Władysław Mazurkiewicz: elegancki, okrutny zbrodniarz

Władysław Mazurkiewicz – na pierwszy rzut oka  – to szanowany, kulturalny i zamożny dżentelmen o nienagannych manierach, czy bezwzględny seryjny morderca bez skrupułów? Okazuje się, że i jedno, i drugie. Poznaj sylwetkę Pięknego Władzia, zwanego również eleganckim mordercą, którego postać w latach 50. elektryzowała mieszkańców nie tylko Krakowa, ale również całej Polski.

Podstawowe fakty

Przez lata uważano go za dżentelmena, zawsze eleganckiego, w doskonale skrojonym garniturze i “zachodnich” butach. Imponował innym nie tylko swoimi samochodami, ale i manierami oraz grubym portfelem, który otwierał mu drzwi najlepszych hoteli, restauracji i kasyn.  Swój majątek zaczął tworzyć jeszcze w czasie wojny, mordując prawie każdego, kto miał gotówkę, złoto czy biżuterię, przy czym zaufał mu i chciał robić z nim interesy. Po wojnie Mazurkiewicz kontynuował działalność. Swoje pierwsze ofiary truł, a do kolejnych strzelał.

Spekulowano, że jest m.in. agentem gestapo oraz agentem Służby Bezpieczeństwa. Był jednym z najbardziej przebiegłych przestępców, który prowadził podwójne życie. Uważany przez sąsiadów za uczynnego i pracowitego fachowca, okazał się bezwzględnym zabójcą, który brutalnie mordował swoje ofiary.

Władysław Mazurkiewicz przyszedł na świat 31 stycznia 1911 r. Urodził się w średniozamożnej rodzinie. Matka zostawiła go, gdy Władek miał 3 lata. Druga teoria mówi, że matka zmarła na cholerę. Gdy wojna się skończyła, a Polska odzyskała niepodległość, chłopiec poszedł do szkoły. Około 1930 r. został przyjęty na Wydział Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale przerwał naukę.

Został zecerem w Drukarni Narodowej w Krakowie. Wtedy wciągnął go świat przyjęć, luksusu i bogactwa, krótko mówiąc: blichtr Dwudziestolecia Międzywojennego. Po zajęciu Krakowa przez Wehrmacht w 1939 r. zajął się handlem walutą, dewizami i złotem.

W czasie niemieckiej okupacji Władysław Mazurkiewicz został wprowadzony do świata handlu walutą i złotem. Jego pierwszą dużą transakcją było spieniężenie kruszcu jednego z wysoko postawionych niemieckich oficerów. Jak się okazuje, już wtedy próbował zabijać. W 1943 roku jeden z handlarzy, który później zeznawał na procesie mordercy, ledwo uszedł z życiem po zjedzeniu kanapki zatrutej cyjankiem.

Głównym motywem działania była chęć szybkiego wzbogacenia się. Metody Mazurkiewicza wyglądały tak samo, przy prawie każdym zabójstwie. Na początku zdobywał zaufanie swoich ofiar, oczarowywał je swoim szykiem i elegancją, następnie proponował niezwykle korzystny układ, a na sam koniec zabijał je w odosobnionym miejscu i zgarniał ich kosztowności.

Przez następne 22 lata Władysław Mazurkiewicz stawał się coraz bardziej szanowany, a jego biznes kwitł w niesamowitym tempie. W krótkim czasie Piękny Władek stał się jedną z najpopularniejszych postaci powojennego Krakowa. Nikt nie przypuszczał, że za fasadą eleganckiego i ułożonego mężczyzny ukrywa się morderca pozbawiony skrupułów.

Wszystko miało się zmienić 24 września 1955 roku. To właśnie tego dnia  nasz bohater  umówił się na spotkanie ze Stanisławem Łopuszyńskim, w celu sprzedaży luksusowych zegarków po bardzo okazyjnej cenie. Aby sfinalizować transakcję, mężczyźni udali się do Zakopanego. W drodze powrotnej zmęczony (i zapewne upity przez Władka) Stanisław, zasnął na tylnej kanapie samochodu. Właśnie na taką okazję czekał morderca.

Bez zawahania obrócił się i wypalił z pistoletu prosto w potylice ofiary. Mazurkiewicz był pewny, że leżący z tyłu mężczyzna nie żyje. Jednak, ku jego zaskoczeniu, Stanisław Łopuszyński nagle się podniósł i przerażony zapytał o huk, który przerwał jego drzemkę. Władysław wytłumaczył wtedy, że strzelił dla żartu z tak zwanej “żabki”. Po powrocie do domu Morderca z Kwiatkiem oddał niedoszłej ofierze swój samochód, ponieważ był mu winny pieniądze.

Prawdę o morderczych skłonnościach Władka odkrył lekarz, do którego po kilku dniach udał się Łopuszyński. Podczas badania, mającego rozwiązać problem ciągłych bólów głowy Stanisława, wykryto, że w jego kości potylicznej znajduje się… pocisk.

Poszkodowany oraz milicja szybko połączyli wątki. Mazurkiewicza zatrzymano przez funkcjonariuszy jako podejrzany w sprawie usiłowania morderstwa. Oczywiście, Władek nie przyznał się do winy. Dopiero 13 grudnia 1955 roku, po skuciu posadzki w garażu zabójcy, funkcjonariusze odkryli mroczną tajemnicę mężczyzny. Znaleźli tam bowiem dwa zacementowane ciała.

Nadszedł wreszcie dzień procesu zabójcy. Sprawą Mazurkiewicza żyły cały Kraków i Polska. Pisały o nim najważniejsze gazety w stylu „Świata” czy „Expressu Wieczornego”, proces opisywał sam Marek Hłasko, artykuł o zbrodniarzu ukazał się też w amerykańskim magazynie „Time”. Najsłynniejsze relacje przygotowywał Lucjan Wolanowski, ogromnie doświadczony i ceniony dziennikarz, reportażysta. O Mazurkiewiczu pisał m.in. do popularnego tygodnika „Świat”. Zdjęcia na procesie robił dla gazety nie mniej ceniony fotograf Wiesław Prażuch.

„Bilety wstępu na rozprawę zostaną wydane przede wszystkim osobom zawodowo zainteresowanym prawem, a więc: sędziom, prokuratorom, Milicji, adwokatom, psychiatrom i kryminologom. Zostaną także rozdane bilety przedstawicielom prasy z całej Polski. Proces nie będzie przekazywany przez głośniki na zewnątrz budynku sądowego”.

Tak informował krakowian „Dziennik Polski” 2 sierpnia 1956 r. Chodziło, rzecz jasna, o proces Władysława Mazurkiewicza, wielokrotnego mordercy, oskarżonego także – jak informowała donosząca o rozprawie krakowska prasa – o „przestępstwa dewizowe, fałszowanie dokumentów itp.”.

Ograniczenie wstępu do sali sądowej było absolutnie konieczne. Krakowianie ogromnie interesowali się procesem. Przed gmachem sądu przy ul. Senackiej 1 gromadziły się tłumy. Przychodziły całe rodziny i to niekiedy razem z dziećmi, o ile te nie były na wakacjach poza Krakowem. Władzy obawiały się nawet prób linczu.

Podczas procesu Mazurkiewiczowi  udowodniono 6 morderstw i dwie nieudane próby. Według prasy i opinii publicznej Mazurkiewicz mógł odpowiadać nawet za 30 innych zabójstw. Mężczyznę skazano na ośmiokrotną karę śmierci. W wyniku wielu apelacji pierwsze pięć wyroków zamieniono na 15 lat więzienia. W listopadzie 1956 roku Piękny Władek trafił do celi śmierci.

Został powieszony w dzień swoich 46 urodzin – 31 stycznia 1957 r. Świadkiem egzekucji był mecenas Zygmunt Hofmokl-Ostrowski. Zeznał, że ostatnimi słowami „Pięknego Władzia „, przed wejściem na szubienicę było: „Do widzenia, Panowie. Niedługo wszyscy się tam spotkamy”.

Niektórzy twierdzili, że egzekucji wcale nie było. Nie wykonano jej, gdyż cały proces miał być farsą, wyreżyserowanym spektaklem, mającym na celu jedynie uspokojenie zbulwersowanego społeczeństwa. Teorie tę potwierdzało rzekomo niezwykle spokojne zachowanie się podsądnego w czasie trwania rozprawy.

Niektórzy „dobrze poinformowani” krakowianie zaklinali się, że na własne oczy oglądali listy i widokówki, wysyłane przez Władysława Mazurkiewicza z Londynu w kilka miesięcy po jego rzekomej egzekucji, która miała się odbyć w więzieniu przy ul. Montelupich. Dowodziło to niezbicie, że wszystko było jednym, wielkim oszustwem. Owych zwolenników spiskowych teorii dziejów nie przekonywał nawet fakt, iż na pewnym krakowskim cmentarzu znajduje się grób, w którym pochowano Mazurkiewicza.

Opowiadano również, że podczas śledztwa oskarżony przyznał się do dokonania trzydziestu morderstw. Ta liczba jednak tak bardzo wstrząsnęła nie tylko milicją i prokuratorem, lecz także „władzami partyjno-państwowymi”, że dla dobra sprawy postanowiono zaprezentować publiczności wersję minimum, ograniczoną tylko do sześciu ofiar śmiertelnych.

Tak chwytliwy i atrakcyjny temat jak działalność wielokrotnego mordercy nie mogła ujść uwadze twórców. Już w 1956 r. ukazała się książka zatytułowana „Walther Nr 45771”, której autorem był Jacek Wołowski.

Źródło: gazeta.pl, magazyndetektyw.pl, krakow.pl,

Fot. reprodukcja z tygodnika “Świat” za bufetprl.com