Tomek Jaworski: tragiczna śmierć maturzysty

Piątkowy wieczór, 13 czerwca 1997 roku. Tego dnia 19-letni Tomek Jaworski, świeżo upieczony warszawski maturzysta, zdał egzamin predyspozycyjny na Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej. Zadowolony z siebie zadzwonił do taty, by podzielić się radosną wiadomością. Zaczynał się nowy, wspaniały rozdział w jego życiu. Wieczorem, z grupą kilkunastu znajomych, umówił się na ognisko. Do domu już nie wrócił…

Ćwierć wieku temu okolice warszawskiego Kanału Żerańskiego były dzikie i niezamieszkałe. Dziś wyrósł tu las nowych bloków, które kuszą nieco niższymi cenami mieszkań, niż w innych dzielnicach stolicy. Wielu tamtejszych mieszkańców nie wie, że miejsce to było świadkiem kilku zbrodni, w tym okrutnego zabójstwa, którym kierowała młoda kobieta, niewiele starsza od swojej ofiary…

Piątkowy wieczór, 13 czerwca 1997 roku, 19-letni Tomek J. przed kilkoma tygodniami zdał maturę, a tego dnia zaliczył egzamin predyspozycyjny na Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej. Zadowolony z siebie, zadzwonił do taty, by podzielić się radosną wiadomością.

Zaczynał się nowy, wspaniały rozdział w jego życiu. Wieczorem, z grupą kilkunastu znajomych, umówił się na ognisko. Było pieczenie kiełbasek i alkohol. Zachowywali się spokojnie, żadnej agresji, co najwyżej głośniejsze rozmowy i śmiechy.

Impreza przebiegała w doskonałej atmosferze. Niespodziewanie, przed północą, pojawili się nieznani im młodzi, pijani intruzi. Mieli ze sobą kije bejsbolowe. Rozpierała ich energia, czekali na pretekst do ataku. Podobno szukali kierowcy, który niedawno zarysował im samochód. Mieli nadzieję, że młodzi ludzie wskażą sprawcę, ale ci o niczym nie wiedzieli. Zaczęła się bójka.

Napastnicy atakowali „na oślep” kogo się dało. Tomek uciekł do pobliskich krzaków. Przesiedział tam kilka minut. Kiedy zrobiło się cicho – zagwizdał. Chciał sprawdzić, czy w pobliżu jest ktoś ze znajomych. Usłyszeli go bandyci. Chwilę później na jego głowę spadły pierwsze ciosy zadane kijem bejsbolowym. To był początek kilkunastogodzinnych tortur, które zakończyły się śmiercią chłopaka. Zanim skonał sprawcy znęcali się nad nim. W międzyczasie pili wódkę, jedli i znów go maltretowali.

Butna, arogancka, czekała na zaczepkę

– W sobotę, 14 czerwca 1997 roku, zaczęłam dyżur o 6 rano. Kiedy weszłam do pracy dowiedziałam się, że w policyjnej izbie zatrzymań znajduje się dwóch młodych mężczyzn z okolic Łomianek, którzy zostali zatrzymani po jakiejś bójce – wspominała Grażyna Biskupska, która prowadziła w tej sprawie śledztwo. – Kiedy wychodziłam kilka minut po 14., przy stanowisku oficera dyżurnego zobaczyłam roztrzęsioną, zapłakaną kobietę. Jak się okazało przyszła zgłosić zaginięcie swojego syna, który nie wrócił do domu po imprezie w Lasku Młocińskim. Obdzwoniła znajomych, ale nikt nic nie wiedział. Wspomniała też, że ostatniej nocy zadzwoniła do niej nieznana kobieta i zapytała się o syna. Zaprosiłam tę kobietę do swojego pokoju i poprosiłam, by dokładnie opowiedziała, co się dzieje…

Policja wiedziała już o bójce przy ognisku w Lasku Młocińskim. Zaczęły się przesłuchania uczestników spotkania, w którym brał udział zaginiony 19-latek, jednocześnie trwała wytężona praca operacyjna. Świadkowie widzieli, a raczej słyszeli, jak napastnicy pobili Tomka. Jeden z agresorów ostrzegał: „Daj już mu spokój, bo go zabijesz”. Wszystko wskazywało na to, że zaginiony został wywieziony samochodem oprawców w nieznanym kierunku.

Tomek Jaworski: nadzieja umiera ostatnia

Przez pięć bardzo długich dni i nocy, pełnych oczekiwania, i nadziei dla rodziny Tomasza, policja starała się znaleźć maturzystę oraz powiązać z tym zdarzeniem osoby, które mogłyby pomóc wskazać, gdzie przebywa i co się z nim dzieje.

– Weszłam w bliską relację z rodzicami zaginionego chłopca, zobowiązałam się, że powiadomię ich jak tylko dowiemy się, co stało się
z Tomkiem –
wspominała  inspektor Biskupska.

W poniedziałek po południu, do komendy policji na Żoliborzu, zgłosiła się kobieta ze swoim synem, który uczestniczył w piątkowej bójce. Kazała mu opowiedzieć, co tam się działo, ale chłopaka trudno było namówić do współpracy ze śledczymi.

Kręcił, mataczył, dopiero po kilkunastu godzinach podał nazwiska kompanów i przyznał, że w nocy z piątku na sobotę wsadzili jakiegoś chłopaka do samochodu i przywieźli do mieszkania Moniki Szymańskiej. Tam był torturowany i bity.

Oskarżali się nawzajem

Grażyna Biskupska: – To były moje pierwsze oględziny mieszkania. Monika siedziała na krzesełku zamknięta w sobie, butna, arogancka, czekała na jakąś prowokację z mojej strony. Kobieta była matką trójki dzieci, wiedziała, że na Tomka czekają w domu zrozpaczeni rodzice. To wszystko nie robiło na niej żadnego wrażenia.

Tymczasem zatrzymani w tej sprawie trzej młodzi mężczyźni zaczęli wzajemnie się oskarżać, umniejszając swoją rolę w dramatycznych zdarzeniach. Choć nie mieli szansy wcześniejszego uzgodnienia swoich zeznań, jednoznacznie wskazali Monikę jaką tą, która wydała polecenie „zlikwidowania” Tomka. Dopiero w środę jeden z zatrzymanych powiedział, że maturzysta został zamordowany i wskazał miejsce ukrycia ciała.

Grażyna Biskupska: – Jadąc na miejsce z całą ekipą miałam nadzieję, że to fałszywa informacja, tym bardziej że zatrzymani w tej sprawie młodzi ludzie wielokrotnie próbowali wprowadzić nas w błąd. Przyjechaliśmy na miejsce, zobaczyliśmy kopczyk z liści, a pod nim świeżo rozkopaną ziemię.

Wciąż słychać morderców krzyki…

Dziś stoi tam kamienny obelisk z wyrytym napisem: „Przeżyłem tylko 19 lat, bo tu nocą 14 czerwca 1997 roku odebrano mi ziemskie życie. Choć wyschła ziemia z krwi potoku wciąż słychać morderców krzyki. Ale to ja zwyciężyłem i trzymam w ręku księgę wyroków”.

– Uczestniczyłam w tych oględzinach do czasu, aż pod usuniętą warstwą ziemi ujawniono ciało młodego mężczyzny, podobnego do poszukiwanego Tomka – wspomina Grażyna Biskupska. – Ciało nosiło ślady licznego pobicia, miał zmasakrowaną twarz, na rękach widoczne były ślady ich krępowania. Miał ogoloną głowę, rany od przypalania papierosami, nadpaloną dolną część odzieży. Prócz tego widać było rany kłute… Zgodnie z obietnicą pojechałam do rodziców Tomka, by przekazać im wiadomość o znalezieniu zwłok. To było chyba najtrudniejsze zadanie, jakie miałam w tej sprawie do wypełnienia.

Tomek Jaworski: nie miał szans na ocalenie życia

Stołeczni policjanci twierdzą, że Tomek Jaworski – już w momencie kiedy znalazł się w samochodzie Moniki i jej kompanów – nie miał żadnych szans na ocalenie życia .

– Żadna zbrodnia nie znajduje uzasadnienia, ale takie nagromadzenie okrucieństwa, wyrachowania i bezprzykładnego bestialstwa zasługuje na szczególne potępienie. – mówiła sędzia podczas ogłaszania wyroku w tej sprawie.

Na ławie oskarżonych zasiadło 9 osób. Monika Szymańska  i drugi główny oskarżony – Tomasz K. – zostali skazani na kary dożywotniego pozbawienia wolności.

-Żadna zbrodnia nie znajduje uzasadnienia, ale takie nagromadzenie okrucieństwa, wyrachowania i bezprzykładnego bestialstwa zasługuje na potępienie szczególne – mówiła sędzia Małgorzata Majkowska, uzasadniając wyrok. 

„Na sali ani razu nie schyliła głowy. Karę dożywotniego więzienia dla Moniki Szymańskiej sala przyjęła z westchnieniem ulgi. Twarz skazanej nie wyrażała nic” – zanotował dziennikarz w relacji z procesu.

Tomek Jaworski był przypadkową ofiarą okrutnych morderców. Najbardziej ucierpieli jego najbliżsi: rodzice, rodzina, przyjaciele, koledzy.

Tę sprawę będę pamiętała do końca swoich dni – mówi Grażyna Biskupska. – Nie tylko ze względu na jej skomplikowany charakter, ale przede wszystkim okrucieństwo i bestialstwo, w wyniku którego życie stracił młody człowiek.

Monika Szymańska: twarz nic nie wyrażała

„Na sali ani razu nie schyliła głowy. Karę dożywotniego więzienia dla Szymańskiej sala przyjęła z westchnieniem ulgi. Twarz skazanej nie wyrażała nic” – zanotował dziennikarz w relacji z procesu przed warszawską Temidą

Szymańska dobrze znała ten passus.

 – Zaraz po aresztowaniu popełniłam straszny błąd – wspominała w 2011 roku w rozmowie z dziennikarzem tygodnika „Polityka”– Nie wiem dlaczego, ale próbowałam dorównać opinii, jaką o mnie wytworzono. Skoro chcecie mnie złej, to macie. Ani nie było mi z tym dobrze, ani nic dobrego z tego nie wynikło, tylko więcej problemów.

Roman Kowalski

Zdjęcie ilustracyjne. Fot. pixabay.com