Wielki pożar Londynu w 1666 roku był największą katastrofą, jaka dotknęła stolicę Albionu aż do czasów II wojny światowej. Gdyby nie niekompetencja władz, jej skutki były wielokrotnie mniejsze. „Zobaczyłem najżałośniejszy obraz spustoszenia, jakim kiedykolwiek w życiu oglądał; wszędzie ogromne pożary, płonące składy olejów, siarki i innych towarów” – pisał Samuel Pepys, angielski urzędnik i pamiętnikarz, naoczny świadek londyńskiego pożaru w 1666 roku.
W połowie XVII wieku Londyn był jednym z najpotężniejszych miast Europy. Miasto rozrastało się we wszystkich kierunkach, choć odbywało się to w sposób nieco chaotyczny. Kronikarz John Evelyn opisywał city jako „naturalne, ogromne skupisko drewnianych domów”. Widać z tego, że ryzyko wystąpienia pożarów było bardzo prawdopodobne. Otoczona starymi rzymskimi murami metropolia była wypełniona po brzegi mieszkańcami, pełna wąskich uliczek i domów z dachami ze strzechy. Przypomniała trochę stos na ognisko, który aż się prosi, by dostarczyć mu zbawienną iskrę.
Wielki Pożar Londynu był katastrofą, która, jak pisali historycy „musiała się wydarzyć”. Londyn AD 1666 był nadal miastem średniowiecznych domów zbudowanych głównie z drewna dębowego. Niektóre z biedniejszych domostw miały ściany pokryte smołą, która chroniła przed deszczem, ale czyniła budowle bardziej podatnymi na ogień. Ulice były wąskie, domy stłoczone, a metody gaszenia pożarów w tamtych czasach polegały na tworzeniu sąsiedzkich brygad uzbrojonych w wiadra z wodą i prymitywne pompy. Co prawda, władze miasta zalecały sprawdzanie domów pod względem bezpieczeństwa, lecz nie miało to, rzecz jasna, nawet w części cokolwiek wspólnego z dzisiejszymi przepisami przeciwpożarowymi.
Wielki pożar Londynu: jak to się zaczęło
W nocy z 2 na 3 września 1666 roku mieszkańców Londynu wyrwały ze snu krzyki i dźwięk dzwonów. W dzielnicy Pudding Lane, w piekarni Thomasa Farrinera, zajęło się ciasto, może drewno, może przypadkowa iskra. Na początku wyglądało to jak zwykły pożar – jeden z wielu, które nawiedzały miasto zbudowane z drewna i smoły. Nikt nie przypuszczał, że to początek największej katastrofy w historii stolicy Anglii.
Wiało od wschodu. Wiał wiatr tak silny, że jęzory ognia przeskakiwały z dachu na dach, z ulicy na ulicę. Wąskie alejki i domy ściśnięte niczym zapałki podsycały ogień. Już nad ranem pożar wymknął się spod kontroli. Straż ogniowa – o ile można ją tak nazwać – składała się z ochotników z wiadrami i hakiem do burzenia ścian. Przestarzałe pompy wodne nie nadążały.
Król Karol II obserwował, jak ogień zbliża się do dzielnicy handlowej. Gdy w płomieniach stanęła katedra św. Pawła, symbol londyńskiej potęgi i dumy, nie było już wątpliwości – miasto stało się ofiarą żywiołu, który niczym biblijna plaga pochłaniał kolejne ulice.
Panika i kozły ofiarne
Uciekający z domów ludzie porzucali wszystko. Kupcy zrzucali towary do Tamizy, by uchronić je przed spaleniem. Ciała zaplątywały się w wąskich przejściach. Gdy ogień dosięgnął magazynów z prochem, ziemia zatrzęsła się od eksplozji.
W mieście zapanował chaos. Rozpowszechniano plotki, że ogień to dzieło szpiegów francuskich albo katolików. Tłum zlinczował cudzoziemca, który miał trzymać fiolkę z „dziwnym płynem” – okazało się, że był to niewinny aromat do perfum.
Winnego szybko znaleziono. Francuz, niepełnosprawny zegarmistrz Robert Hubert, pod przymusem przyznał się do podpalenia. Skazano go na śmierć, mimo że – jak udowodniono później – przybył do Londynu kilka dni po wybuchu pożaru.
Wielki pożar Londynu: Cztery dni piekła
Pożar trwał aż do 6 września. Dopiero zmiana kierunku wiatru i zdecydowane działania (burzenie całych kwartałów domów) powstrzymały ogień. Bilans? Ponad 13 tysięcy zniszczonych budynków, 87 kościołów, niezliczone sklepy, magazyny i domostwa. Dach nad głową straciło około 80 tysięcy ludzi – to więcej niż połowa ówczesnych mieszkańców Londynu.
Z historycznych zabytków przepadła Katedra Świętego Pawła, którą trzeba było wznosić na nowo. Odbudowa miasta rozpoczęta już 1667 roku finansowana była głównie z podatku węglowego, uchwalonego w celu stworzenia funduszu naprawczego. Miasto odbudowywano z uwzględnieniem średniowiecznej siatki ulic, tyle że domy wykonywano z trwalszych materiałów, takich jak cegła i kamień.
Paradoksalnie, zginęło stosunkowo niewiele osób – oficjalnie sześć. Ale to liczba, w którą nikt nie wierzy. Ciał biedoty i służby nie liczono, a tych, którzy spłonęli w piwnicach, nigdy nie odnaleziono. Niektórzy spekulują, że ofiar mogły być w istocie tysiące. Część z nich mogła doszczętnie spłonąć w huraganowym ogniu, który w ciągu kilku dni mógł strawić nawet kości. Część być może umarła w ciągu kolejnych tygodni lub miesięcy na skutek zaczadzenia. W obozach naprędce stawianych dla pogorzelców niektórzy prawdopodobnie zmarli z wychłodzenia. Dziś trudno zweryfikować te przypuszczenia.
Co zostało po ogniu?
Po pożarze Londyn wyglądał jak miasto po wojnie. Dym unosił się nad zgliszczami jeszcze tygodniami. Ulice stały się tymczasowymi schroniskami. Przez miasto przetoczyła się fala bezdomności, głodu i rozpaczy. Ale też coś jeszcze – potrzeba odrodzenia.
Król wezwał do odbudowy. Architekt Christopher Wren zaprojektował nową katedrę św. Pawła. Wprowadzono nowe przepisy – budynki miały być wznoszone z cegły i kamienia, nie z drewna. To był początek nowoczesnego Londynu.
Wielki pożar był tragedią – ale i punktem zwrotnym. Spalił miasto, ale dał mu szansę na nowe życie. Zatrzymał też rozprzestrzenianie się zarazy – dżuma, która rok wcześniej zabiła dziesiątki tysięcy, nie wróciła. Tak jakby ogień wypalił nie tylko budynki, ale i zło, które kryło się w ciasnych, brudnych uliczkach starego Londynu.
Wielki pożar Londynu – Epitafium z popiołów
Aż do 1940 roku Londyn nie widział takiego pożaru. W grudniu 1940 roku Niemcy przypuścili jeden z najbardziej niszczycielskich nalotów w ramach tzw. „blitzu”, czyli serii ataków bombowych Luftwaffe na Wielką Brytanię. Naziści doprowadzili do pożarów na obszarze Londynu większym niż spalony w 166 roku. Jeden z amerykańskich korespondentów wysłał wówczas depeszę za ocean: „rozpoczął się drugi wielki pożar Londynu”.
Dziś o pożarze przypomina skromny napis w miejscu, gdzie stała piekarnia Farrinera. A niedaleko wznosi się Monument – 61-metrowa kolumna symbolizująca zgliszcza i odrodzenie.
Chcesz dowiedzieć się więcej o największych pożarach nie tylko w ostatnich latach, ale w dziejach ludzkości? Sięgnij po tekst Pawła Pizuńskiego „Kiedy szaleje czerwony kur” w miesięczniku „Detektyw” 9/2024. Kup TUTAJ
Na zdjęciu: Obraz namalowany w 1675 roku przez nieznanego malarza przedstawiający panoramę płonącego Londynu wieczorem 4 września 1666 roku (fot. domena publiczna)