Zabił żonę. Zaczęło się od wielkiej miłości do egzotycznej Hinduski, a skończyło na bezsensownej zbrodni. 37-letni Marek na widok policjantów od razu przyznał się do zamordowania swojej hinduskiej żony i zakopania jej zwłok w ogrodzie. Poprowadził funkcjonariuszy 30 metrów od domu i wskazał na niewielki wzgórek, na którym posadził drzewka.
– Właściwie nie wiem dlaczego to wszystko zrobiłem. Przez tę zbrodnię straciłem resztki człowieczeństwa – tłumaczył się potem przed sądem.
Poznali się za oceanem w dalekiej Ameryce, ale przybyli tam z dwóch różnych światów. Ona, egzotyczna piękność o kruczoczarnych włosach, o dziwnym imieniu Joonaki, była córką hinduskiego dyplomaty i miała ambitne plany, by w Stanach Zjednoczonych doskonalić swoje umiejętności informatyka i grafika komputerowego. Jej rodzice byli dobrze sytuowani, ale dziewczyna zamieszkała w dość ubogiej i niebezpiecznej dzielnicy Nowego Jorku, na Bronksie. Przyjechała się kształcić, ale w praktyce musiała na siebie zarabiać jako kasjerka w niedużym sklepiku. Na wsparcie finansowe ze strony rodziny nie miała co liczyć.
Zabił żonę
Marek, średniego wzrostu, szczupły blondyn, Polak z Krakowa. Był z wykształcenia historykiem sztuki po Uniwersytecie Jagiellońskim. Miał swoje pasje, uwielbiał fotografować i wykonywał oryginalne grafiki, był plastycznie bardzo uzdolniony. Jego ojciec, wybitny profesor matematyki na Uniwersytecie Jagiellońskim zadbał o gruntowne wykształcenie syna i wygodny jego start w dorosłe życie. Marek miał dość dobrze urządzony apartament na Manhattanie, który zajmował razem z kolegą.
Z o 10 lat młodszą Hinduską spotkał się przez przypadek na nowojorskiej ulicy. Od razu przypadli sobie do gustu. Wymienili kilka zdawkowych uwag. Między nimi zaiskrzyło. Porozumiewali się po angielsku i nie da się ukryć, że od pierwszej chwili Marek był dość zdumiony otwartością na nowe doznania tej przypadkowo obecnej w jego życiu osoby.
– Natychmiast wprowadzam się do ciebie – zakomunikowała mu zaledwie po kilku dniach znajomości.
Polskie dziewczyny i kobiety, które spotkał do tej pory nie stawiały sprawy tak jasno. Nie sprzeciwił się jej propozycji i tak bez zbędnych ceregieli zostali parą.
Więźniowie przeszłości
Dopiero po pewnym czasie, gdy już byli dla siebie bardzo bliscy i rozmawiali poważnie o stałym związku, Marek przyznał się do tego, że jedno małżeństwo ma już za sobą i w Krakowie zostawił dorastającą córkę. Opowiedział Joonaki o życiu w Polsce, planach, marzeniach i wyzwaniach. Oboje dzielili się wrażeniami ze swojego dotychczasowego losu i – mimo różnic kulturowych – dogadywali się w miarę dobrze. Byli przekonani, że świat stoi przed nimi otworem i wystarczy wyciągnąć dłoń, a uda się zrealizować każdy zamysł.
Jednak po pierwszym okresie wzajemnej fascynacji zaczęły się kłopoty. Wydawało się im, że sytuację może poprawić to, że wezmą ślub wyznaniowy zgodny z tradycją hinduską. Nalegała na to zwłaszcza matka Hinduski. Twierdziła, że musi się liczyć z opinią ludzi z jej środowiska i że życie jej córki na „kocią łapę” jest nie do zaakceptowania. Tak się więc stało, że Marek przystał na hinduski obrzęd zaślubin, ale formalnie w dalszym ciągu nie byli małżeństwem. Były i inne powody do sprzeczek, choćby takie, że Joonaki nie podobało się, że Marek nie potrafi zerwać z przeszłością. Nowa wybranka zaczęła mieć pretensje do niego, że utrzymuje intensywne kontakty z córką Karoliną. Dziewczyna przyjechała nawet do USA i zamieszkała u Marka. Joonaki z trudem, ale zaakceptowała tę wizytę.
O tym, że i ona jest na swój sposób więźniem swojej przeszłości świadczył fakt, że jej matka przyjechała z Kalkuty do USA i na kilka miesięcy wprowadziła się do ich obszernego apartamentu. Kobieta była apodyktyczna i surowa w obyciu. Z tego powodu Markowi z trudem przychodziła akceptacja teściowej. To wywołało nowe konflikty i dlatego młoda para postanowiła się całkiem usamodzielnić i wyjechać do Wielkiej Brytanii.
Pretensje o dawną rodzinę
Zamieszkali najpierw u siostry Joonaki, psychiatry z zawodu, i u jej męża lekarza. Cały czas szukali własnego lokum w Londynie, podejmowali pracę w wielu instytucjach, ale wyłącznie dorywczo i nie była ona finansowo satysfakcjonująca. Trochę podróżowali po świecie, byli przez moment w Azji, w Indiach i we Francji. Wracali do Anglii, znów wyjeżdżali do USA. Nie mogli sobie znaleźć własnego kąta. W Polsce także się pojawili i próbowali zalegalizować małżeństwo w urzędzie stanu cywilnego, ale odstraszyły ich formalności, bo nie tak łatwo było wziąć ślub z cudzoziemką. W efekcie zamiast spełniać zachcianki urzędników, znów ruszyli w świat. Wtedy w Anglii Marek założył firmę dekorującą wnętrza. Zleceń było sporo, więc i dochody były adekwatnie duże. W końcu Marek znał się na fotografii i grafice, potrafił fachowo doradzić klientom jak urządzić przytulne lokum. Sam też z konieczności zdobył umiejętności w budowlance i dorabiał sobie w ten sposób. Z żoną wynajęli pokój w centrum Londynu i wydawało się, że to będzie czas stabilizacji, ale właśnie wtedy zaczęło się między nimi poważnie psuć.
Zabił żonę i dostał 10 lat więzienia. Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 1/2024 (tekst Marcina Grzybczaka pt. Egzotyczna miłość i zbrodnia). Cały numer do kupienia TUTAJ.