Usiłowanie zabójstwa. W dzisiejszych czasach nie ma większych problemów z kupnem sprzętu AGD. Możemy do woli przebierać między producentami, grymasić, nawet zwrócić zakup, jeśli uważamy, że nie spełnia naszych oczekiwań i nabyć lepszy produkt. W PRL-u, której jednym ze znaków rozpoznawczych były braki zaopatrzeniowe, pralka automatyczna czy kuchenka elektryczna stanowiły przedmiot pożądania wielu gospodyń. Z tego między innymi powodu omal nie doszło do tragedii, która mogła kosztować życie kilku osób.
– Adres na przekazie jest błędny, nie można napisać „Lublin pod Świdnikiem”, jest Świdnik pod Lublinem, nigdy na odwrót. Proszę to zaraz poprawić – stwierdziła urzędniczka na poczcie tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– A co to za różnica? Ja się spieszę.
Kobieta nawet na niego nie spojrzała, tylko kazała ponownie wypełnić formularz. Inaczej nie przyjmie paczki. Mężczyzna westchnął i zaczął szukać po kieszeniach długopisu, bo przy okienku go nie było. W duchu wyzywał się od kretynów. Że też dał się wciągnąć w tę hecę. Ale tak bywa, gdy chce się pomagać ludziom.
Tajemnicza przesyłka
Osiedla Lubelskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, położone w zachodniej części miasta, uznawano niegdyś za wręcz wzorcowe w PRL-owskiej rzeczywistości. Mieszkania były wygodne, jasne i przestronne, spółdzielnia zadbała też o rozwój infrastruktury osiedlowej, powstawały sklepy, zakłady usługowe, szkoły, przedszkola, przychodnie służby zdrowia oraz placówki kultury. Ceny za metr kwadratowy były tam odpowiednio wyższe niż na typowo robotniczych blokowiskach w innych częściach miasta. W Lublinie funkcjonowała rymowanka: „Kto ma pieniądze lub ziemię, mieszka na LSM-ie”.
Przez wiele lat LSM był (z małą przesadą) oazą spokoju. Nie żeby milicja nie miała tam kompletnie nic do roboty, a ludzie wychodząc z domu nie zamykali drzwi na klucz. Jednak poziom bezpieczeństwa był znacznie wyższy niż np., na Starym Mieście czy w dzielnicach Bronowice i Tatary. Akty chuligaństwa, przemoc domowa, rozboje i kradzieże stanowiły rzadkość.
Podobno wyjątek potwierdza regułę. Jednak 6 marca 1974 roku, mieszkańcy 10-piętrowego wieżowca przy ulicy Bolesława Chrobrego na osiedlu Piastowskim przekonali się, że na LSM-ie wcale nie jest aż tak bezpiecznie.
Usiłowanie zabójstwa
Mieszkająca w tym bloku Wioletta B., 23-letnia rozwódka z dwojgiem dzieci, wróciła z pracy około godziny 21. Jej ojciec – dzieliła mieszkanie z rodzicami – oglądał ze wszystkich stron spory pakunek, stojący na stole w kuchni. Na pytanie córki, co to takiego, odparł, że listonoszka niedawno przyniosła.
– To do ciebie. O, tu jest napisane „Dla pani Wioletty B.”. I adres, Lublin, ulica Chrobrego.
– Ale ja się nie spodziewam żadnej przesyłki. Może to jakaś pomyłka.
– Jest twoje nazwisko!
– Tak, ale…
Kobieta zaczęła z uwagą oglądać paczkę. To musiało być jakieś pudełko. Było zawinięte w ozdobny papier i przewiązane niebieską wstążką. Przesyłka ważyła trochę więcej niż kilogram. Chwyciła nożyczki, rozcięła wstążkę i odwinęła papier. To było kwadratowe, tekturowe pudełko, zawierające… kuchenkę elektryczną, o czym przekonali się po otworzeniu pakunku. Spojrzeli na siebie i jednocześnie wzruszyli ramionami.
– Rozumiesz coś z tego? Bo ja ani trochę – mruknął ojciec.
– A ja może coś rozumiem… – odparła po chwili z lekkim uśmiechem.
***
Wioletta B. była pielęgniarką zatrudnioną w jednym z lubelskich szpitali. Tego dnia właśnie wróciła z dyżuru. Wiadomo, że pielęgniarki – przynajmniej od czasu do czasu – otrzymują od pacjentów i ich rodzin prezenty, jako formę podziękowania za troskliwą opiekę. W tamtych czasach zwykle dostawały markową kawę, czekoladki od Wedla, kwiaty, niekiedy kupon materiału na sukienkę, a od pacjentów ze wsi kobiałkę jaj lub krążek swojskiej kiełbasy. Ale kuchenkę elektryczną?
„A właściwie dlaczego nie?” – pomyślała Wioletta. „Przecież jest to przydatne urządzenie i jak prawie wszystko trudno taką kuchenkę normalnie kupić. Może osoba, która w tak oryginalny sposób wyraziła wdzięczność, pracuje w sklepie ze sprzętem AGD?”.
– I co z tym zrobisz? – spytał ojciec.
– Jak to co? Wezmę. Skoro to prezent…
– Ja bym się zastanowił.
– Oj, tatuś, jak ja się będę nad wszystkim zastanawiać, to osiwieję. Zaraz sprawdzę, czy to działa.
Dziewczyna nie znała „Eneidy” autorstwa rzymskiego poety Wergiliusza, który w utworze tym przestrzegał przed Grekami niosącymi dary. Postawiła kuchenkę na taborecie, rozplątała przewód zasilający, włożyła wtyczkę do kontaktu. I nagle huknęło.
Usiłowanie zabójstwa. Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 10/2023 (tekst Mariusza Gadomskiego pt. Śmierć w pocztowej przesyłce). Cały numer do kupienia TUTAJ.