„Tłuczek” na gościnnych występach

Policjanci są przekonani, że do pierwszego napadu doszło w listopadzie 2009 roku. Ale wówczas jeszcze nie przypuszczali, że to zdarzenie jest jednym z całej serii. Mieszkająca na pierwszym piętrze kamienicy 72-letnia Wiesława C. przeżyła napad, ale w szpitalu spędziła ponad 2 miesiące. Początkowo nie była w stanie zeznawać, jednak później powoli opowiedziała, co ją spotkało. Bardzo uzupełniło to wnioski, jakie policjanci wysnuli na podstawie oględzin mieszkania. Przebieg był następujący. Około godziny 19 do drzwi jej mieszkania ktoś zastukał. Poszła otworzyć, myśląc, że to któryś z sąsiadów. Była tego pewna, bo ktoś obcy musiałby wcześniej użyć domofonu, aby wpuściła go na klatkę schodową. Nie zerknęła więc nawet przez wizjer. Po otwarciu drzwi zobaczyła zamaskowanego mężczyznę, który pchnął ją tak mocno, że upadła. On zamknął drzwi, a jej w tym czasie udało się podnieść i zaczęła się z nim szarpać. Wtedy uderzył ją pięścią w twarz. To w tym momencie uszkodził jej szczękę, uniemożliwiając późniejsze natychmiastowe zeznania. Zachwiała się, a on wepchnął ją do kuchni. Następnie chwycił za wiszący na ścianie tłuczek do mięsa i kilka razy uderzył ją w głowę. Upadając, straciła przytomność.

Na podstawie późniejszych oględzin i zeznań Wiesławy C. policjanci ustalili, że sprawca splądrował mieszkanie i ukradł wszystko, co wydało mu się cenne. I było łatwe do wyniesienia w torbie, którą zabrał z kuchni. Oprócz tego jego łupem padły pieniądze w kwocie 15 tys. zł, kilkanaście sztuk złotej biżuterii, dwa cenne stare zegarki kieszonkowe, srebrna patera i pozłacany komplet sztućców w etui. Nie zabrał dwóch naprawdę wartościowych, niedużych obrazów olejnych, ani wartej około 200 tys. zł orientalnej figurki mężczyzny wykonanej z egzotycznego drewna i ozdobionej złotem, srebrem i kamieniami szlachetnymi. Widocznie uznał ją za bezwartościowy kicz.

W noc po napadzie jedna z sąsiadek wracając z pracy, zauważyła, że w mieszkaniu Wiesławy C. pali się światło. To było niespotykane, bo chodziła spać bardzo wcześnie. Sąsiadka zapukała, a następnie zdziwiona, że drzwi nie są zamknięte na zamek, weszła do środka. Znalazła staruszkę leżącą w kuchni w kałuży krwi. Natychmiast wezwała pogotowie i policję. Najprawdopodobniej uratowała jej życie. Gdyby nie jej interwencja, 72-latka do rana z pewnością umarłaby, ponieważ straciła bardzo dużo krwi.

Policjanci podczas oględzin zabezpieczyli sporo śladów linii papilarnych. Niewątpliwie pochodzących od sprawcy, bo pozostawionych na tłuczku do mięsa i w innych charakterystycznych miejscach. Niestety, jeśli chodzi o dowody to było wszystko. Staruszka widziała tylko kogoś w kominiarce z wycięciami na oczy, a rozpytania sąsiadów oraz sprawdzenia okolicznych kamer nic nie dały. Niestety kamienica, w której dokonano napadu nie miała zabezpieczenia wideo. Policjanci musieli przyznać, że sprawca bardzo umiejętnie wybrał miejsce napadu. Była to w okolicy jedna z niewielu kamienic bez monitoringu i na dokładkę zamieszkana przez dość majętne osoby. Oczywiście po napadzie wspólnota zarządzająca budynkiem natychmiast zainstalowała monitoring.

Wiesława C. po dwóch miesiącach wróciła do domu, który lepiej zabezpieczono, a cenną figurkę młodzieńca i obrazy przekazano do depozytu. Po pewnym czasie policjanci umorzyli śledztwo, pozostawiając jednak napad w tzw. zainteresowaniu operacyjnym. Oczywiście fotografie i rysunki zrabowanych wyrobów ze złota rozesłano do innych jednostek i przeprowadzono sprawdzenie w lombardach. Wszystko na próżno.

Dokładnie po 4 miesiącach od tego zdarzenia, w marcu 2010 roku, w całkowicie innej części miasta, dokonano napadu na Joannę B., 78-letnią właścicielkę straganu na jednym z bazarów. Kobieta, ze względu na chorobę, nie była już aktywna zawodowo, tylko zatrudniała pracownicę.

Do mieszkania staruszki sprawca też wtargnął zamaskowany, pobił ją i gdy leżała nieprzytomna, okradł. Ukradł pieniądze, w kwocie ponad 20 tys. zł, oraz różne wyroby ze złota, w tym pierścionki i obrączkę, które ściągnął z palców Joanny B.

Kobieta także mieszkała w kamienicy bez monitoringu wizyjnego i nikt niestety nie widział sprawcy. Po opuszczeniu mieszkania przez bandytę, Joanna B. odzyskała przytomność i sama zadzwoniła po karetkę.

Analizując pozostawione ślady, policjanci uznali, że przy ściąganiu pierścionków z palców ofiary sprawca musiał zdjąć rękawiczki, bo pozostawił kilka śladów linii papilarnych. Szybko zidentyfikowano je, jako tożsame ze śladami znalezionymi w mieszkaniu Wiesławy C. Policjanci zrozumieli w tym momencie, że na terenie Warszawy zaczął działać seryjny przestępca dokonujący napadów na starsze, samotne osoby. Na dokładkę był to przestępca starannie typujący ofiary i planujący napad poprzez zrobienie dokładnego rozpoznania. Był więc szczególnie groźny i trudny do wyśledzenia. Brutalność jego działania spowodowała, że w tej sprawie rozpoczęto operację o kryptonimie „Tłuczek”, od nazwy narzędzia, którego sprawca użył podczas pierwszego napadu.

Zanim ustała działalność tego przestępcy, policjanci prowadzący sprawę operacyjną, przypisywali mu 11 napadów, prawdopodobnie dokonanych przez niego i 7 stuprocentowo pewnych. W tych przypadkach zostawił na miejscu ślady linii papilarnych albo sposób działania był dokładnie taki sam, jak przy innych napadach. Za cechy charakterystyczne przyjęto napad w godzinach wieczornych, zamaskowanie sprawcy oraz kradzież wyłącznie pieniędzy i kosztowności, a także brutalne pobicie ofiary do nieprzytomności, zaraz po wtargnięciu do mieszkania. Na szczęście żadna z jego ofiar nie zmarła w wyniku pobicia, co też uznano za cechę charakterystyczną napadów.

Na podstawie zbiorczego zestawienia przebiegu zdarzeń ustalono, że ciosy pod tym kątem mógł zadawać tylko człowiek o wzroście 170-175 cm. Uznano, że był mężczyzną praworęcznym i… to było wszystko. Nie wiedziano nic więcej. Co prawda zabezpieczono ślady linii papilarnych, ale te mogły się przydać, jako dowód, dopiero, gdy zostanie wytypowany sprawca. Fakt, że takich linii papilarnych nie było w bazie, świadczył bezsprzecznie o tym, że była to osoba niekarana. Od każdego podejrzanego obowiązkowo pobierany jest wzór linii papilarnych obu dłoni i palców. Zakładano jednak, że mogła to być także osoba z zagranicy, nienotowana w naszym kraju.

Kolejne 3 napady, które uznano za dzieło „Tłuczka”, miały miejsce w kompletnie różnych dzielnicach miasta i odstęp między nimi był dwu-trzy miesięczny. Uznano, że pomiędzy napadami, sprawca po prostu żyje z tego, co ukradł, a kiedy kończą mu się pieniądze, planuje i dokonuje kolejnego.

Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 1/2024 (tekst Dariusza Gizaka pt. „Tłuczek” na gościnnych występach). Cały numer do kupienia TUTAJ.