Tragedia w Dolinie Jaworowej. Co tam się wydarzyło?

Już w 1925 roku, kiedy na górskich szlakach można było spotkać przede wszystkim doświadczonych taterników, kilkaset metrów ponad poziomem morza dochodziło do tragedii, które nigdy nie doczekały się wyjaśnienia. 3 sierpnia w schronisku Téryego, w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich, rodzina warszawskiego prokuratora Kasznicy jadła śniadanie. Kazimierz Kasznica wraz z żoną i synem zamierzali po raz pierwszy wyruszyć na górski szlak. Z uwagi na nagłe załamanie pogody, poprosili o wsparcie przebywających w schronisku taterników. Jeden z nich, Ryszard Wasserberger zgodził się zostać ich przewodnikiem. Po chwili wspólnie ruszyli w trasę. Pierwsze problemy zaczęły się jeszcze zanim rodzina wraz z taternikiem zbliżyła się do stromego podejścia pod Lodową Przełęcz. Później było już tylko gorzej.

Wkrótce rozpętała się ogromna wichura z gradobiciem. Najpierw 12-letni syn Kaszniców zaczął tracić oddech. Chwilę później, ojciec chłopca stwierdził, że nie da rady iść dalej. Nawet doświadczony Wasserberg był bez sił. Wtedy żona prokuratora podała mu koniak, a syna poczęstowała czekoladą. W tym czasie mąż nagle umiera. Syn wydaje ostatni oddech i również kończy życie. Ryszard Wasserberger zaczyna niezrozumiale majaczyć, po czym robi kilka kroków i pada martwy. Oszołomiona kobieta spędziła przy zwłokach trzy dni i trzy noce. Dopiero po tym czasie udało jej się dotrzeć w okolice Łysej Polany, gdzie spotkała naczelnika TOPR-u. Ciała przetransportowano i poddano sekcji zwłok. Ta wykazała obrzęk płuc i zatrzymanie akcji serca we wszystkich trzech przypadkach. Jedna z teorii mówiła o zatrutym koniaku, którym kobieta częstowała towarzyszy. Przeciwko niej toczył się proces sądowy, jednak ostatecznie została oczyszczona z zarzutów.

Pobrzękiwanie haków Mieczysława Świerza. Czarny motyl. Widmo Brockenu, czyli własny cień na chmurze. W świetle górskich opowieści to bardzo złe znaki. Zwiastują niebezpieczeństwo czyhające być może za pierwszym górskim wzniesieniem. Zwiastują śmierć. Na kartach górskich pamiętników zapisało się wiele tragedii, których nie poprzedził jednak żaden zły omen.

W1991 roku dwoje turystów wędrujących po Alpach Ötzalskich zauważyło wystające z lodu zwłoki. Ku zaskoczeniu wszystkich – nie była to współczesna ofiara gór. Na wysokości ponad 3 tys. metrów leżał „Człowiek lodu” – znakomicie zachowana mumia sprzed ponad 5 tys. lat. Ötzi – jak nazwano mumię od miejsca znalezienia był szatynem, miał ponad 40 lat, niecałe 160 cm wzrostu i ważył nie więcej niż 50 kg. Ostatnim posiłkiem spożytym przed śmiercią było mięso kozła i podpłomyk. Ötzi chorował na boreliozę, miał próchnicę i miażdżycę, a także cierpiał na nietolerancję laktozy. Jak to możliwe, by zwłoki zachowały się w tak znakomitym stanie przez tyle lat? W tym temacie teorii było wiele. A w temacie poniższych spraw – także. W niektórych jednak – znacznie więcej znaków zapytania.

Góry – mają nieść wytchnienie, ale często niosą śmierć. Swoją potęgą onieśmielają, ale też skłaniają do brawury. Ta bardzo często jest przyczyną tragedii. Jej sprawcą równie często jest drugi człowiek. Wówczas jedynym świadkiem zbrodni wydają się być górskie szczyty.

Chcesz poznać więcej podobnych spraw? Sięgnij po Detektywa 10/2023 (tekst Anny Rychlewicz pt. Tajemnice gór). Cały numer do kupienia TUTAJ.