18 lat, 6540 dni. Tyle czasu Tomasz Komenda spędził w więzieniu, niesłusznie skazany za gwałt i zabójstwo 15-letniej Małgosi K. Gdy wyszedł na wolność, zaczął układać sobie życie od nowa, urodziło mu się dziecko. Wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Los postanowił jednak napisać inny scenariusz.
Temida jest ślepa. Truizm, ale w tym konkretnym przypadku jakże prawdziwy. Tomasz Komenda niewątpliwie został skrzywdzony, najpierw przez sąsiadkę, co skutkowało skrzywdzeniem przez polski wymiar sprawiedliwości. Również za kratkami nie zaznał spokoju. Jako osoba z łatką gwałciciela dziecka i zabójcy, był na samym dnie więziennej hierarchii. Trzy razy próbował popełnić samobójstwo. Nie było mu dane odejść w ten sposób. Po latach mówił, że dobrze się stało, że wszystkie trzy próby były nieudane. Gdyby któraś się powiodła, umarłby jako człowiek winny. Również dzięki temu, że przeżył, możliwy był powrót do procesu z początku lat dwutysięcznych i oczyszczenie tego od początku niewinnego człowieka ze stawianych mu zarzutów.
Impreza sylwestrowa
Przełom 1996 i 1997 roku był mroźny. Na noc sylwestrową prognozy pogody zapowiadały, że słupki rtęci wskażą nawet kilkanaście stopni na minusie. W domu państwa K. w Jelczu-Laskowicach pod Wrocławiem 15-letnia Małgorzata przygotowywała się do wyjścia na imprezę. Na co dzień uczyła się w szkole handlowej w stolicy Dolnego Śląska. W szkole miała dobre stopnie, chwalono ją także w sklepie, w którym odbywała praktyki. Jej znajomi mówili potem, że właśnie tam poznała o 3 lata starszego chłopaka, ale nie wiedzieli nic więcej, Małgosia nikomu go nie przedstawiła.
W sylwestra planowała udać się na dyskotekę organizowaną w lokalu Alcatraz, położonym w pobliskich Miłoszycach. Rodzice wyrazili na to zgodę, chociaż niechętnie. Uważali, że ich córka jest jeszcze zbyt młoda na samodzielne, całonocne wyjście z domu. Dziewczyna jednak nie odpuszczała, miała to być jej pierwsza dorosła impreza w życiu. Nie jechała na nią sama, a z koleżanką Iwoną. Na miejscu miała spotkać kilka innych dziewcząt. Małgosia i Iwona uznały, że do Miłoszyc dotrą pociągiem relacji Wrocław-Opole i tym samym środkiem transportu wrócą kolejnego dnia. Ubrana w czarną sukienkę, z rozpuszczonymi ciemnymi włosami 15-latka, wyszła z domu około godziny 18. Chwilę wcześniej ustawiła się do zdjęcia, które zrobili jej rodzice. Małgosia była z nimi umówiona, że z powrotem będzie najpóźniej 1 stycznia o godzinie 5.
Zwłoki przy stodole
To jednak nie nastąpiło. Rodzice Małgosi rano z przerażeniem odkryli, że ich córki nie ma w domu. Od razu udali się do Miłoszyc. Byli tam około godziny 7 rano. Dyskoteka już się skończyła, ale ich dziecka nigdzie nie było. Chodzili po wsi i gorączkowo próbowali zdobyć jakieś informacje. Było ciężko, bo o tej porze wszyscy spali, ulice były puste i ciche. Mimo to państwo K.
nie rezygnowali z poszukiwań. Ciągle wierzyli, że ich córka odnajdzie się cała i zdrowa. Po kilku godzinach ta nadzieja jednak zgasła. Odnaleziono ciało Małgosi. Stało się to za sprawą jednego z mieszkańców wsi. Zwłoki znajdowały się na terenie gospodarstwa, tuż przy stodole. Były nagie, Małgosia miała na sobie jedynie skarpetki. Obok leżała jej czarna sukienka, buty, czapka i kurtka.
Już na pierwszy rzut oka było widać, że sprawcy nie mieli dla dziewczyny litości. Została brutalnie zgwałcona. Przeprowadzona sekcja zwłok wykazała, że 15-latka zmarła w wyniku wykrwawienia i wyziębienia. Po zgwałceniu jeszcze żyła, ale tamtej nocy było -20 stopni Celsjusza.
Pozostawiona w takim stanie Małgosia nie miała żadnych szans. Jej śmierć była długa i bolesna.
Tomasz Komenda
– Zabili nam córkę w środku wioski. Wokół bawiło się 500 osób. Ludzie słyszeli, jak wzywała pomocy. Wołała: „mamo, mamo!”. Mówili mi to później. Nikt jej nie pomógł. Umierała tam kilka godzin i nikt jej nie pomógł – opowiadał rozgoryczony ojciec Małgosi K.
Na miejscu zdarzenia policyjnym technikom udało się zebrać wiele śladów, dzięki czemu było wiadomo, że sprawców było przynajmniej dwóch. Świadczyły o tym m.in. materiały DNA w postaci krwi, nasienia, włosów. Sporo z nich znajdowało się na porzuconym ubraniu dziewczyny. Na jej ciele śledczy odkryli również ślady po ugryzieniu.
Policjanci rozpytywali mieszkańców Miłoszyc i ludzi bawiących się w lokalu Alcatraz. Z ich zeznań wyłonił im się obraz Małgosi, która tuż po północy wychodziła z dyskoteki z pewnym mężczyzną. Wtedy widziano ją po raz ostatni. Jedną z przesłuchiwanych osób był mieszkaniec wsi, Ireneusz M. Mężczyzna zeznał śledczym, że obserwował bawiącą się w dyskotece Małgosię. Powiedział też, że dziewczyna miała na sobie skarpetki z czerwonym paskiem. Gdyby śledczy wtedy zastanowili się nad tym co Ireneusz M. zeznał i połączyli kropki, mieliby w rękach winnego. Oni jednak z jakiegoś powodu to przeoczyli. Zeznania mężczyzny znajdują się w aktach sprawy, ale wtedy, pod koniec lat 90. XX wieku nikt się nimi należycie nie zainteresował.
Wobec niewykrycia sprawcy, niemal rok po gwałcie i zabójstwie 15-latki, śledztwo umorzono.
Była to w pewnym sensie porażka wymiaru sprawiedliwości, bo sprawą okrucieństwa, jakie zgotowano Małgosi K. żyła niemal cała Polska. Przecież była jeszcze dzieckiem. Oprawcy nie powinni bezkarnie chodzić po świecie.
Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 6/2024 (tekst Anny Frej pt. Stracone lata). Cały numer do kupienia TUTAJ.