Wybuch we Wrocławiu, poznaj młodego bombera

– Przepraszam wszystkich, których skrzywdziłem psychicznie i fizycznie. Przepraszam wszystkich, których naraziłem na niebezpieczeństwo. To czyn absolutnie do mnie niepodobny, niepodobny do mojego charakteru – bo zawsze byłem i jestem spokojnym człowiekiem, o czym wszyscy, co mnie znają, przecież doskonale wiedzą. Cały czas mam wyrzuty sumienia i pewnie będę je miał do końca życia. Proszę wszystkich o wybaczenie, chcę normalnie funkcjonować z ludźmi i żyć – zapewniał przed wrocławskim sądem Piotr R. Wybuch we Wrocławiu był jego dziełem.

Dokładnie o godzinie 5.47, 19  maja 2016 roku,  dyżurny Wojewódzkiego Centrum Powiadamiania Ratunkowego we Wrocławiu, odebrał dziwny telefon. Z głośnika usłyszał nagrane za pomocą syntezatora mowy dziwne żądanie. Nieustalony mężczyzna poinformował, że w mieście zostały rozmieszczone ładunki wybuchowe, które zostaną odpalone, jeśli ich konstruktorzy nie dostaną złota. Szantażysta zażądał 4 paczek, w każdej miało być po 30 kg złotego kruszcu, w sztabkach o wadze 1 kilogram każda.

Wybuch we Wrocławiu – to nie był głupi żart

Oto, co usłyszał operator 112 z syntezatora mowy, którego użył anonimowy rozmówca: „Pierwsza porcja złota ma zostać dostarczona w miejscu o długości geograficznej 17.029536 i szerokości geograficznej 51.081091. Złoto ma zostać przywiezione dokładnie dzisiaj o godzinie 12 przez jedną osobę, przykryte czarnym workiem na trawniku i pozostawione. Warunki: Jeśli nie pozostawicie złota o godzinie 12 – uruchomimy bombę. Jeśli złoto będzie złej jakości – uruchomimy bombę. Jeśli przy złocie będą jakiekolwiek nadajniki – uruchomimy bombę”. (Źródło: www.wroclaw.wyborcza.pl)

Na pewno nie był to głupi żart nastolatka. Ktoś zadał sobie trudu, by przygotowywać nagranie, uniemożliwiające identyfikację rozmówcy. Pracownicy Centrum o żądaniach szantażysty powiadomili policję, pogotowie i straż pożarną. Sprawa wyglądała na bardzo poważną.

Panie kierowco, ktoś zostawił torbę

Kilka godzin później, ciepłe, słoneczne popołudnie, centrum Wrocławia. W autobusie marki MAN, linii 145,  jest kilkudziesięciu pasażerów (jak się potem okazało – 41 osób). Niektórzy wpatrzeni w ekrany smartfonów, inni zatopieni we własnych myślach. Wrażenie tłoku potęgują stojące wewnątrz dwa wózki:  w jednym siedział 3-letni chłopiec, w drugim 9-miesięczna dziewczynka. W pewnym momencie, do kierującego pojazdem podchodzi pasażerka.

– Panie kierowco, w środku autobusu, na poprzednim przystanku młody chłopak zostawił jakąś torbę. Wyskoczył w ostatniej chwili. Albo zapomniał jej zabrać, albo… – kobieta dwuznacznie zawiesiła głos.

Pozostawiona w miejscu publicznym torba wielu ludziom kojarzy się z zamachami i terrorystami.

  Ludzie są coraz bardziej wyczuleni na takie rzeczy i trudno się dziwić. Oglądają informacje o bombach podkładanych na świecie i zwyczajnie się boją – przyznają policjanci.

– Nie podejrzewając początkowo, że torba może być niebezpieczna poprosiłem kobietę, by przyniosła mi ją do kabiny. Gdy jednak tylko ją uchyliłem i zobaczyłem w środku garnek z wieczkiem zalepionym kolorową plasteliną, bardzo mocno się wystraszyłem. zrobiło mi się ciemno przed oczami. Od razu pomyślałem, że to może być bomba – wspominał przed sądem Dariusz K., kierowca autobusu linii 145.

***

Zgodnie z wewnętrznymi procedurami mężczyzna próbował skontaktować się z centrum dyspozycyjnym Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego we Wrocławiu. Linia telefoniczna była zajęta, nie udało mu się dodzwonić. Po przejechaniu dwóch przystanków zdecydował się wynieść podejrzaną torbę na zewnątrz i pozostawić na pustym przystanku autobusowym przy skrzyżowaniu ulic Dworcowej i Tadeusza Kościuszki.

– Autobus był pełen ludzi, jego ewakuacja trwałaby zbyt długo – tłumaczył w sądzie. – Bałem się, że wewnątrz może być bomba. Nabrałem takich podejrzeń, bo do takich zdarzeń doszło dopiero co w Europie Zachodniej.

Szybko wrócił do autobusu, bo przecież rozkład jazdy to rzecz święta. Nagle rozległ się huk.

– Wracałam do domu, ale nie zwracałam uwagi na to, co dzieje się w autobusie – opowiadała jedna z pasażerek tamtego feralnego kursu. – Nagle usłyszałam ogromny huk. Potem zobaczyłam za szybą ogromny pomarańczowy słup ognia. Ludzie zaczęli uciekać z autobusu. Ja też uciekłam, gdy zbliżył się do mnie dym, bo bałam się, że może być trujący. Była spora panika w autobusie. Przebywało tam tyle osób, że nie można było tak od razu wysiąść. Bałam się o swoje zdrowie i życie, bo nigdy w życiu nie słyszałam takiego wybuchu. Byłam w szoku, bolało mnie ucho, nie wiedziałam, co przyniosą kolejne sekundy.

Wybuch we Wrocławiu – na szczęście, obeszło się bez ofiar śmiertelnych

Obeszło się bez ofiar śmiertelnych. Nikomu nic poważnego się nie stało, poparzeń doznała jednak  przechodząca chodnikiem kobieta. Z przeprowadzonych w czasie śledztwa eksperymentów wynikało, że gdyby do eksplozji doszło w autobusie, byłyby ofiary śmiertelne. Może kilka, może kilkanaście!

Nazajutrz opublikowano portret pamięciowy i rysopis podejrzanego o podłożenie bomby: „Mężczyzna w wieku około 25 lat, wzrost około 180 cm, szczupła sylwetka, twarz pociągła, szczupła, bez zarostu, włosy ciemnobrązowe, raczej krótkie. Mężczyzna miał okulary przyciemniane, ubrany był w ciemną bluzę z kapturem i spodnie dresowe koloru czarnego”.

Chcesz poznać kulisy tej szokującej sprawy? Sięgnij po Detektywa 3/2021 (tekst Tomasza Przemyskiego pt. “Depresja młodego bombera”). Cały numer do kupienia TUTAJ.