyciela gimnazjum. Mężczyzna tydzień wcześniej wybrał się w samotną wycieczkę w rejon Rysów. Zaalarmowani ratownicy przez pięć dni przeszukiwali teren, lecz bez powodzenia.

Ernest Weiss został uznany za zaginionego. Cztery lata później, 24 lipca 1913 roku, na kości i resztki odzieży turysty natknął się Henryk Bednarski, jeden z czołowych przewodników i narciarzy okresu. Szczątki mężczyzny znajdowały się na południowym stoku Rysów, kilkadziesiąt metrów od szlaku prowadzącego do Żabich Stawów.

Przepadła bez śladu

W drugiej połowie sierpnia 1928 roku ze schroniska Tery’ego na Lodowy Szczyt ruszyli Romuald Dowgiałłowicz z Warszawy i krakowianka Lola Hirszówna. Mijały godziny, a turyści nie dawali znaku życia. Ruszyła akcja poszukiwawcza. 

Po kilku dniach znaleziono zwłoki mężczyzny. Ni to siedział, ni leżał. Ratownicy nie odnaleźli na jego ciele żadnych obrażeń, przyjęto zatem, że przyczyną śmierci było zamarznięcie lub atak serca. Szukano również jego partnerki, ale bez powodzenia.

Zarówno polscy jak i czescy strażnicy i żandarmi od 25 do 29 sierpnia przeczesali wszystkie pobliskie żleby, zbocza i doliny, jednak nigdzie nie było nawet śladu po zaginionej kobiecie. Jej szczątki znaleziono dopiero w 1957 roku pod Małym Lodowym Szczytem.

Latem 1945 roku, w pierwszym letnim sezonie tatrzańskim po zakończeniu II wojny światowej, na wycieczkę na Czerwone Wierchy wybrała się Antonina Kwiatkowska, nauczycielka z Łodzi.

“Mimo iż Pogotowie w wielodniowych wyprawach przeszukało cały teren gdzie Kwiatkowską widziano po raz ostatni (Wielka Turnia ponad Doliną Małej Łąki), oraz całe gniazdo Czerwonych Wierchów żadnego śladu po zaginionej nie odnaleziono.

Nierozwiązane śledztwo

Podejrzewano, że kobieta mogła nielegalnie przekroczyć granicę i poprzez Tatry zbiec z kraju, co w tamtym burzliwym okresie nie było wyjątkiem, ale śledztwa polskich i słowackich służb nie znalazły na to żadnych dowodów.

Z Czerwonymi Wierchami związana jest przynajmniej jeszcze jedna tajemnicza historia. 

5 września 1971 roku bez śladu przepadła tu Teresa Kużel. 44-letnia kobieta, ostatni raz widziana w pobliżu Kopy Kondrackiej, rozpłynęła się w tatrzańskim powietrzu.

Również w jej przypadku rozpatrywano możliwość ucieczki na Zachód, ale i tym razem dochodzenie dało wynik negatywny. 

Jasnowidz wskazał na UFO

Niespełna dziesięć lat później w Tatrach zaginęła para 20-latków. Justyna i Piotr w marcu wybrali się na wycieczkę do Doliny Kościeliskiej. Poszukiwania nie przyniosły rezultatu, dlatego zdecydowano się nawet na niekonwencjonalną metodę zdobycia informacji na temat losów młodych ludzi.

O pomoc poproszono więc jasnowidzów. Dwóch z nich stwierdziło, że Piotra i Justynę… porwało UFO. Brzmi absurdalnie, jednak w czasach zimnej wojny doniesienia na temat rzekomych odwiedzin kosmitów nad Tatrami sporadycznie się zdarzały.

Inne wytłumaczenia zaginięcia 20-latków, bardziej przyziemne, mówiły o tym, że padli oni ofiarą kłusowników lub – ze względu na swoją działalność opozycyjną – służb.

Zaginięcia w Tatrach: sprawa Karola Kozaka

Wiele przypadków ludzi, którzy przepadli w Tatrach bez śladu opisał w książce „W stronę Pysznej” (1976) Stanisław Zieliński. W zagadkowe i tajemnicze incydenty obfitowały pierwsze dekady XX wieku. Szczególnie ciekawe były sprawy zaginionych turystów, których szczątki odnajdywano potem w miejscach uprzednio starannie przeczesanych przez powstały w roku 1909 TOPR. Do tego typu przypadków zaliczano zaginięcie praskiego radcy, Karola Kozaka, do którego doszło w sierpniu 1921 roku w drodze na Rysy. Idąc w towarzystwie swoich dzieci i przyjaciela, odłączył się na chwilę od grupy, dając im do zrozumienia, że potrzebuje „chwili prywatności”.

 Czekano na niego jakiś czas, ale kiedy nie odpowiadał na wołania, bliscy postanowili go poszukać, odkrywając z przerażeniem, że starszy pan dosłownie zniknął! Jego poszukiwania miały bardzo szeroki zasięg, sprawa wyglądała beznadziejnie i poszukiwań wkrótce zaniechano, ale jesienią następnego roku górale poszukujący pod Wołowcem Mięguszowieckim w lesie korzenia litworu (stosowanego w ziołolecznictwie) natknęli się na szczątki Kozaka – w miejscu kilkakrotnie sprawdzanym przez ratowników.

Tajemnicze zaginięcia w Tatrach: prawie jak film…

Niektóre zdarzenia w Tatrach przypominają sceny z mrocznych thrillerów – jak choćby wypadek pod północną ścianą Mięguszowieckiego. 17 marca 1978 roku Urszula L. z dwoma kolegami poszła tam, by zapalić znicz w dniu imienin swego męża Zbigniewa, który dwa lata wcześniej zginął na północnej ścianie wraz z towarzyszącym mu taternikiem. Nie dotarli pod ścianę. Wszyscy troje zostali przysypani lawiną, która załamała lód na stawie i wtłoczyła ich do wody. Lód zamarzł, po kilkunastu godzinach nie było śladu tragedii. Kilkanaście wypraw GOPR nie dało rezultatu, dopiero 18 czerwca, gdy lód stopniał, znaleziono kolejno trzy ciała.

Zaginięcia w Tatrach: na Rysy w sandałach

W najwyższych polskich górach są miejsca, w których częściej niż w innych regionach Tatr, dochodzi do wypadków. Ratownicy TOPR wskazują na:

Giewont – jeden z najlepiej rozpoznawalnych tatrzańskich szczytów, z metalowym krzyżem na samej górze. Pozornie prosty i łatwy do zdobycia, a jednak to tutaj najczęściej dochodzi do wypadków. Wśród tłumu turystów łatwo o poślizg i upadek – wystarczy chwila nieuwagi. Dużo wypadków zdarza się także, kiedy turyści próbują skrócić sobie drogę powrotną, zbaczając ze szlaku.

Rysy – wejście tutaj wymaga już sporego przygotowania kondycyjnego, a nierzadko też sprzętu taternickiego. Zalegające często po zimie płaty śniegu bywają przyczyną lawin i niebezpiecznych poślizgnięć. Nieodpowiedzialni bywają sami turyści, próbując zdobyć Rysy w adidasach, a nawet sandałach.

Świnica – zaliczana jest do najbardziej niebezpiecznych szczytów Tatr. Pozornie łatwo dostępna od strony Kasprowego Wierchu góra stała się miejscem ostatniej wyprawy dla około 30 samobójców i licznych turystów. W czasie burzy lepiej się stąd jak najszybciej ewakuować.

Zawrat – przełęcz na szlaku Orlej Perci w opinii wielu taterników jest najniebezpieczniejszym miejscem Tatr. Wyprawa tutaj pochłonęła już życie około 100 osób. Surowe skały, osypujące się kamienie, łańcuchy i klamry – nic z tych rzeczy nie jest w stanie odstraszyć turystów, którzy co roku tłumnie i w większości bez przygotowania, decydują się zdobyć ten szlak tylko dla orłów.

Kozi Wierch – nietrudno tu o śmiertelny wypadek. Dojście od strony Orlej Perci wymaga taternickich umiejętności. Piłeś? Nie jedź. Nie jesteś taternikiem? Daruj sobie Kozi Wierch.

Granaty – kolejny owiany złą sławą szczyt. Jego zdradliwe żleby, schodzące w kierunku Doliny Gąsienicowej, stały się śmiertelną pułapką dla niejednego turysty. Podcięte stromymi graniami, sprowadzają na manowce zwłaszcza w czasie złej pogody.

Kościelec – jeden z najładniejszych tatrzańskich szczytów, skąd roztacza się wspaniała panorama gór. Zanim jednak ją obejrzymy, trzeba tam wejść stromym podejściem, bardzo zdradliwym, szczególnie kiedy jest oblodzone.

Dwie licealistki przepadły bez śladu w Tatrach. Czytaj TUTAJ

Jolanta Walewska

Źródło: onet.pl, tatry4u.pl, geekweek.interia.pl