Willie Francis w 1946 roku został oskarżony o zabicie swojego pracodawcy. Choć nigdy nie znaleziono jednoznacznych dowodów jego winy, a domniemano, że zabójstwo zostało zlecone – chłopak z nieznanych przyczyn przyznał się do zbrodni.
Nie wiedział jeszcze, że zostanie poddany dwukrotnej próbie uśmiercenia, która będzie wiązała się z ogromnym cierpieniem. Pierwsza próba egzekucji miała miejsce 3 maja 1946 roku. Rażenie prądem nie przyniosło jednak oczekiwanego skutku. Skazanego odesłano więc do celi. Po pewnym czasie Willie Francis wspominał: „Wydawało mi się, że jestem martwy. Z amoku wyrwały mnie tylko krzyki: „Daj mi więcej mocy”. Obrońca wnosił wówczas, że wyrok został wykonany, a przeprowadzenie ponownej egzekucji, byłoby okrutną i wymyślną karą. Nikt nie wierzył, że chłopiec po raz drugi zasiądzie na krześle. Apelację jednak odrzucono, a termin kolejnej egzekucji wyznaczono na pierwsze dni maja 1947 roku. Tym razem wszystko poszło zgodnie z planem.
Choć metody wykonywania kary śmierci doskonalono przez wieki po to, by znaleźć tę najbardziej humanitarną, niektóre z nich często zawodziły. Nieudolnie wykonane egzekucje z czasem dorobiły się nawet swojego określenia: botched executions, czyli spartaczone egzekucje.
Metod jest kilka. Ścięcie, powieszenie, porażenie prądem, śmiertelny zastrzyk czy zastrzelenie. Na próżno szukać tej najbardziej humanitarnej. Każda ma prowadzić do śmierci. Według jednej z najbardziej postępowych idei, celem kary śmierci nie jest torturowanie przestępcy czy unieważnienie jego czynu, ale przeszkodzenie mu w wyrządzeniu nowych i powstrzymanie innych obywateli przed popełnieniem podobnych przestępstw. Mogłoby się wydawać, że w wykonaniu wyroku śmierci nie ma nic trudnego… A jednak.
Chcesz poznać inne spartaczone egzekucje sięgnij po Detektywa nr 5/2021 (tekst Anny Rychlewicz pt. Spartaczone egzekucje). Do kupienia TUTAJ.