Wincenty Klimowski został rozstrzelany w 1952 roku

Obok ganku szkoły, cały pokrwawiony, z poderżniętym gardłem, leżał na lewym boku, przewodniczący spółdzielni produkcyjnej „Przyszłość” w Czystej, Władysław Lipowski, a tuż przy nim przewrócony rower. W trawie walały się obcęgi, kliny i pierścień od kosy. Kto je tu zgubił? Jaki miały związek z tą śmiercią?

– Pozostałości przy zwłokach, pierścienie, drewniane kliny najbardziej pasują do kosy Bieniaka, obcęgi mogą należeć do kowala – szeptali wtajemniczeni.

Basia Fijałek z Danką Czupryną, będąc na grzybach, słyszały zaraz po godzinie 6 jakiś stłumiony krzyk, jęk. Długo się nad tym nie zastanawiały. Nie mogły się z odległości zorientować czy to wolanie należało do kobiety czy mężczyzny.

– Rano widziałem Lipowskiego na rowerze, po jakimś czasie został on zabity, nie chciało mi się wierzyć w to babskie gadanie, ale to była prawda – mówił  Wiesław Chudzik. – Na szosie pojawiła się taksówka, jechał nią wiceprzewodniczący Powiatowej Rady Narodowej ze Słupska. Przyszedł ze mną na miejsce zbrodni. „W Czystej zawsze cicho i spokojnie, a tu masz: w środku kampanii żniwnej zginął sam przewodniczący” – tylko tyle miał do powiedzenia. Nawet się nad leżącym nie przeżegnał.

Przed ośrodkiem spółdzielczym gromadzili się pracownicy, najczęściej przychodziły kobiety. Przystanęły na moment, pogadały, pochlipały i poszły do swoich zajęć. Mężczyznom dłużej na papierosie się schodziło.

Ryśkowi Bącikowi utkwiło w głowie, że Bieniak ni z tego ni z owego przyznał, że będzie teraz szarpany przez milicję, bo przed paru dniami odgrażał się przewodniczącemu za sad.

Po południu kilku chłopów owinęło ciało Władysława Lipowskiego w prześcieradło. Bieniak z Franciszkiem Jeziorem trzymali za rogi płótna, przy głowie. Zaś Klimkowski przy nogach i ułożyli na samochodzie, który zawiózł je do trupiarni w Słupsku. Do innego samochodu upchnięto tych, którzy ładowali zwłoki przewodniczącego na wóz oraz tych, którzy podleźli śledczemu pod rękę. Zwolniono ich z aresztu dopiero w połowie listopada.

Śledczy w chwili szczerości powiedział, że każdy z nich może być tym mordercą, ale równie dobrze żaden. Ktoś musi jednak odpowiedzieć za to, co się stało.

Jako pierwszego przesłuchano 29-letniego Henryka Bieniaka.

– Przed godziną 6 zbudziła mnie Helena Majek, która szła do dojenia krów – zeznał mężczyzna. – Zerwałem się z łóżka, spałem tej nocy w ubraniu, i po kilku minutach byłem w swojej oborze. Zaraz też pastuch Jarosław Klimek wygonił krowy na pastwisko. Doszedł do mnie Baranowski, żeby podpisać mu podanie o obniżenie kontyngentu w planowanym skupie zboża. Wtedy też widziałem przejeżdżającego rowerem Lipowskiego. Znamy się już trochę czasu. Poznałem go w styczniu 1944 roku we wsi Łabędy, pracował na roli, zajmował się też handlem. Rodzice kupili od niego trzewiki dla mojej siostry Jadwigi. W kwietniu następnego roku ożenił się z nią. Do Czystej przeprowadziliśmy się na początku lutego 1946 roku, celem objęcia gospodarstwa. Mieszkałem u nich do grudnia, do czasu kiedy i ja otrzymałem zabudowania i 5 hektarów ziemi ornej. Klimkowski przybył w styczniu 1943 roku. Początkowo miał 4 hektary, później komisja rolna dołożyła mu jeszcze 5.

– Jakie relacje mieliście z Lipowskim i Klimkowskim? – dopytywał śledczy ze Słupska.

– Od dwóch lat jestem, to znaczy byłem, sołtysem, pomagałem szwagrowi w zakładaniu spółdzielni produkcyjnej i z nim najczęściej sprzeczałem się prawie o wszystko. Nie było nam po drodze. Krwi mi popsuł tym sadem, no i wyborami na sołtysa. Bronisław Tarnowski od godziny 5 rano krzątał się po swoim obejściu, dostrzegłem Henryka Bieniaka na placu spółdzielni, Władysława Lipowskiego z rowerem koło starej stodoły po Strzałkowej, żonę Bącika, która spóźniła się na plac i swoją krasulę musiała przyprowadzić na łąkę, zaraz po niej gonił trzy krowy na swój pastewnik Klimkowski. Po jakimś czasie pojawił się Franciszek Jezior i gadał na prawo i na lewo, że Lipowski nie żyje. Nie chciałem mu wierzyć, bo przecież niedawno jeszcze widziałem go na drodze, ale Franek bił się w piersi, że nie oszukuje i tak się stało z naszym przewodniczącym. Poleciałem w tamtym kierunku, rzeczywiście całą głowę miał we krwi. Obok stało sporo osób.

Wincenty Klimowski

Kolejnym przesłuchiwanym w tej sprawie był miejscowy traktorzysta, Stanisław Trela.

– Wczoraj spotkałem się z Edwardem Wydrą i od słowa do słowa opowiedział mi, że gdy rano zbierał z Lipowskim i Bącikiem gruszki w sadzie, nakrył ich Heniek Bieniak i powiedział do nich prosto z mostu, a szczególnie odnosiło się to do Lipowskiego, że:„albo twoja mogiła, a mój więzień, albo twój więzień, a moja mogiła”– relacjonował mężczyzna. – Przyznał, że przestraszył się, bo już wcześniej oficjalnie wygadywał, że jak kto przyjdzie do jego sadu, to rozwali mu łeb siekierą i już się gruszkami więcej nie nakarmi. On ma wredny charakter. Najwyraźniej usnął kiedyś na szkoleniu partyjnym, aż wykładowca zwrócił na niego uwagę, a on dalej spał, wtedy ktoś dmuchnął mu dymem z papierosa w twarz. Zerwał się na nogi, rozglądał się wokoło, nie wiedział kto to mu zrobił. Skoczył do mnie, ja przystałem do niego, ale nas rozdzielili.

Wincenty Klimowski został rozstrzelany w 1952 roku. Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 9/2023 (tekst Jerzego Kirzyńskiego pt. Twój więzień, twoja mogiła). Cały numer do kupienia TUTAJ.