Testament niekoniecznie prawdziwy

Ponad 10 lat walczył w sądach. Wygrał dzięki swej determinacji; prokuratura czekała, aż przyniesie dowody „na tacy”. Czy testament ojca był prawdziwy?

Szarpnął linkę silnika, aby uruchomić kosiarkę. Wypielęgnowany ogród był jego dumą, trawa nie mogła wyrosnąć ponad kilka centymetrów. Ewa J-K., od pięciu lat jego towarzyszka życia, zobaczyła przez okno, że leży nieruchomo. Reanimacja lekarza pogotowia okazała się bezskuteczna. 75-letni Jan W. zmarł 25 maja 2010 roku na niewydolność krążenia. 

Kiedy karawan zabrał ciało, rozpaczająca kobieta otarła łzy i zbolałym głosem poprosiła przybyłych do ogrodu przyjaciół, aby towarzyszyli jej w przeszukaniu biurka zmarłego.

– Wiecie, jaka jest moja sytuacja – powiedziała. – Może Jan zostawił dyspozycję co do pogrzebu albo testament, muszę to wiedzieć.

Do gabinetu weszły we trzy: partnerka Jana W., jej znajoma Barbara W. i żona Kazimierza G.,
wieloletniego przyjaciela pana domu. W szufladzie biurka leżała obrączka z monogramem byłej żony zmarłego i 3 tys. zł. Żadnego zapisu majątku nie było. To, co znaleziono, Ewa J-K. schowała do kieszeni.

Na pogrzeb przyszło wielu mieszkańców Nowego Dworu Mazowieckiego. Ale atmosferę żałobnej uroczystości zakłócił pewien incydent. Przed willą W. jego dorosły syn Jacek domagał się od Ewy J-K. kluczy do domu ojca. Konkubina z krzykiem odmówiła, twierdząc, że nie ma on prawnego tytułu.

Zmowa świadków

Jacek W. uznał, że nie będzie się wdawał w prawnicze dysputy z kochanką ojca i złożył w sądzie wniosek o uznanie go jedynym spadkobiercą. Po miesiącu dostał potrzebne orzeczenie. Ale Ewa J-K. nie zamierzała się poddać. Do tego samego Sądu Rejonowego w Nowym Dworze Mazowieckim wystąpiła o zmianę postanowienia w sprawie nabycia spadku przez syna zmarłego. „Nie byłam uczestnikiem postępowania – napisała pod dyktando wnuczki, prawniczki z wykształcenia – nie miałam wiadomości o toczącym się procesie z powództwa Jacka W. A on zataił na rozprawie informację, że istnieje testament jego ojca.”

Powódka przedstawiła stosowny dokument: „Ja Jan Alojzy W.
urodzony w 1934 roku, świadom podejmowanej decyzji i bez przymuszenia oświadczam, że w wypadku mojej śmierci powołuję do całości spadku po mnie Ewę Stefanię J-K., urodzoną w 1944 roku. Równocześnie zobowiązuję moją spadkobierczynię do wypłacenia 150 tys. zł Wioletcie K. za wsparcie, jakiego zawsze mi udzielała. Sporządzono 12 kwietnia 2010 roku w Urzędzie Gminy Wieliszew”.

Adnotacja zastępcy wójta Andrzeja Sz.: „Brak podpisu spadkodawcy jest spowodowany niedowładem jego prawej ręki”. Świadkowie: Zbigniew J. i Lidia D.

***

Podczas procesu Ewa J-K. zeznała:

– Jan był przedwojennym dżentelmenem, on potrafił uszanować kobietę. Bardzo się kochaliśmy. Mnie zależało na nim, nie na majątku. Ale on chciał zabezpieczyć moją przyszłość, bo mam niecały 1 tys. zł renty, a byłam dla niego dobra. Mocno przeżył katastrofę smoleńską, bał się, że i on może stać się ofiarą zamachu, był bardzo za PiS-em. Syn mu kiedyś powiedział przez telefon: „Nie wiadomo, komu i gdzie może spaść cegła na głowę”. 

O testamencie dowiedziała się od swego partnera 12 kwietnia 2010 roku, gdy wrócił z miasta do domu. Nie wiedziała, gdzie był, ale słyszała, jak się zwierzał przyjacielowi domu, Zbigniewowi J., że musi Ewę zabezpieczyć, bo są w nieformalnym związku i jakby co, ona zostanie na lodzie. Na pewno nie był u notariusza, bo już wcześniej mówił, że nie zamierza wydawać pieniędzy na spisanie ostatniej woli. Dokument wręczył jej ze słowami: „Ewuniu, to zabezpieczenie dla ciebie i Wioletki”. 50-letnia Wioletta K. jest jej córką. Swego syna w ogóle nie chciał znać.

– Jan prosił, abym nikomu nie mówiła, że zostawił testament – dodała. – Postąpiłam wedle jego woli.

Na pytanie sądu o szukanie testamentu w dniu śmierci Jana W., Ewa J-K. wyjaśniła, że była wtedy w szoku, nie przypomina sobie, aby uczestniczyła w przeglądaniu szuflad. Pamięta tylko swój ból po znalezieniu w szufladzie 3 tys. zł, bo to były pieniądze przeznaczone na ślub, który planowali wziąć latem.

Kto podpisał testament?

A kim są osoby, które podpisały się na testamencie? Andrzeja Sz. i Lidii D. nie znała. Zbigniew J. od lat przyjaźnił się ze spadkodawcą. On spisywał ostatnią wolę Jana, który po przebytym urazie miał niesprawną prawą rękę. Narzeczony, kiedy był poddenerwowany, bełkotał, nie każdy mógł go zrozumieć.

Druga beneficjentka testamentu, Wioletta K., twierdziła, że testament otrzymała od Zbigniewa J., z którym pozostaje w zażyłej przyjaźni. Nie była zaskoczona wielkością podarowanej sumy: od lat wspierała finansowo matkę i jej konkubenta. Woziła Jana do szpitala, opiekowała się nim. Przed śmiercią pokazał jej testament. Strofowała go, że niepotrzebnie tak się spieszy, będzie żył do 100 lat. 

Zbigniew J.: – Po katastrofie smoleńskiej Jana dręczyły złe myśli. W pewnej chwili zapytał mnie, czy nie znam kogoś w gminnym urzędzie, bo chciałby, bez ponoszenia kosztów, sporządzić testament. Miałem znajomego zastępcę wójta w Wieliszewie, Andrzeja Sz. 12 kwietnia, w dzień przyjęć interesantów, zawiozłem tam Jana. On od czasu udaru nie mógł się posługiwać prawą ręką. Dlatego w obecności świadków dyktował testament, który ja ręcznie spisałem. Z mocy tego dokumentu zostałem ustanowiony wykonawcą ostatniej woli Jana. Kiedy po pogrzebie wyniknęła scysja między synem zmarłego a Ewą J-K., starałem się ich uspokoić, ale nie powiedziałem o treści testamentu, bo to nie była odpowiednia chwila.

***

Andrzej Sz. potwierdził słowa Zbigniewa J. Testament spisano przed nim, jako urzędnikiem samorządowym. Interesanta Jana W. widział pierwszy raz na oczy, a zapamiętał go dlatego, że starszy pan nie mógł się sam podpisać z powodu niedowładu prawej ręki. 

Emerytka Lidia D. też widziała Jana W. tylko raz. O świadkowanie poprosił ją Zbigniew J.; razem pojechali do Wieliszewa. W gabinecie zastępcy wójta interesant dyktował testament, bo był po udarze. Nie pamięta, czy na powitanie uścisnęli sobie dłonie.

Niedowład prawej ręki Jana W. potwierdziła Elżbieta Sz., pielęgniarka środowiskowa. Twierdziła, że dobrze znała tego pacjenta, robiła mu zastrzyki. Z tego względu była częstym gościem w domu Jana. Na krótko przed śmiercią wyznał jej, że sporządził testament i wszystko zapisał swojej kochanej Ewusi. Wspomniał też o sprzedaży samochodu, bo potrzebne były pieniądze na obstalowanie rodzinnego grobowca.

Teczka dowodów

Jacek W. nie czekał na rozstrzygnięcie procesów cywilnych. (Sam też wystąpił z powództwem w sprawie testamentu.) Nie wierzył w przedstawione w sądzie okoliczności pozostawienia przez ojca ostatniej woli. O prawdopodobnym popełnieniu przestępstwa poświadczenia nieprawdy przez funkcjonariusza Urzędu Gminnego w Wieliszewie zawiadomił Prokuraturę Rejonową w Nowym Dworze Mazowieckim.

– Nie mam pewności – zastrzegł się – ale uzasadnione przypuszczenie.

Nie oskarżał gołosłownie. Nim wystąpił do organów ścigania, zebrał teczkę dowodów. Najpierw sprawdził w wieliszewskim Urzędzie Gminy, czy 12 kwietnia 2010 roku został odnotowany w tamtejszym rejestrze testament alograficzny (czyli sporządzony za pośrednictwem innej osoby – przyp. aut.). Nic takiego się nie zdarzyło. Spisania ostatniej woli Jana W. nie potwierdzał też żaden dokument USC.

Kolejne dowody dotyczyły kondycji fizycznej i umysłowej Jana W. na krótko przed śmiercią. 

– Tata do ostatniej chwili życia był aktywny – twierdził Jacek W. – Prowadził samochód, z racji działalności społecznej przygotowywał dokumenty, składał podpisy na przelewach bankowych, polisie ubezpieczeniowej. Proszę zapytać jego lekarza rodzinnego, dr. Piotra U., czy pacjent uskarżał się na niedowład prawej ręki. Prawdą jest, że trzy lata wcześniej przeszedł udar, ale na szczęście lekki, bez trwałych śladów.

Testament podpisany w dziwnym miejscu

Jackowi W. trudno było uwierzyć, że jego sprawnie myślący ojciec, aby spisać testament, szukał odleglej gminy, mając niemal za płotem starostwo w Nowym Dworze Mazowieckim i znajomego starostę. Jeśli już koniecznie chciał ominąć notariusza (co wydaje się nieprawdopodobne, wszak, gdy w 1994 roku dzielił się rodzinnym majątkiem z siostrą, załatwił wszystko przez rejenta), zrobiłby to w swoim mieście, gdzie mieszkał przez całe życie. 

Na koniec swego doniesienia Jacek W. poinformował prokuraturę, że jakkolwiek jego stosunki z ojcem były chłodne (konsekwencja rozwodu rodziców, a następnie braku zainteresowania Jana W. życiem dorosłego syna), wielokrotnie był zapewniany, że jest jedynym spadkobiercą rodzinnej posiadłości. 

Kiedy prokuratura rejonowa postanowiła wszcząć w sprawie śledztwo, Jacek W. zaczął zbierać kolejne dowody popełnienia oszustwa. Nie wierząc w bezwładną rękę ojca (czy to możliwe, aby ktoś, kto nie ma czucia w dłoni, mógł uruchamiać silnik kosiarki?), dotarł do lekarza pierwszego kontaktu, aby uzyskać więcej informacji na temat stanu pacjenta po udarze.

Doktora informacja o chorej ręce zaskoczyła, ale Jan W. rzadko pokazywał się w przychodni; musiał zajrzeć do dokumentacji pacjenta. Kiedy w archiwum odszukał tę teczkę, znalazł tam zastrzeżenie pacjenta złożone przed pielęgniarką środowiskową Elżbietą Sz. Chory nie zgadzał się na udostępnianie komukolwiek jego dokumentacji medycznej. Jedyną upoważnioną osobą była Ewa J-K.

***

Jacek W. złożył kolejny wniosek w prokuraturze. Poprosił o zabezpieczenie w aptece recept, wykupywanych przez ojca. Ewa J-K. powiedziała lekarzowi z pogotowia ratunkowego, który wypisywał akt zgonu, że jej mąż (przedstawiła się, jako żona) cierpiał z powodu licznych dolegliwości. Tymczasem neurolog, który kontrolnie badał Jana W., w związku z przebytym udarem, nie potwierdzał takiego stanu pacjenta. Przepisywane leki nie dotyczyły konkretnego schorzenia, miały jedynie wzmocnić organizm człowieka po siedemdziesiątce.

Dokumentacja medyczna ze Szpitala Bielańskiego z 28 stycznia 2008 roku, kiedy karetka pogotowia przywiozła Jana W. z podejrzeniem udaru, zawierała samodzielny podpis pacjenta zgadzającego się na przetwarzanie jego danych osobowych. Również biegły grafolog stwierdził autentyczność podpisu Jana W. na umowie sprzedaży samochodu osobowego z 16 maja 2010 roku. Wreszcie – samodzielnie wypełnione przez spadkodawcę w maju 2010 roku druki opłat za podatek od nieruchomości wykluczały nawet podejrzenia, że miał niesprawną rękę. 

W karcie pacjenta nie było też wpisu, że pielęgniarka środowiskowa do końca życia Jana W. przychodziła do jego domu, aby zrobić mu zastrzyki. Elżbieta Sz. ostatni raz widziała Jana W. 10 marca 2009 roku.

Nie tylko testament…

Była jeszcze jedna sprawa do wyjaśnienia – sprzedaż samochodu. Syn twierdził, że pojazd ojca został wyprowadzony z posesji po śmierci właściciela, a maczał w tym palce Zbigniew J. za namową Ewy J-K. Konkubina przerobiła datę na dokumencie sprzedaży tak, aby wyglądało, że do transakcji doszło jeszcze za życia właściciela Opla Astra, konkretnie na kilka dni przed jego śmiercią.

Konkubina oszustką W sądzie cywilnym nadal toczyła się sprawa spadkowa w związku z ujawnieniem testamentu przez Ewę J-K. Ponownie wezwanemu na świadka Andrzejowi Sz. przypomniała się jeszcze jedna sytuacja, która miała uwiarygodnić pozew konkubiny zmarłego. Mianowicie zdziwił się, dlaczego spadkodawca nie spisuje ostatniej woli w miejscu swego zamieszkania. Pan W. odpowiedział, że w kwestii testamentu nie obowiązuje rejonizacja, więc nie ma o czym dyskutować. Zastępcę wójta naszły też wątpliwości, czy jest kompetentny w tej sprawie.

Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 8/2021 (tekst Heleny Kowalik pt. “Testament niekoniecznie prawdziwy”). Cały numer do kupienia TUTAJ.