Tragedia: morderstwo i samobójstwo

Już nic nie dało się skleić. Przed kilkoma miesiącami rozstali się, sąd ogłosił separację. Niebawem miała być rozprawa rozwodowa. Trudno, takie jest życie, czasem trzeba z pokorą przyjąć wyrok losu. Jedno z nich nie potrafiło tego zrobić.  Doszło do tragedii. Zginęły dwie osoby. Czy to było morderstwo i samobójstwo?

Każde morderstwo budzi społeczny sprzeciw. A przynajmniej powinno. Jednak nie ma się co oszukiwać – w środowisku marginesu społecznego bulwersuje brutalność zbrodni, natomiast sam fakt jej popełnienia już niekoniecznie. Przecież można się było tego spodziewać, to patole, stale prali się po gębach – mówimy niekiedy. Inaczej jest w przypadku tak zwanych elit, ludzi władzy, tych, którzy powinni dawać przykład wzorowej postawy.

Dlaczego, co się stało, czy to na pewno oni? – sypią się pytania, pojawiają się wątpliwości. Zazwyczaj wyjaśnienie jest proste, jednak niezbyt chętnie przyjmujemy je do wiadomości, bo zdarza się, że uderza ono w wielu z nas. Tak naprawdę bowiem skłonność do brutalnej przemocy nie zależy od pozycji społecznej. Nieważne czy jest się żulem z blokowiska czy ważnym prezesem. Patologia jest w każdym środowisku.

Leżeli w kałuży krwi

Ulica Spacerowa to jedna ze spokojniejszych części 16-tysięcznego miasta D. na Lubelszczyźnie. Przeważa zabudowa jednorodzinna, ładnie utrzymane domy stoją w pewnym oddaleniu od drogi i chodnika. Wiosną i latem  toną w zieleni. Ale to była zima. W niedzielę, 3 stycznia 2021 roku, w porze, gdy rodziny zasiadały do obiadu, pod jedną z posesji zatrzymała się policyjna kia. Dwaj mundurowi zadzwonili do domofonu przy furtce. Rozmowa trwała chwilę. Policja jednak nie odjechała. Wręcz przeciwnie; wkrótce przyjechał większy wóz, z którego wysiadło kilku funkcjonariuszy. Pojawiła się także karetka pogotowia.

Sąsiedzi wstali od niedzielnego rosołu i warowali w oknach. Zastanawiali się, po co tyle policji i pogotowie? Może ktoś zasłabł albo złapał covida i trzeba go – przy zachowaniu środków bezpieczeństwa – odstawić do szpitala? Kiedy zobaczyli podjeżdżający pod posesję samochód straży pożarnej, wystraszyli się, że doszło do rozszczelnienia instalacji gazowej. Tylko tego jeszcze brakowało! Jeśli to poważna awaria, zaraz zarządzą ewakuację wszystkich mieszkańców w promieniu kilkudziesięciu metrów!

Jednak prawda była inna. Policję wezwała właścicielka domu, 82-letnia Bronisława T. Wskazała funkcjonariuszom drzwi do jednego z pokoi. Były one jednak zamknięte od wewnątrz, klucz znajdował się w zamku po drugiej stronie. Nikt nie otwierał. Wezwano więc strażaków do ich wyważenia. Gdy je usunęli, zobaczyli, że w kałuży krwi leżały ciała kobiety i mężczyzny. Lekarz stwierdził zgon obojga. Byli to 58-letnia Jolanta W.,
córka Bronisławy T., i jej mąż, 64-letni Tomasz W. Przy jego zwłokach leżał nóż. Od kilku miesięcy małżonkowie byli  w separacji.

Muszę z nią porozmawiać!

– Od dłuższego czasu nie układało się między nimi. Córka ostatnio zamieszkała u mnie. Wyprowadziła się od męża, bo nie mogła się z nim porozumieć. Niebawem w sądzie miała się odbyć ich sprawa rozwodowa. Jednak zięć nie przyjmował tego do wiadomości. Nie dawał jej spokoju, często przychodził tutaj i kłócił się z nią – zeznała matka Jolanty W.

Tak było i tej niedzieli. Tomasz W. przyszedł wczesnym popołudniem. Teściowej, która mu otworzyła, powiedział, że musi porozmawiać z Jolantą. Poszła do niej i po chwili wróciła z odpowiedzią.

– Jola nie ma ochoty na rozmowę z tobą. Wszystko co miała ci powiedzieć, już powiedziała. Prosiła, żebym ci powtórzyła, byś dał jej spokój i nie przychodził tu więcej.

– Nadal jestem jej mężem i mam prawo do rozmowy z nią. Mama  nie będzie mi w tym przeszkadzać – rzucił twardo Tomasz W. i nie zważając na protesty starszej kobiety, wszedł do pokoju żony.

Zamknął drzwi na klucz i zostawił go w zamku. Rozmowa małżonków była gwałtowna. Oboje mówili podniesionym głosem. Potem rozległy się krzyki Jolanty W. i odgłos upadającego ciała. Bronisława T. zaczęła wołać córkę po imieniu, próbowała dowiedzieć się, co się stało. Jolanta nie odpowiadała, matka słyszała jej słabe jęki. Nic nie mówił także Tomasz. Zza zamkniętych drzwi dobiegały odgłosy kroków, potem znowu rozległ się jakiś rumor. Bronisława T. szarpała klamkę, wzywała zięcia, żeby otworzył, nie było jednak żadnej reakcji. Powiadomiła więc policję.

Od lat w kręgu władzy

Tragiczne zdarzenie odbiło się donośnym echem, nie tylko w kilkunastotysięcznym miasteczku, ale w całym regionie. Oboje małżonkowie byli bowiem ludźmi znanymi i szanowanymi.

Zwłaszcza Tomasz W. Mężczyzna był miejscowym politykiem i działaczem samorządowym. Od lat pracował na ważnych i odpowiedzialnych stanowiskach. Swego czasu był zastępcą burmistrza D., a w kadencji 2014-2018 przewodniczącym Rady Miejskiej. Związany był z ugrupowaniami ludowymi i lewicowymi. W wyborach w 2019 roku kandydował do Sejmu. Mandatu poselskiego jednak nie zdobył. Głosowało na niego 900 wyborców. Ostatnio pracował w starostwie powiatowym na stanowisku inspektora.

Był doświadczonym, kompetentnym samorządowcem. Wydawał się poważnym i zrównoważonym człowiekiem. Takie opinie wystawiały Tomaszowi W.
osoby, z którymi pracował w magistracie i starostwie powiatowym. Pozytywnie oceniali go także działacze lewicowi z Lubelszczyzny. Przed świętami Bożego Narodzenia Tomasz W. spotkał się z jednym z posłów. Rozmawiali o polityce i o sprawach prywatnych.

– Tomasz mówił, że myśli o stopniowym wycofywaniu się z życia publicznego. Czuł się już trochę zmęczony, za rok osiągał wiek emerytalny. Chciał poświęcać więcej czasu wnukom i rodzinie, gdyż uważał, że trochę ich zaniedbuje – powiedział polityk.

Jolanta W. była długoletnią nauczycielką w jednej ze szkół w D. Uczyła historii i WOS-u wielu rodziców obecnych swoich uczniów. Cieszyła się powszechną sympatią.

– Była nauczycielką z powołaniem. Dziś jest to wymierający gatunek. Jak usłyszałam, co się stało, poczułam się jakbym straciła kogoś bliskiego – powiedziała matka jednej z uczennic.

Samobójstwo rozszerzone?

Jak wynikało ze wstępnych oględzin lekarskich, Jolanta W. otrzymała serię ciosów nożem w klatkę piersiową. Jedno z uderzeń przebiło serce, powodując niemal natychmiastowy zgon. Natomiast na przegubie lewej dłoni Tomasza W. widniała głęboka, podłużna rana, zadana tym samym przedmiotem. Doszło do przecięcia tętnicy i śmiertelnego wykrwawienia się. Na nożu znajdowały się odciski palców mężczyzny.

Prowadząca dochodzenie prokuratura rozpatrywała różne scenariusze tragicznego zdarzenia. Ale raczej po to, by wykluczyć mało prawdopodobne wersje. Wszystkie okoliczności wskazywały bowiem, że Tomasz W. najpierw zamordował żonę – zadał jej serię ciosów nożem, kobieta wykrwawiała się w straszliwych męczarniach – a następnie targnął się na własne życie, przecinając sobie nożem tętnicę na nadgarstku. Takie przypadki jak ten, określane są jako samobójstwo rozszerzone. Sprawca pozbawia życia inną osobę (niekiedy więcej niż jedną), po czym sam się z nim rozstaje. Zwykle wszystkie osoby dramatu są ze sobą związane uczuciowo, na przykład matka, która ma zamiar popełnić samobójstwo, najpierw zabija dzieci, żeby nie cierpiały z powodu jej śmierci. Najczęściej powodem takiej desperacji jest bieda, nieuleczalna choroba, ciężkie przeżycia. Decyzja o zbiorowym samobójstwie może zostać podjęta wspólnie, ale zdarza się że ci, którzy giną wcześniej, do samego końca nie wiedzą, że ktoś zaplanował ich śmierć.

Samobójstwo, bo zamordował żonę?

W przypadku Tomasza i Jolanty F. sytuacja była nieco inna. Owszem, byli małżonkami, ale w zasadzie już tylko na papierze, wkrótce mieli się rozwieść. Miłość, o ile kiedykolwiek kochali się, zdążyła się wypalić. Oboje prowadzili osobne życie, nie byli od siebie uzależnieni finansowo. Na nic poważnego nie chorowali. Mieli dzieci, ale te również już ich nie łączyły w jakiś szczególny sposób, były bowiem dorosłe i mieszkały z dala od rodziców, wychowując własne potomstwo. Ponadto, w przypadku klasycznego samobójstwa rozszerzonego, ten, który zabija, stara się sprawić ofierze jak najmniej cierpienia, traktuje ją z szacunkiem. Liczba i charakter obrażeń odniesionych przez Jolantę W. świadczyły o czymś zgoła przeciwnym. To wyglądało na atak wściekłej furii. Jeśli było to samobójstwo rozszerzone, to nie z miłości czy litości, lecz z nienawiści.

Ale mogło być jeszcze inaczej. Tomasz W. i samobójstwo? Czy decydował się na nie dopiero po zamordowaniu żony, wystraszony konsekwencjami. Groziła mu nie tylko kara długoletniego więzienia: jako osoba publiczna, miał dużo do stracenia. Wprawdzie mężczyzna zostawił list pożegnalny, ale mógł go napisać już po zabójstwie.

Chcesz poznać kulisy tej wstrząsającej sprawy? Sięgnij po Detektywa 10/2021 (tekst Karola Rebska pt. “Za dużo polityki, za mało miłości”). Cały numer do kupienia TUTAJ.