Wampir z Osielska. Tak w kronikach kryminalnych PRL-u zapisał się Stefan Rachubiński. Był kowalem z Osielska. Miał 38 lat. Okoliczni mieszkańcy go lubili, nie podejrzewali, że ma dwie osobowości. Jedną, której oczekiwał od niego świat: kochający mąż i ojciec czwórki dzieci. I tę drugą – mroczną, która stała się jedną z najbardziej przerażających historii miasta Bydgoszczy.
Kiedy „wampir z Osielska” zaczynał swoją „karierę”, wciąż żywy był mit „Kuby Rozpruwacza”, nigdy nieustalonego londyńskiego mordercy kobiet z 1888 roku. Nakreślono setki jego psychologicznych portretów, prawdopodobnie przypisano mu zabójstwa dokonane przez kilka osób. Niewątpliwie tamten seryjny zabójca, a właściwie nimb, jakim go otoczono, mógł być inspiracją dla kolejnych zdegenerowanych charakterów. Czy tak też było w przypadku naszego bohatera?
Wampir z Osielska: pierwsza ofiara
Pierwszą jego ofiarą była 25-letnia prostytutka Zofia Ł. 11 czerwca 1965 roku znaleziono ją w lesie z poderżniętym gardłem. Wokół morderca porozrzucał pocięte fragmenty jej ubrania. Zostawił też pustą butelkę po wódce, a krew ofiary pokrywała całe miejsce zbrodni. Sprawca rozciął scyzorykiem gardło, brzuch i klatkę piersiową kobiety.
Jak wykazało późniejsze śledztwo swoją pierwszą ofiarę poznał na dworcu głównym PKP. Kobieta była matką niepełnosprawnego dziecka. Nie było jej łatwo. Zarabiała przez nierząd.Zgodziła się zatem na niemoralną propozycję Rachubińskiego. Dzięki niej zarobić mogła trochę pieniędzy, a także na chwilę odciąć się od problemów przy alkoholowej libacji. Nie miała jednak pojęcia, że ten dzień będzie ostatnim w jej życiu.
Jak podawała milicja – chory (prawdopodobnie) sadysta podciął kobiecie gardło, przeciął brzuch odsłaniając jelita, a także wyszarpał klatkę piersiową.
Kilka dni później przy szosie Bydgoszcz-Koronowo morderca napadł 19-letnią Natalię G. Zadał jej kilka ran kłutych i ciętych szyi i twarzy. W czasie gwałtu Rachubiński ciął kobietę nożem i zlizywał krew z jej ran. Co więcej, w szaleńczym amoku popełnił błąd. Pokazał swojej ofierze dowód osobisty. Ciężko ranna kobieta, która cudem przeżyła zapamiętała jednak tylko imię Ireneusz.
Śledczy wiedzieli, że to nie będzie łatwa sprawa. Ofiara – osoba o podejrzanej reputacji. Świadków zdarzenia – żadnych. Motyw – seksualny, czyli trudno wskazać krąg podejrzanych. No i społeczna psychoza, która rozniosła się po Bydgoszczy z prędkością błyskawicy. Wszyscy mówili tylko o jednym: „W mieście grasuje Kuba rozpruwacz!”
Zbrodniarz znowu atakuje!
Poranek 13 marca 1966 roku był zimny i mglisty. Starszy pan spacerujący po lesie dostrzegł jednak w iskrzących się od szronu zaroślach coś, co przypominało ludzkie ciało. Miał rację: to były zwłoki kobiety, zmasakrowane nożem prawie identycznie, jak ciało Zofii Ł. odnalezione osiem miesięcy wcześniej w Smukale.
Milicja bez problemów ustaliła personalia ofiary, w krzakach odnaleziono dowód osobisty. I pokrwawiony scyzoryk. Okazała się nią Danuta K., bydgoszczanka, rocznik 1937. Doskonale znana funkcjonariuszom MO, głównie patrolującym rejon dworca. Notowana, karana za drobne kradzieże, całe dnie spędzała w knajpach, głównie z mężczyznami o podejrzanej reputacji. Samotna, w trzecim miesiącu ciąży.
Bydgoscy śledczy stanęli przed najtrudniejszą zagadką kryminalną ostatnich kilkudziesięciu lat. Dowody nie pozostawiały wątpliwości: obie kobiety zamordował ten sam sprawca. Wybierał prostytutki, ściągał je do kompleksu leśnego, gwałcił, okaleczał, zaspokajał sadystyczne zboczenie. Atakował w okolicach 10-11 dnia miesiąca, po wypłacie w dużych zakładach pracy. Używał do tego scyzoryka.
Działań na tak wielką skalę Milicja Obywatelska dotąd nigdy nie podejmowała. Przesłuchano ok. 3 tys. świadków, sprawdzono wszystkich zanotowanych w kartotekach jako „osoby ze skłonnościami do zboczeń”. Ustalono szczegółowy przebieg ostatnich godzin życia Danuty K. Noc z 11 na 12 marca spędziła w piwnicy przy ul. Wileńskiej. Rano poszła do domu rodziców, tam się zdrzemnęła, zjadła śniadanie, po czym udała się do kina „Wolność” na przedpołudniowy seans.
Klient z plikiem banknotów
Z relacji zamieszczonej w książce „Pitawal Bydgoski” autorstwa Jerzego Derendy i Bogusława Sygita wynika, że to właśnie zeznania stałych bywalców „Gromady” okazały się kluczowe w śledztwie. To oni opowiedzieli milicjantom o mężczyźnie, który miał ze sobą plik banknotów i demonstracyjnie pokazywał „pięćsetki”. Zjadł flaki, wypił wódkę i przymilał się do Danki. Wyszedł z nią na ulicę, później ponownie wrócili.
Na bazie tych zeznań śledczy przyjęli, że sprawcą mordów jest mieszkaniec podbydgoskiej wsi. Twarz miał mieć zmęczoną, strój – mało miejski. Sporo pieniędzy, które przecież mogły pochodzić ze sprzedaży płodów rolnych. Nadali więc śledztwu kryptonim „Bogacz”. I przesłuchiwali kolejne dziesiątki osób: pracowników wszystkich punktów skupów w okolicy, gminnych spółdzielni, kółek rolniczych.
Przełomu wciąż nie było, ale zeznania 84-letniego Ireneusza P., mieszkańca Osiedla Leśnego, poprowadziły postępowanie na nowy trop. Dziarski staruszek wracając z działki widział, jak feralnego dnia Danuta K. idzie do lasu z nieznajomym. Los tak chciał, że znał dziewczynę od dziecka. I bardzo żałował, że zeszła na taką drogę. Tym razem uważnie przyjrzał się jej towarzyszowi. I opisał go tak: „170 cm wzrostu, ciemne włosy, przystrzyżone z tyłu, czarny beret. Twarz szczupła, zmizerowana, pomarszczona, lub z dziobami po ospie. Nos spiczasty, oczy okrągłe, brwi czarne, spojrzenie ponure, dolna warga odchylona, szczęki osadzone, chód niedbały. W lewej ręce teczka z ceraty. Wygląd wskazywał na pochodzenie wiejskie”.
Tropy wiodą do Osielska
Milicjanci już ze szczegółowym portretem pamięciowym ponownie wkroczyli do restauracji „Gromada”. Tym razem trafili na inny nieznany dotąd ślad: 12 marca na kielicha po wypłacie przyszło kilku pracowników Bydgoskiego Przedsiębiorstwa Inżynieryjnego. Jeden z nich to Jan B., a pozostali – trudno powiedzieć. Trzeba spytać Janka, on ich znał, bo przecież razem robią. Jan B. wskazał trzech kumpli, jednego pominął, ponieważ uznał, że kto jak kto, ale Stefan Rachubiński, dojeżdżający do pracy z Osielska, nie może być przecież w nic zamieszany. To człowiek tak cichy, spokojny i porządny, że milicjantom na pewno nie chodzi o niego.
Inny z kolegów Jana B. przypomniał sobie jednak na komendzie, że był z nimi również i Stefan, kowal z zakładowej kuźni. Jego rysopis zgadzał się z portretem pamięciowym sprawcy. Specgrupa milicji wyruszyła natychmiast do Osielska.
Rachubiński był zaskoczony zatrzymaniem. Żona i dzieci w szoku, w winę sąsiada nie wierzył też nikt w Osielsku, również koledzy z pracy podczas przesłuchań stwierdzili: „To niemożliwe”. Jednak okazało się prawdą.
Wampir z Osielska: szok i niedowierzanie
Stefan Rachubiński na co dzień był dobrym mężem i przykładnym ojcem. Cieszył się świetną opinią w pracy i wśród znajomych. Kiedy go zatrzymano nikt nie chciał wierzyć, że ten nieśmiały mężczyzna dokonał makabrycznych zbrodni. Odznaczał się także dużą pracowitością, często pomagał swojemu teściowi w gospodarstwie. Mówiono o nim, że ma naturę spokojną i jest raczej typem samotnika.
Początkowo się nie przyznawał, ale po kilku przesłuchaniach powiedział, że faktycznie czerpał przyjemność z okaleczania kobiet.
Rachubiński przyznał się śledczym do popełnienia zbrodni na Zofii Ł. i Danucie K i opisał szczegółowo morderstwa. Twierdził, że obu zabójstw dokonał będąc pod wpływem alkoholu. Jako motyw działania podał przyjemność, jaką czerpał z krojenia ofiar. Mówił, że chęć krojenia odczuwał od kilku lat i takie myśli nawiedzały go w trakcie stosunków z żoną. Jednak nie zdecydował się na zabicie żony ze względu na dzieci. Przyznał także, że wcześniej korzystał z usług prostytutek, zwykle po wypłacie.
20 maja nadeszły wyniki badań, jakim została poddana odzież Rachubińskiego. Okazało się, że na marynarce podejrzanego najprawdopodobniej znajduje się krew Danuty K. Brak linii papilarnych Rachubińskiego na miejscu zbrodni został wytłumaczony tym, że podejrzany z racji uprawianego zawodu kowala miał na opuszkach palców zrogowaciałą skórę, w związku z czym nie pozostawiał on po sobie żadnych odcisków palców. W toku dalszych przesłuchań Rachubiński wyjawiał śledczym kolejne swoje mroczne tajemnice.
Wampir z Osielska: proces
Rachubiński przyznał się do dwóch napaści na kobiety, do których miało dojść w 1959 r. (usiłował dokonać gwałtu) i 1962 r. (nieznaną kobietę ugodził nożem w pośladek). Oprócz tego podejrzany zeznał, że na przestrzeni kilku lat przed zabójstwami w porze letniej obnażał się przed samotnymi kobietami. Proces Stefana Rachubińskiego rozpoczął się 15 października 1967 r. przed Sądem Wojewódzkim w Bydgoszczy. W trakcie rozprawy oskarżony przyznał się do dwóch zabójstw i jednej napaści. Wyjaśniając okoliczności popełnionych przestępstw często zasłaniał się brakiem pamięci i popłakiwał.
W zeznaniach świadków oskarżony jawił się jako człowiek o dwóch twarzach: normalnej znanej otoczeniu i mrocznej znanej nielicznym. W swoim środowisku uchodził za spokojnego, opanowanego człowieka. Z kolei świadkowie jego spotkań z prostytutkami mówili że dusił kobiety aby odebrać im swoje pieniądze, nieraz w przypływie seksualnej perwersji kluł je szpilką.
Ze względu na duże wątpliwości co do jego poczytalności w momencie popełniania zbrodni, opinie o jego stanie zdrowia psychicznego wydały trzy różne kliniki psychiatryczne, w których przebywał na obserwacji. W przypadku jednej opinii stwierdzono, że Rachubiński jest osobnikiem chorym psychicznie i nie mógł on kierować swoim postępowaniem w momencie dokonywania czynów zabronionych. Stąd zalecono umieszczenie go na stałe w zakładzie psychiatrycznym. Jakkolwiek sąd po rozważeniu wszystkich okoliczności sprawy przychylił się do stanowisk reprezentowanych przez biegłych z placówek w Poznaniu i Grodzisku Mazowieckim i stwierdził całkowitą poczytalność sprawcy w momencie dokonywania zbrodni.
Wampir z Osielska: wyrok
Zdaniem sądu wyrokującego w sprawie Rachubińskiego, oskarżonego na drogę przestępstwa doprowadziły z jednej strony nadużywanie alkoholu, osłabiające hamulce etyczno-moralne, a z drugiej chęć wyżycia seksualnego, która w jego przypadku objawiała się w sadyzmie. Wobec stwierdzenia poczytalności oskarżonego Sąd Wojewódzki w Bydgoszczy wyrokiem z 13 listopada 1967 r. skazał Rachubińskiego na karę śmierci uznając go winnym zarzucanych mu czynów.
Sąd Najwyższy nie uwzględnił rewizji obrony i utrzymał to orzeczenie w mocy.
Wyrok wykonano.
Źródło: onet.pl, eska.pl, wyborcza.pl, expressbydgoski.pl, pomorska.pl
Fot. pixabay.com