Zabójca z ogłoszenia dostał 25 lat więzienia

Zabójca z ogłoszenia.Swoje przyszłe ofiary namierzał poprzez ogłoszenia nieruchomości. Dzwonił pod numer podany w wiadomości, umawiał się na oglądanie mieszkania, po czym przystępował do dzieła. Do pierwszego morderstwa doszło w lutym 2013 roku w jednej z willi na warszawskiej Sadybie.

Zabójca podawał się za Amerykanina zainteresowanego kupnem nieruchomości, a jego ofiarą padł 70-letni Jerzy O., emerytowany lekarz. Zginął od kilkunastu ciosów ostrym narzędziem. Kilka miesięcy później sprawca zaatakował po raz kolejny. Zabił 63-letnią kobietę, która prezentowała mu lokal do wynajęcia. Policjanci łącząc oba zdarzenia, wystawili fikcyjne ogłoszenie, mające zwabić mordercę. Ten został namierzony w marcu 2014 roku, kiedy aktywował się telefon użyty do kontaktu z jedną z ofiar. Śledczy podejrzewali, że zabójca może zabić po raz kolejny. Choć ten nigdy nie przyznał się do zbrodni, w wyjaśnieniu sprawy pomogła ekspertyza genetyczna oraz analiza głosu nagranego na poczcie ofiary. Mężczyzna usłyszał wyrok po 25 lat pozbawienia wolności za każdą ze zbrodni, w związku z czym sąd orzekł łączną karę dożywocia. Ponadto, oskarżony miał zapłacić bliskim ofiar 100 tys. zł zadośćuczynienia oraz pokryć koszty sądowe.

Nie tylko zabójca z ogłoszenia

Pod wpływem chwili, w wyniku odurzenia, na skutek bójki czy jako finał alkoholowej libacji – to najczęstsze drogi prowadzące do zbrodni, której ofiarą jest sąsiad zza ściany, lokator czy właściciel wynajmowanego lokum. Zbrodni, z których jedne są planowane, drugie przypadkowe. Zdarzają się i takie, których efekt bywa zaskakujący dla samego sprawcy. Wszystkie łączy jedno – tajemnica czterech ścian, często będących jedynym świadkiem zdarzenia.

Jest rok 1832. Uniwersytet w Edynburgu jako powszechnie znana i szanowana placówka kształcąca młodych medyków, by nauczyć ich anatomii, potrzebuje odpowiednich środków. A konkretniej zwłok. Ograniczenie orzekania kary śmierci doprowadza wówczas do braków ciał, które mają przysłużyć się nauce. W związku z tym zaczęto wykradać świeżo pochowane zwłoki obywateli, by potem zhandlować je lekarzom. William Burke i William Here wpadli jednak na jeszcze mroczniejszy pomysł… Ten drugi prowadził mały pensjonat w stolicy Szkocji. Początkowo biznes bazował na ciałach schorowanych lokatorów, którzy ginęli śmiercią naturalną. Gdy tych zabrakło, należało im pomóc. Lokatorów upijano whisky, a następnie duszono. Ciała sprzedawano. Kolejnym krokiem była już sekcja zwłok, którą przeprowadzali na nich adepci medycyny.

Cztery ściany widziały już wiele. Zbrodnie kuchenne i te dokonane na członkach najbliższej rodziny to jednak nie wszystko. Kiedy nikt nie patrzy, to właśnie dach nad głową wydaje się być jedynym świadkiem przestępstw. Także tych popełnionych przez zupełnie obcych sobie ludzi. Takich, z którymi dzieli się jedynie metraż.

Chcesz poznać inne tego typu historie? Sięgnij po Detektywa 10/2022 (tekst Anny Ruchlewicz pt.”Lokatorzy z piekła rodem”). Cały numer do kupienia TUTAJ.