Zabójstwo Jaroszewiczów: gdzie są dokumenty?!

Zabójstwo Jaroszewiczów: byłego premiera i jego żony, to jedna z największych zagadek ostatnich kilkunastu lat. Mijają lata, a na wiele pytań nie na odpowiedzi. Niejasny jest motyw zbrodni, wina domniemanych sprawców również jest pod znakiem zapytania. Upływający czas na pewno nie jest sprzymierzeńcem warszawskiej Temidy, gdzie – od sierpnia 2020 roku – toczy się kolejny proces w tej sprawie.

W tym tygodniu zeznawał młodszy syn zamordowanego byłego premiera – Jan Jaroszewicz. Zwrócił uwagę, że po zabójstwie, z mieszkania w warszawskim Aninie, zginęły cenne dokumenty. Miały one znaleźć się w rozszerzonym wydaniu książki „Przerywam milczenie”. Dodał, że po zabójstwie zapisków ojca już nie było.

Syn zamordowanego potwierdził, że w związku z pracą nad drugim wydaniem książki “Przerywam milczenie” było dużo dokumentów, zapisków i rękopisów. – Wszystkie znajdowały się w gabinecie u taty – powiedział. Jak dodał, “później tych dokumentów nie było”.

– Jedyne, co zostało z rękopisów, to rękopis pierwszej książki, który był schowany w piwnicy, w pudełku. Potem został przekazany prokuraturze – zeznał. Sprawcy zabójstwa nie weszli do piwnicy domu Jaroszewiczów.

Zabójstwo Jaroszewiczów: pierwsza rozprawa w 2022 roku

Podczas pierwszej tegorocznej rozprawy w toczącym się przed stołecznym sądem okręgowym procesie trójki oskarżonych o zamordowanie w 1992 roku małżeństwa Jaroszewiczów składanie zeznań kontynuował w środę młodszy syn byłego premiera Jan Jaroszewicz.

Wcześniej, na kilku terminach rozpraw, zeznania składał starszy z synów Piotra Jaroszewicza – Andrzej. W swoich zeznaniach sugerował m.in., że w tej sprawie być może nie doszło do napadu rabunkowego. Jego zdaniem mogło to być upozorowanie takiego przestępstwa w celu wyniesienia ważnych dokumentów, które posiadał były premier.

– Widziałem, że pracował nad książką, był to rękopis. Po zabójstwie tego rękopisu nie było – mówił w grudniu zeszłego roku przed sądem Andrzej Jaroszewicz. Dodawał, że jego ojciec mógł narazić się gen. Czesławowi Kiszczakowi i gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu.

– Ojciec nie lubił generała Jaruzelskiego, to mogę powiedzieć. Co do Kiszczaka, to nie wiem – powiedział zaś w środę drugi z synów zamordowanego premiera pytany przez sąd.

Sędzia Anna Wierciszewska-Chojnowska zapytała , dlaczego Piotr Jaroszewicz “w ogóle chciał wydać drugie, poprawione wydanie, skoro pierwsze wyszło w 1991 roku?”.

– Chciał je uzupełnić o dodatkowe informacje i bardzo poszerzyć tę książkę. Ja nie brałem udziału w rozmowach dotyczących szczegółów i trudno mi cokolwiek powiedzieć – odpowiedział młodszy syn byłego premiera. Dodał, że być może jakąś wiedzę miał dziennikarz, z którym Piotr Jaroszewicz współpracował przy pisaniu pierwszego wydania.

Pierwsze wydanie “Przerywam milczenie” ukazało się w 1991 roku jako wywiad-rzeka przeprowadzony przez zmarłego przed kilku laty Bohdana Rolińskiego – w PRL m.in. dziennikarza “Trybuny Ludu” i redaktora naczelnego “Życia Warszawy”.

Gang karateków

Proces w sprawie zabójstwa Piotra Jaroszewicza i jego żony toczy się w Sądzie Okręgowym w Warszawie od sierpnia 2020 roku. Sąd ten stara się wyjaśnić jedną z najgłośniejszych zbrodni lat 90. Doszło do niej w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku.

Według obecnego aktu oskarżenia sprawcami zbrodni byli trzej członkowie tzw. gangu karateków, który w latach 90. dokonał kilkudziesięciu napadów rabunkowych. Rabunkowy charakter miała mieć też – zdaniem śledczych – zbrodnia popełniona na Jaroszewiczach.

Zabójstwo Jaroszewiczów: początek sprawy

Do jednej z najbardziej tajemniczych zbrodni lat 90. doszło w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku. Ciało b. premiera Piotra Jaroszewicza w jego willi w warszawskim Aninie znalazł młodszy syn Jan. Zaniepokoił go fakt, że rodzice nie odbierali telefonu. Po znalezieniu zwłok ojca od razu pojechał zawiadomić policję. Dopiero potem okazało się, że nie żyje również jego matka.

Byłego premiera uduszono paskiem od sztucera, który zaciągnięto ciupagą. Mężczyznę znaleziono przywiązanego do fotela w swoim gabinecie, z obandażowaną głową. Z tego samego sztucera zastrzelono Alicję Solską-Jaroszewicz, której położone na wznak ciało znaleziono w łazience. Zgodnie ze sporządzoną wówczas notatką policyjną dom nie nosił widocznych śladów włamania; uwagę zwracały m.in. rozbite aparaty telefoniczne. Policjanci zauważyli też dziwne zachowanie psa rasy sznaucer – praktycznie nie reagował na obecność innych osób i “sprawiał wrażenie oszołomionego”.

O tym, że sprawcy zbrodni nie szukali dóbr materialnych, od razu podczas pierwszego przesłuchania mówił syn pary Jan Jaroszewicz. Przyznał, że nie wiadomo mu o tym, by ojciec miał w domu jakieś dokumenty wagi państwowej. Wie, że pracował on nad “poprawkami i uzupełnieniami” do wydanej w 1991 roku książki “Przerywam milczenie”. Mężczyzna podkreślał także, że drzwi wejściowe do willi rodziców były otwarte, mimo że klucz posiadał tylko on i rodzice, a dorobienie go jest w Polsce niemożliwe.

Pierwsze wątpliwości

Pierwsze, poważne wątpliwości w toczącym się obecnie procesie, pojawiły się w sierpniu 2021 roku. Sędzia Agnieszka Jarosz wskazała wówczas na malejące prawdopodobieństwo tego, by faktycznie skarżeni byli oni sprawcami zbrodni. “Sąd nie może nie reagować na wynikające z rozprawy osłabienie mocy materiału dowodowego. W niniejszej sprawie na sprawstwo oskarżonych wskazują jedynie dowody z wyjaśnień Dariusza S. oraz Marcina B.” – uzasadniała.

Przesłuchiwany był też syn Jaroszewicza z pierwszego małżeństwa Andrzej, który podkreślał, że b. premier i jego małżonka byli osobami bardzo ostrożnymi. Jedynym nieostrożnym zachowaniem ze strony jego ojca miały być nocne spacery z psem. Na takie przechadzki Piotr Jaroszewicz wybierał się jednak z pistoletem, a gdy wieczorem oglądał telewizję, broń leżała na podręcznym stoliku. “Zwyczajem było to, że nawet kiedy ja miałem przyjechać wieczorem do rodziców, to wcześniej zawiadamiałem ich telefonicznie – taka była umowa. Nigdy nie zdarzyło się, by drzwi do domu były otwarte (…) Rodzice nigdy wieczorem nie wpuściliby nikogo obcego na teren posesji” – czytamy w protokole przesłuchania.

Zabójstwo Jaroszewiczów: błąd za błędem

Śledztwo wszczęto już 2 września 1992 roku. Jak po latach podkreśla wiele obserwujących je osób – w jego początkowej fazie popełniono wiele niemożliwych do naprawienia potem błędów. Do miejsca zbrodni dostęp miała zbyt duża liczba osób, co skutkowało zacieraniem śladów. Z akt zginęły też kluczowe dla sprawy folie daktyloskopijne z odciskami palców.

To zresztą ich odnalezienie sprawiło, że w 2017 roku praska prokuratura okręgowa w Warszawie zdecydowała o podjęciu kolejnego śledztwa. Wcześniej w 2000 r. prawomocnie uniewinniono oskarżonych w sprawie czterech recydywistów. Proces toczył się od 1994 roku, głównym dowodem miały być zeznania konkubiny jednego z nich.

Przełom

O przełomie w sprawie Jaroszewiczów w marcu 2018 roku poinformował minister sprawiedliwości, Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro. Chodziło o przedstawienie zarzutów trzem domniemanym sprawcom, z czego do zarzucanych im czynów przyznało się dwóch. Chodziło o Roberta S., Marcina B. oraz Dariusza S. – b. członków tzw. gangu karateków, który w latach 90. dokonał kilkudziesięciu napadów rabunkowych. Rabunkowy charakter miała mieć też zbrodnia popełniona na Jaroszewiczach.

Uznawany za szefa gangu Robert S. został oskarżony o uduszenie Piotra Jaroszewicza oraz zastrzelenie jego żony, a Dariusza S. i Marcina B. oskarżono o współudział w zabójstwie b. premiera. Oskarżeni mieli zabrać z willi dwa pistolety, 5 tys. marek niemieckich, pięć złotych monet oraz damski zegarek. Dodatkowo Robertowi S. zarzucono zabójstwo małżeństwa S. w 1991 roku w Gdyni oraz usiłowanie zabójstwa mężczyzny w Izabelinie w 1993 roku. Pierwotnie sprawą miał zająć się sąd w Gdańsku, jednak ostatecznie trafiła ona do Sądu Okręgowego w Warszawie. Proces ruszył w sierpniu ubiegłego roku.

Gang karateków: nie mam nic wspólnego z tą sprawą!

Podobnie jak w postępowaniu przygotowawczym, Robert S. nie przyznał się do żadnego z zarzucanych mu czynów. “Zarzuty oraz oskarżenie przed sądem sformułowano w oparciu o kłamstwa współoskarżonych. Nie miałem nic wspólnego z tymi czynami. Nie brałem w nich żadnego udziału. Do dnia postawienia zarzutów nie miałem żadnej wiedzy na temat udziału Marcina B. i Dariusza S. w zbrodni w Aninie” – podkreślał na pierwszej rozprawie.

Składanie wyjaśnień przez oskarżonych trwało niemal rok. Choć Dariusz S. oraz Marcin B. twierdzili, że byli na miejscu zbrodni, podczas procesu wielokrotnie zasłaniali się niepamięcią. Nie potrafili wskazać podstawowych faktów dotyczących dnia napadu. Niektóre z wyjaśnień składanych w prokuraturze modyfikowali, a z innych wycofywali się zupełnie. Konsekwentnie obciążali jednak Roberta S., podkreślając, że to on kierował napadem, a oni byli zwykłymi wykonawcami zadań. Stoi to w sprzeczności z niektórymi wyjaśnieniami samego Roberta S., który argumentował, że na przestępczą drogę sprowadził go najstarszy z całej trójki Dariusz S. Przekonywał też, że mężczyzna był osobą mściwą, skłonną do przechwalania się oraz zazdrosną o to, że to Robertowi S. lepiej powodzi się finansowo.

Zabójstwo Jaroszewiczów: mogło być drugie dno

Z niczyich wyjaśnień nie wynikało jednak, dlaczego przestępcy, których działalność koncentrowała się na rabunkach, zdecydowali się napaść na dom znanego polityka, nie zabrać stamtąd niczego wyjątkowo cennego, i w końcu zabić jego oraz jego żonę. “Uważam, że Robertowi S. coś odbiło. (…) Później dowiedziałem się, że jest on osobą nieobliczalną, gwałtowną oraz wręcz niebezpieczną, ale tego wieczoru o tym nie wiedziałem, bo to była nasza pierwsza wspólna robota” – tłumaczył się w prokuraturze Dariusz S.

Już przed sądem S. sugerował, że w sprawie “mogło być drugie dno”. W pewnym momencie mówił nawet, że nie widział, by Robert S. kogokolwiek zastrzelił, a jedynie założył, że tak się stało. Sugerował również, że już po dokonanym przez ich grupę napadzie do willi Jaroszewiczów mógł wejść ktoś jeszcze. “Skoro Piotr Jaroszewicz był torturowany i przypalany papierosami, a myśmy czegoś takiego nie robili, to ktoś to musiał zrobić – to jedyne wytłumaczenie” – stwierdził.

Zabójstwo Jaroszewiczów: jest wiele wersji

Mimo wielu zarzutów kierowanych pod adresem szefa grupy Dariusz S. konsekwentnie utrzymywał, że w czasie napadów zachowywał się on “grzecznie i kulturalnie”. “Większość napadów przebiegała w spokojny sposób, nie stosowałem drastycznych metod” – potwierdzał główny oskarżony. Podkreślał przy tym, że obciążających go mężczyzn łączy “lojalność wspólników w sprawach przestępczych”. “Łączy ich coś takiego, czego obawia się i jeden, i drugi” – mówił.

O tym, że wiele osób mogło być zainteresowanych, żeby Jaroszewicz nie ujawniał posiadanych przez siebie archiwaliów mówiła Monika Góra. To autorka wydanej w tym roku książki “Człowiek, który wiedział za dużo. Dlaczego zginęli Jaroszewiczowie?”. Wersji jest kilka: niektóre mówią o informacjach kompromitujących dygnitarzy PRL, inne o dokumentach zdobytych jeszcze w czasie II wojny światowej.

Więcej ciekawych i intrygujących tematów kryminalnych znajdziesz  w miesięczniku „Detektyw” i kwartalniku „Detektyw Wydanie Specjalne”. Zapraszamy do naszego esklepu: TUTAJ.

Źródło: tvnwarszawa.pl, PAP, dzieje.pl

Fot. wikipedia.org