Wojna futbolowa. Krwawe porachunki po meczu

Wojna futbolowa? Czy to możliwe.? Sport wyzwala różne emocje, walki kiboli to zmora nie tylko w Polsce. Czy jest możliwe, by piłka nożna doprowadziła do wojny między dwoma państwami. Okazuje się, że nie jest to fikcja! Pod koniec 1969 roku, w Ameryce Środkowej doszło do zdarzeń, które nie mają sobie równych w historii nowożytnego świata…

Na murawę wybiegły reprezentacje narodowe Hondurasu i Salwadoru, a stawką meczu był udział w mistrzostwach świata w piłce nożnej w Meksyku. Pierwsze spotkanie odbyło się w stolicy Hondurasu – Tegucigalpie. Reprezentacja Salwadoru zjawiła się tam dzień wcześniej i od samego początku stała się obiektem wojny psychologicznej.

Miejscowi kibice postarali się, aby tamtej nocy „wróg” nawet przez chwilę nie zmrużył oka. W ruch poszły petardy, klaksony samochodów, walono kamieniami w szyby, tłuczono kijami w blachy i puste beczki. Do tego doszły gwizdy i ordynarne okrzyki. Policja, która w gruncie rzeczy sympatyzowała z manifestantami, ani razu nie  interweniowała. Starania fanów drużyny Hondurasu przyniosły oczekiwany efekt – zmęczona, niewyspana reprezentacja Salwadoru przegrała mecz 1:0.

Kiedy w ostatniej minucie Roberto Cordona strzelił zwycięską bramkę dla Hondurasu, oglądająca mecz Amelia Bolanos, 19-letnia mieszkanka Salwadoru z rozpaczy popełniła samobójstwo, strzelając do siebie z pistoletu.

„Młoda dziewczyna nie mogła znieść nie tylko goryczy porażki, ale przede wszystkim tego, że jej ojczyznę tak prymitywnymi metodami rzucono na kolana” – pisał nazajutrz po tej tragedii dziennik „El National”.

Wojna futbolowa: wojsko uchroniło od linczu

Pogrzeb Amelii stał się ogólnonarodową manifestacją. Wzięli w nim udział – w asyście kompanii honorowej – prezydent, premier, członkowie rządu, za którymi kroczyła cała reprezentacja piłkarzy Salwadoru. Za nimi szedł wzburzony kilkunastotysięczny tłum. Dla nikogo nie było tajemnicą, że rewanż, do którego miało dojść na boisku w Salwadorze, może zamienić się w krwawe porachunki. Drużyna Hondurasu też poznała smak bezsennej nocy. Najpierw wybito wszystkie okna w hotelu, w którym byli zakwaterowani piłkarze. Potem wrzucono do pokoi niezliczoną ilość zgniłych jaj, zdechłych szczurów i cuchnących szmat. Tylko ochrona wojska uchroniła piłkarzy Hondurasu przed linczem ze strony wrogo nastawionego tłumu.

Potem był mecz, który rozegrano na stadionie chronionym chyba o wiele lepiej niż tajne bazy Pentagonu. Boisko otoczyło kilka tysięcy żołnierzy. Wśród nichbył elitarny pułk Guardia National z rozpylaczami gazowymi gotowymi w każdej chwili do strzału. W czasie odgrywania przed meczem hymnu gości, stadion wył i gwizdał, zaś później zamiast flagi narodowej tego kraju, spalonej na oczach wściekłego tłumu, wciągnięto na maszt brudną, podartą ścierkę.

– Całe szczęście, że przegraliśmy ten mecz 3:0 – powiedział potem trener gości.

Po meczu całą ekipę odwieziono ze stadionu opancerzonymi wozami. Przynajmniej oni byli już bezpieczni. Mniej szczęścia miała garstka kibiców, którzy w popłochu uciekali w kierunku granicy. Dwie osoby poniosły śmierć, spalono kilkadziesiąt samochodów. Dwa dni później granicę między Salwadorem i Hondurasem zamknięto. Następnego dnia nad Tegucigalpę nadleciał wojskowy samolot i zrzucił bombę. Tak rozpoczął się konflikt militarny między Hondurasem a Salwadorem, który historycy nazwali pierwszą w dziejach świata wojną futbolową. (LM)

Fot. Pixabay.com