Zabójca, który wyparł swoją zbrodnię

Na osiedlu Bartodzieje w Bydgoszczy, gdzie mieszkał, kompletnie nie wyróżniał się spośród innych chłopaków w jego wieku. Nastolatek przesiadujący w grupce z innymi na ławeczkach przy Żmudzkiej. Nie był jednak typem, który by ogniskował uwagę pozostałych rówieśników, nie był duszą towarzystwa. W 1990 roku, w czasie, kiedy w Polsce zaczęły następować wielkie zmiany, miał 23 lata. Był już w pełni ukształtowanym młodym mężczyzną. Czego oczekiwał od życia? Co chciał osiągnąć?

Po latach te pytania pozostają otwarte. Zwłaszcza, odkąd wyszła na jaw prawda o makabrycznym morderstwie, do którego doszło w Bydgoszczy w 1994 roku. O tym, jakim człowiekiem był mężczyzna skazany w tej sprawie, świadczą strzępki informacji: z zeznań świadków, dawnych znajomych, brata. Są też ustalenia policyjnego profilera i to w dużej mierze właśnie dzięki tym informacjom śledczym udało się skierować do sądu akt oskarżenia.

Życiorys Sławomira G., do feralnego roku 1994, jest zapisem egzystencji przeciętnego młodego człowieka, któremu przyszło dojrzewać i wchodzić w dorosłość w Polsce w czasach przełomu ustrojowego. Jak u większości rówieśników, tak i w nim igrały pewnie podobne emocje: chęć uchwycenia życia, złapania byka swojego losu za rogi, osiągnięcia „czegoś”. Z drugiej jednak strony był świat towarzyski, który przecież trudno porzucać: dziewczęta, coniedzielny żużel na torze bydgoskiej „Polonii”, piwa wypijane ze znajomymi w plenerze, w parku na pobliskim Osiedlu Leśnym, czy nad usytuowanym nieopodal bloku, osiedlowym jeziorku nazywanym nieco przewrotnie „Balatonem”.

Sławomir mieszkał na 5. piętrze punktowca przy ulicy Żmudzkiej. Joanna wraz z mamą zajmowała mieszkanie na piętrze 10. Była od niego młodsza o 5 lat. Znali się od wczesnego dzieciństwa. Razem, ale też z innymi wspólnie bawili się w piaskownicy, na trzepaku. Ich czas był wypełniony beztroską, niewinnością, może i dziecięcą nudą osiedlowego życia.

Kiedy zaczął czuć do Joanny coś więcej, niż tylko koleżeńską sympatię? W śledztwie, w którym zeznawał dekady później, badano i ten wątek. Z kolei matka Joanny po latach na pytanie, czy jej córka dobrze znała Sławka, odpowie:

– Myślę, że bardzo dobrze.

Znów z perspektywy 30 lat snuć można rozmaite przypuszczenia na temat relacji, która łączyła tych dwoje młodych ludzi. Wiadomo natomiast jedno: jakiekolwiek głębsze uczucie żywił Sławomir G. wobec Joanny, nie było ono odwzajemnione.

Kiedy dziewczyna, ukończywszy liceum, rozpoczęła studia na Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, młody mężczyzna szedł już inną drogą. Ani w szkole podstawowej, ani w zawodówce orłem nie był. I choć trudno mu odmówić ambicji i chęci „wyjścia na ludzi”, w ślad za wolą nie szły czyny. Porwało go rozrywkowe życie, bywanie w barach i pubach w centrum Bydgoszczy. Ponad dwie dekady później Tomasz, brat Sławka, na sali sądowej, podczas rozprawy odpowie na pytania sędziego o wspólne relacje rodzeństwa w owym czasie:

– Nasze kontakty były dobre, słuchaliśmy dużo muzyki, metalu i AC/DC.

Joanna z kolei poznawała nowe barwy i nowe strony życia. Pokochała muzykę zespołu Depeche Mode. To właśnie na jednym z koncertów poznała Marcina K. Spotkanie odmieniło jej życie. Stali się nierozłączną parą.

W 1994 roku Joanna straciła tatę, który zmarł nieoczekiwanie szybko i nagle. To było dla niej ogromne, traumatyczne przeżycie. Po tej tragedii podniosła się jednak szybko. Była osobą „o jasnych myślach”, mówili o niej znajomi. Na zdjęciach z czasów nastoletnich widać Asię uśmiechniętą. To piękna, atrakcyjna blondynka. O urodzie wręcz zjawiskowej. Kochała też zwierzęta – na kilku fotografiach przytula psa. Prawie na każdym jest uśmiechnięta. Otwarta, szczera, może trochę zbyt naiwna. Marzyła o karierze muzycznej i pewnie by ją zrobiła…

Latem 1994 roku od dłuższego już czasu mieszkała razem z Marcinem, w mieszkaniu, w którym się wychował, przy ulicy Pomorskiej na bydgoskim Śródmieściu. Wakacje spędzili również wspólnie, pojechali do Rowów nad morzem. Na początku lat 90. XX wieku była to jeszcze bardzo popularna miejscowość. Przez całe dekady, za czasów PRL jeździli tam na wypoczynek pracownicy bydgoskich zakładów i fabryk. W Rowach swoje ośrodki wczasowe miały takie przedsiębiorstwa jak choćby Makrum (firma produkująca urządzenia krusząco-mielące na potrzeby polskiego przemysłu, ale i wykonująca zlecenia dla innych krajów bloku wschodniego, a nawet dla państw Bliskiego Wschodu). Dlaczego pojechali tam? Wypadkowa możliwości finansowych i sentymentu z lat dziecięcych.

Swojej najbliższej przyjaciółce, sąsiadce z bloku Joanna powie później, że tamtego roku nad morzem przeżyła najpiękniejsze chwile swojego życia. Marcin oświadczył się jej, a ona oczywiście przyjęła jego propozycję. Niczego bardziej w tamtym czasie tych dwoje młodych ludzi nie pragnęło bardziej, niż związać na zawsze swoje życia.

Tamtego lata zamieszkali w mieszkaniu matki Joanny, w punktowcu na Żmudzkiej. Mama wyjechała do pracy za granicą. Młodzi mieli mieszkanie dla siebie. Mogli być sami, snuć plany o przyszłości. Marcin miał też z Bartodziejów bliżej do swojej nowej pracy. Wychodził z domu o godzinie 6.30, starał się zrobić dobre wrażenie w miejscu zatrudnienia.

Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po „Detektywa” 11/2024 (tekst Macieja Czerniaka pt. Zabójca, który wyparł swoją zbrodnię). Cały numer do kupienia TUTAJ.